Nagie panie na pocztówkach w sklepie z książkami? Lizol jako środek antykoncepcyjny? A może rozkwit na podziemnym rynku erotycznym? A to wszystko w świetle prawa obowiązującego dziewięćdziesiąt lat temu…
Gdy mowa o II Rzeczypospolitej, w naszych głowach powinien pojawić się wizerunek Józefa Piłsudskiego, wojna polsko-bolszewicka bądź budowa portu w Gdyni. Procesy polityczno-ekonomiczne, jakie zachodziły wówczas w naszym państwie, były niewątpliwie ważne, jednak mówiąc o międzywojniu, należy również pamiętać o pewnych przemianach społecznych, które do dziś budzą wiele kontrowersji…
Osobliwe sprośności
Pornografia. Dzisiaj słowo, które może kojarzyć się z filmami dla dorosłych lub „świerszczykami”. Dawniej na jego dźwięk wzdrygano się równie szybko co na zasłyszane wulgaryzmy. Należy więc zadać sobie pytanie: co ono określało? W języku greckim porne graphos dosłownie oznacza „pisanie o nierządnicach”. Dopiero w XIX wieku powstało połączenie tych dwóch wyrazów o nowym, choć zbliżonym do pierwotnego, znaczeniu i już blisko stulecie później okazało się istną kością niezgody w społeczeństwie. Otóż pornografii dopatrywano się wszędzie. W pierwszej kolejności należy przyjrzeć się literaturze. Rynek wydawniczy oferował nabywcom cały szereg „złych książek”, które mogły zagrozić psychicznemu i fizycznemu zdrowiu czytelników, a nawet ich życiu. Niektórzy badacze zjawiska mówili wprost o onanizmie duchowym, zachodzącym podczas czytania takowych lektur. Co by było, gdyby w tamtych czasach wydano legalnie książkę pokroju Pięćdziesięciu twarzy Greya! Oczywiście na czarnym rynku istniał szeroki dostęp nawet do zagranicznych, przetłumaczonych na język polski pozycji literatury erotycznej. Badacze konserwatywni głosili pogląd, że czytając dzieła tego typu, naraża się cały kraj na moralne niebezpieczeństwo. W końcu jako pornografię zaczęto uważać wszystko to, co wywołać mogło u odbiorcy podniecenie i erotyczne myśli, a wiadomo, że nic tak nie pobudza wyobraźni jak słowo pisane! Ówczesny kodeks karny mówił jasno, że kto rozpowszechnia treści pornograficzne lub przyczynia się do tego, poniesie karę pozbawienia wolności do dwóch lat. Jednak pomimo restrykcyjnego prawa i panującej cenzury społeczeństwo kochało literaturę i prasę przesiąkniętą erotyzmem. Często było to jedyne źródło informacji tyczące się upodobań seksualnych przeciętnego Polaka.
Sex appeal to nasza broń kobieca
Początek XX wieku to niewątpliwie przełom w świecie mody, przede wszystkim plażowej. Kostiumy kąpielowe za nic w świecie nie przypominały nawet tych z późniejszej dekady. Zasłaniały ciało kobiety od stóp do głów. Rewolucja w tej materii rozpoczęła się wraz z utworzeniem pierwszej wspólnej plaży dla obu płci (wcześniej plaża była dzielona na sektory: dla pań, panów i małżeństw z dziećmi). Stopniowo odkrywano część pleców i nogi. Nadal bez szału, ale o niebo lepiej w porównaniu do strojów, które zakrywały panie od stóp do głów. Za to w latach trzydziestych kostiumy przypominały te współczesne, lansowane prawie w każdym sezonie letnim. Powiew świeżości dosięgnął też szafy z odzieżą codzienną pań z międzywojnia. Przede wszystkim skupiano się na umiejętnym odsłanianiu kobiecego ciała tak, aby uwydatnić atuty, a maskować niedoskonałości. I tu można się dopatrywać początków obecnego wyścigu szczurów o idealny wygląd. A jak wiadomo, czego to kobieta nie zrobi, aby być piękną! Najczęściej piękno nagiego ciała było utrwalane na popularnych pocztówkach, które w dwudziestoleciu międzywojennym były dostępne przeważnie na czarnym rynku. Akty ukazywały płeć piękną w różnych pozach, jednak nie były to zdjęcia wulgarne. Wszystko przedstawiano subtelnie i ze smakiem. Niemniej jednak pocztówki też krążyły w podziemnym obiegu i stawały się popularne szczególnie wśród polskiej młodzieży, ale też na przykład wśród właścicieli księgarń. Znany jest przypadek, kiedy to właśnie poczciwy księgarz, chcąc podnieść swoje dochody, zainwestował w całą gamę takowych cudeniek. Pozyskał tym samym klientów, szczególnie wśród uczniów okolicznej szkoły. Wezwano policję, a sprawa skończyła się grzywną. Jeśli chodzi o pornografię w filmie, temat ten od strony prawnej był niezwykle przejrzysty jak na tamte czasy. Według obowiązującego Dekretu o widowiskach każdy reżyser i producent, który chciał, aby jego dzieło zostało wyemitowane w kinie, musiał się ubiegać o tak zwaną kartę filmową. Jak można się domyślić, treść filmu dogłębnie analizowano pod kątem treści mogących podchodzić pod erotykę. Dlatego w przedwojennym kinie jedynym miłosnym uniesieniem, jaki decydowano się pokazać, był pocałunek.
Dysonanse małe i duże
Anti conceptio. Zlepek dwóch łacińskich słów, które do dzisiaj budzą więcej kontrowersji niż wiara w życie pozagrobowe. Ale jak o tym rozmawiano prawie dziewięćdziesiąt lat temu? Otóż ta kwestia oficjalnie nie istniała. Był to jeden z tematów tabu, a nadmierne zainteresowanie nim nie przystawało szanującej się kobiecie. Tak naprawdę do lat dwudziestych nie było rozmów o antykoncepcji, o edukowaniu seksualnym kobiet, pytań o to, czym jest dla nich świadome macierzyństwo. Wszystko zaczęło się zmieniać za sprawą dwóch rewolucjonistów: Ireny Krzywickiej i Tadeusza Boya-Żeleńskiego, który za namową swojej partnerki rozpoczął rewolucję seksualną. Dotyczyła ona szerokiego problemu społecznego, jakim była aborcja. Nie chodziło tu tylko o względy etyczne (bo prawda jest taka, że kto chciał, i tak mógł poddać się temu zabiegowi), lecz o sposób, w jaki jej dokonywano. Szacuje się, że w samej Warszawie na początku lat dwudziestych około pięćdziesiąt procent zabiegów kończyło się zgonem kobiet. Aborcję przeprowadzano w skandalicznych warunkach, często przez osoby nieposiadające profesjonalnego wykształcenia medycznego. Ponadto wiele kobiet traktowało ją jako jedyną metodę antykoncepcji, co wynikało z braku powszechnej edukacji seksualnej. Swoimi działaniami Boy-Żeleński rozpętał burzę dyskusyjną, która przysporzyła mu tyle samo zwolenników, co i przeciwników. Jednak to za sprawą niego i Ireny Krzywickiej zaczęła się odwilż, dzięki której od początku następnej dekady jawnie, na łamach prasy edukowano seksualnie zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Ale w głowach podświadomie pojawia się pytanie: co z antykoncepcją? Odpowiedź brzmi: kondomy. Międzywojnie to wręcz czas rozkwitu popularności tego środka – przede wszystkim z racji dostępności czy też, można powiedzieć, niezawodności oraz ceny. A wszystko to zawdzięczamy naszemu rodakowi żydowskiego pochodzenia – Izraelowi Frommowi (później znanemu jako Julius Fromm). Po wyemigrowaniu do Niemiec założył on własną firmę, która wprowadziła niezwykłą innowację – lateksowe kondomy „Fromms Act”. Wiązało się to z poprawieniem estetyki i doznań towarzyszących łóżkowym igraszkom. Przełom ten zapoczątkował produkcję kondomów na masową skalę w prawie każdym kraju. Nie należy też zapominać o prezerwatywach dla kobiet, czyli tak zwanych pesariach. Jeśli chodzi o inne ciekawe z naszego punktu widzenia metody zapobiegania niechcianej ciąży, warto przytoczyć tu zastosowanie niektórych związków chemicznych. Dużą popularnością cieszył się prototyp popularnego dziś Domestosa – Lizol. Jak można się domyślić, był to środek silnie żrący, przeznaczony do dezynfekcji pomieszczeń sanitarnych. Należy jednak zauważyć, że według niektórych, po wprowadzeniu do dróg rodnych kobiety sprawdzał się jako całkiem skuteczny środek przeciwciążowy.
Dwudziestolecie międzywojenne to szczególny okres w historii naszego kraju nie tylko ze względu na zawiłe procesy państwotwórcze, ale również te, które zachodziły w polskiej mentalności i kulturze. Otwarcie zaczęto mówić o seksie, jednej z ważniejszych potrzeb człowieka, będącej nieodzownym elementem jego natury. Zrobiono pierwszy krok w stronę popularyzacji edukacji seksualnej społeczeństwa. Mówiono o antykoncepcji, która często ratowała życie niejednej z kobiet w obliczu biedy i ciemnoty, jaka panowała wtedy w społeczeństwie.
Autorka tekstu: Weronika Warot
Źródła:
- K. Janicki: Epoka hipokryzji. Seks i erotyka w przedwojennej Polsce;
- M. Barbasiewicz: Dobre maniery w przedwojennej Polsce.
Artykuł pochodzi z magazynu „Suplement” (maj/czerwiec 2017).