facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Betonowa agonia

W jednym z południowych dystryktów Hongkongu jest pewien uroczy park. Dużo zieleni, place zabaw, altany… Szum wody, ćwierkanie ptaków i śmiech hasających dzieci każdego dnia. Po prostu cudne miejsce. Można tam też natknąć się na kilka porośniętych kamieni, zdających się tworzyć jakiś dziwny zalążek całości. Albo na połamaną tablicę z chińskim napisem: „Kowloon Walled City”. I wtedy czar pryska.

Połowa dziewiętnastego wieku, Chińczycy bronią Hongkongu przed brytyjską kolonizacją. Skupiają swoje siły w niewielkim forcie, gdzie kilkaset lat wcześniej kontrolowano handel solą i broniono się przed pirackimi grabieżami. Rozbudowują go, wzmacniają mury, zaszywają się w środku. Pod koniec stulecia fort zostaje odcięty od reszty państwa, stając się chińską enklawą na terenie opanowanym przez Brytyjczyków. W założeniach tylko na jakiś czas, za porozumieniem stron. Ale Chińczycy zadomowili się tam na dobre i nie chcą odejść. Zostają wypędzeni siłą w 1899 roku. Osada pustoszeje – lecz nie na długo.

Za murami szybko zaczynają osiedlać się nielegalni imigranci. Ilekroć brytyjski rząd próbuje się ich pozbyć, napotyka opór. Po II wojnie światowej i japońskiej okupacji problemy narastają. Co prawda teraz granitowych murów już nie ma. Zostały rozebrane przez Japończyków, a materiał z nich użyty do budowy pobliskiego lotniska. Ale wciąż jest schronienie. Na przykład przed wojną domową w Chinach albo przed brytyjskim prawem zakazującym palenia opium. W ogóle przed prawem… Rząd dalej nie wie, co zrobić, bo formalnie Kowloon City nadal znajduje się pod chińską jurysdykcją. Nie może tak po prostu go zająć. Niejasny status polityczny okazuje się przeszkodą nie do ominięcia. Pora odpuścić. Zostawić to miejsce na pastwę losu. Niech zakwitnie tam raj.

Narodziny bękarta
Wieści o nowym domu docierają do uszu wszystkich spragnionych beztroskiego życia za możliwie najmniejsze środki. Stopniowo zjeżdżają się przybysze z różnych zakątków półświatka: kryminaliści, narkomani, prostytutki. Każdy szuka dla siebie azylu i okazji do łatwego zarobku. Miejsce, na które nie spogląda czujne oko władzy, to prawdziwy dar od losu. Hongkońska policja interweniuje tylko w przypadku poważnej zbrodni. Na co dzień przecież żaden funkcjonariusz nie odważy się zapuścić tak głęboko w otchłań bezprawia. Zresztą rzeczy już i tak poszły za daleko. Teraz władzę w mieście sprawuje Triada, która wyczuła kuszący zapach opium, heroiny i innych dobroci, po czym zalęgła się wraz z robactwem głęboko w zakamarkach krętych korytarzy Kowloon Walled City.

Tymczasem niekontrolowana urbanizacja trwa w najlepsze. Chętnych do skorzystania z uroków wolności mnoży się z każdym rokiem, a miejsca coraz mniej. Ale to nie problem, bo zawsze można wybudować się na czyimś dachu. Jedyne, czego surowo zabrania rząd, to budowanie powyżej czternastego piętra, bo lotnisko w pobliżu. Startujący samolot mógłby zahaczyć o którąś z anten telewizyjnych.

Miasto dosłownie pogrąża się w ciemności. Do mieszkań o powierzchni kilku metrów kwadratowych nie dociera słońce, a niegdyś osobne budynki teraz zlane są w jedną betonową mozaikę tak, że nie sposób wskazać miejsca, gdzie kończy się jeden, a zaczyna drugi. Naturalne światło jest dobrem luksusowym, trzeba mieć odpowiednią lokalizację. Poszczególne kwatery łączy labirynt wąskich, mrocznych korytarzy. Z sufitów leją się ścieki, warto więc brać ze sobą parasol albo nakrycie głowy, kiedy wychodzi się z mieszkania – na przykład po wodę do jednej z kilkudziesięciu studni ulokowanych na dachach (nie do wszystkich lokali poprowadzono wodociągi, ale co sprytniejsi po cichu podłączyli się do zewnętrznych instalacji). Najlepiej mają właśnie ci, którzy zajmują najwyższe kondygnacje. Na dachu można nie tylko zaznać kojącego blasku dnia, ale i odpocząć, poćwiczyć kondycję albo pobawić się, jeśli jest się dzieckiem. Trzeba tylko uważać, by nie spaść albo nie zahaczyć o coś ostrego, szczególnie tam, gdzie składuje się wielkogabarytowe śmieci. Bo nikt ich przecież nie wywozi na zewnątrz. Od tego są dachy.

Heroizm codzienności
Toczony chorobą, przesiąknięty wilgocią i obrośnięty grzybem organizm funkcjonuje tak przez kilka dekad. Aż dziw bierze na myśl, że w tej wylęgarni zła, pośród wszechobecnego syfu i degrengolady, mieszkają ludzie starający się wieść możliwie normalne życie. Gdzieś pomiędzy kameralnym kasynem a burdelem może znajdować się na przykład przetwórnia żywności. Wyprodukowany tam makaron albo kulki rybne kupi później jakaś restauracja z zewnątrz. Na to, co po nich chodziło lub pełzało, przymknie oko, bo ceny niewątpliwie konkurencyjne. Podobnie jak u lokalnych dentystów. Obejdzie się bez licencji i kontroli sanitarnych. Wystarczy dobrze zagospodarowana witryna ze sztucznymi szczękami, żeby przyciągnąć do miasta pacjentów z klasy robotniczej. Higiena jest kwestią trzeciorzędną. Ot, cały sekret.

W mrokach permanentnej nocy funkcjonują szkoły, zakłady fryzjerskie, sklepy. Bo jakoś radzić sobie trzeba. Klaustrofobiczne przestrzenie to kwestia przyzwyczajenia. A i współczynnik przestępczości nieco zmalał, odkąd zajęto się korupcją w szeregach władz. Ale nowych wciąż przybywa. Całe rodziny mieszczą się na kilku metrach kwadratowych. Z łóżka korzystają na zmianę, a na czas pracy zamieniają mieszkania w warsztaty czy fabryki. Wszelkie przeciwności losu, na przykład powodzie, da się przezwyciężyć, bo poczucie wspólnoty jest tutaj silne. Sąsiedzi wspierają się nawzajem. W tych warunkach dobre relacje są na wagę złota; bez nich przetrwanie byłoby niemożliwe. A tak – da się tu żyć. Nawet da się żyć szczęśliwie. To znaczy dało się.

Eutanazja
Mrowisko dogorywa. Pod koniec lat osiemdziesiątych w Kowloon City gnieździ się około pięćdziesiąt tysięcy ludzi upchniętych w pięciuset betonowych norach na obszarze niespełna trzech hektarów. W roku 1987 sprawa zostaje przesądzona. Władza mówi: dość, już wystarczy. Ale wielu nie daje za wygraną. U niektórych więź z miastem i wspólnikami niedoli jest zbyt silna, żeby tak po prostu odejść. Jednak decyzja jest ostateczna.

Wszystko już zaplanowane, krok po kroku. Najpierw program kompensacyjny, potem demolka, następnie rekultywacja. Zaszczuty kawałek ziemi ma zostać zwrócony naturze. Przygotowania nie są łatwe i trwają dość długo, bo aż do roku 1993 (tyle czasu zajmuje eksmisja ludności). Samo zaś uśmiercanie przebiega szybko i w miarę bezboleśnie. Parę uderzeń kulą i już po krzyku. Rok 1994 – zgon stwierdzony, gruzy rozsypane, kwiaty zasadzone. Jeszcze nie tak dawno zapach zgnilizny, ślady przemocy i odgłosy rozpusty. A teraz? Teraz uroczy park. Dużo zieleni, place zabaw, altany… Szum wody, ćwierkanie ptaków i śmiech hasających dzieci każdego dnia. Po prostu cudne miejsce.

Wybrane źródła:
J. Carney: Kowloon Walled City: Life in the City of Darkness, „South China Morning Post” (www.scmp.com);
N. D. Kristof: Hong Kong’s worst slum seems pleased to face its doom, „New York Times” (www.nytimes.com);
P. Oven: Inside the Kowloon Walled City (…) most densely populated place on earth (www.dailymail.co.uk);
G. Girard, I. Lambot: City of Darkness Revisited (www.cityofdarkness.co.uk);
Kowloon Walled City: The Rise & Fall (www.projects.wsj.com/kwc/#chapter=history).

 

Tekst: Dawid Milewski

Artykuł pochodzi z magazynu „Suplement” (październik/listopad 2017).

Post dodany: 27 lutego 2018

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno