100 dni do matury to polski film wyprodukowany przez znanych youtuberów – Karola „Friza” Wiśniewskiego i jego Ekipę. Jak wskazuje tytuł, fabuła opiera się na licealnych realiach i słynnym odliczaniu do egzaminu dojrzałości. W ciągu dwóch tygodni od premiery przed wielkim ekranem zasiadło już ponad 300 tysięcy widzów, co jest imponującym wynikiem. Pytanie, czy ta popularność wynika z jakości produkcji, czy z lojalności fanów? Postanowiłam to sprawdzić!
Jako że film stworzyli influencerzy, nie miałam wygórowanych oczekiwań. Spodziewałam się lekkiej, rozrywkowej kinematografii, zwłaszcza że śledzę Ekipę i zwyczajnie lubię ich twórczość. W obsadzie znaleźli się zarówno internetowi twórcy, tacy jak: Hanna „HiHania” Puchalska, Bartosz Laskowski, Bartosz Kubicki, Patryk Baran, Kinga Banaś, Julita Różalska, Pola Sieczko, Patryk „Qry” Lubaś oraz Alan Kowalczewski znany jako „Posti”, jak również doświadczeni aktorzy, m.in.: Małgorzata Foremniak, Piotr Głowacki i Jacek Koman. Za scenariusz odpowiadał debiutujący w tej roli Łukasz Zdanowski, a za reżyserię ‒ absolwent Łódzkiej Szkoły Filmowej, Mikołaj Piszczan.
Wśród młodych artystów zdecydowanie najlepiej według mnie poradzili sobie Bartosz Laskowski, Bartosz Kubicki i Kinga Banaś. Ich gra była naturalna, autentyczna. Przyjemnie się ich oglądało; miało się wręcz wrażenie, że są profesjonalnymi aktorami. Niestety, nie wszyscy odtwórcy sprostali zadaniu. Hania Puchalska i Julita Różalska wypadły sztucznie i mało przekonująco, co momentami psuło odbiór filmu.
Przechodząc do fabuły, o której wspomniałam już wcześniej ‒ nie jest ona zbyt skomplikowana. Opowiada o grupie maturzystów przygotowujących się do egzaminów maturalnych. Główny postać, Kapsel, słysząc o planach na przyszłość swoich przyjaciół, obawia się, że ich znajomość może nie przetrwać próby czasu i odległości. W międzyczasie pojawia się wątek Ministerstwa Edukacji, które wprowadza cyfryzację matur. Dowiadując się o tym, bohater wpada na pomysł napadu na urząd oraz zhakowania całego systemu po to, aby jego paczka nie zdała egzaminów i kolejny rok spędziła razem w liceum. W realizacji planu pomagają Kapslowi dziadek, który ma za sobą przeszłość kryminalną, dlatego takie akcje nie są mu obce oraz grupka pięciu licealistów, którzy nie przykładają się do nauki i chcieliby poprawić swoje wyniki na maturze właśnie poprzez włamanie się do systemu. Historia jest prosta, ale rozwija się dynamicznie, przez co potrafi zaciekawić, a przede wszystkim nie nudzi.
Całość utrzymana jest w klimacie amerykańskich filmów młodzieżowych: kolorowe liceum, futbol, luźna atmosfera. Choć wygląda to efektownie, trudno się z tym nastrojem utożsamić, bo polskie szkoły wyglądają zupełnie inaczej. Moim zdaniem minusem była też scena studniówkowa na sali gimnastycznej ‒ dziś większość bali maturalnych odbywa się w restauracjach, więc koloryt wydarzenia nie oddał rzeczywistości, pomimo tego, że wybrzmiały dźwięki poloneza…
Ścieżka dźwiękowa to duży plus. W produkcji możemy usłyszeć m.in. Przestrzeń Trzech Króli oraz Nowy rozdział Genzie, co na pewno ucieszy ich fanów. Oprócz tego soundtrack jest dobrze dobrany i zgrywa się z akcją, którą widzimy na ekranie. Ciekawym detalem jest również pojawiająca się w tle firma APIKE, czyli EKIPA pisana od tyłu (i w tej samej czcionce, co oryginalne logo). Zabieg ten stanowi miły easter egg dla spostrzegawczych widzów.
Podsumowując, 100 dni do matury to lekka młodzieżowa realizacja, która nie aspiruje do miana ambitnego kina, ale dostarcza solidnej porcji rozrywki. Stanowi idealny film na wieczór lub do obejrzenia z przyjaciółmi. Co ważne, przez cały seans nie poczułam zażenowania (czego się obawiałam), ponieważ w polskich produkcjach często się to zdarza. Myślę, że nawet jeśli ktoś nie jest fanem Ekipy albo po prostu nie zna ich twórczości, to ten obraz i tak może mu się spodobać. Osobiście wyszłam z seansu zadowolona, ani trochę nie żałując poświęconego czasu. Uważam, że warto dać produkcji szansę, zwłaszcza gdy będzie dostępna na platformach streamingowych.
Marta Nowak