— Dlaczego tak przeklinasz? Traktujesz wulgaryzmy jak przecinek.
— Mam wolne od pracy… Nie muszę się pilnować.
Na co dzień mamy przyklejone uśmiechy. Cenimy szczerość, ale są momenty, kiedy musimy się pilnować. W pracy układamy swoje myśli w formalne zdania. W szkole próbujemy dostosować swój język do poziomu rozmówcy. Nawet już maile potrafimy pisać z zachowaniem netykiety. Statystycznie staramy się nawet nie hejtować aż tak bardzo w Internecie. Chyba, że przestaniemy kogoś obserwować, a w skrajnych przypadkach – usuniemy go ze znajomych i zablokujemy. Zdarza się.
Kiedy więc możemy sobie pozwolić na autentyczność? Czy wiecznie musimy udawać zadowolonych, uprzejmych i zainteresowanych? Lepiej zamilknąć czy w końcu wykrzyczeć to, co ma się do powiedzenia?
Staram się przestrzegać kultury języka. Jest on dla mnie wyrażeniem myśli, więc dbam o niego. Wiem, że to jak się wyrażam, świadczy o tym, kim jestem. Obok tego, co wypowiadam, równie ważne jest to, w jaki sposób to robię. Pewnie, że mogłabym mówić prosto i z mostu, ale unikam takiej bezpośredniości. Dlaczego? Bo nie wszystko jest warte powiedzenia, a świadomość własnych emocji nakazuje mi pamiętać, że inni też je mają. Może akurat nie chcą słuchać o tym, co mam do powiedzenia? A może sposób w jaki to mówię, mógłby spowodować niechęć do dalszej komunikacji? A czy tak w ogóle się da?
Ufam ludziom, którzy potrafią dobrze władać naszym językiem. Stają się dla mnie bardziej autentyczni. Nie idzie mi tutaj o poprawność polityczną i dobrze znane, acz sztuczne „ą i ę”. Idzie mi o zwyczajną znajomość podstawowych zasad języka polskiego. Jeżeli ktoś jest niedbały w wypowiadaniu się, to jakie mogą być jego myśli? Z drugiej strony nachodzi mnie myśl, że każdy powinien być sobą i nie hamować się tylko dlatego, że czegoś nie wypada. Może przebywanie wśród bliskich jest właśnie tym momentem, w którym możemy rozebrać się z całych tych szat przyzwoitości i kultury, i w końcu być autentycznymi?
Każdy z nas ma kilka twarzy. Są tacy, którzy już na pierwszym spotkaniu potrafią powiedzieć wszystko o sobie. Z każdym szczegółem. Są też tacy, którzy otwierają się stopniowo i na pytanie „co u ciebie słychać”, każdemu odpowiedzą inaczej, zależnie od stopnia zażyłości. Dobrze posiadać intuicję, która wskaże komu warto powiedzieć więcej i przy kim można pozwolić sobie na soczyste przekleństwa i tematy tabu. To trudna sztuka, której będziemy się uczyć całe życie. Nieraz się spalimy, nieraz wyjdziemy na niemądrych, zostaniemy źle zrozumiani i przestaniemy być słuchani. Zdarza się.
Czy możemy jeszcze w XXI wieku powiedzieć, że kobiecie czegoś nie wypada? Że powinna być subtelna, zmysłowa, wypowiadać się z gracją? Myślę, że tak. I nie idzie tutaj o zaprzestanie bycia sobą. Taką mamy naturę – kobieta od zawsze była „kusicielką”, której cały urok tkwi w tajemnicy. Tajemnicą zaś nie jest fakt, że niezależnie od płci każdy powinien nabyć umiejętność starannego mówienia. I starannego dobierania rozmówców. W końcu „wszystko wolno, ale nie wszystko warto”.
PS babskie spotkania i męskie wieczory nie liczą się. Tutaj nie obowiązują zasady… przynajmniej mówienia. 😉
Autorka tekstu: Martyna Gwóźdź