Założę się, że każdy kinoman z niecierpliwością wyczekiwał 23 stycznia, kiedy to po raz 90. w historii ogłoszono nominacje do najbardziej prestiżowej nagrody filmowej – Oscara. Komu poszczęściło się tym razem i co zwróciło uwagę Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej?
Podobno o gustach się nie dyskutuje, tak więc swoją opinię na temat poszczególnych ekranizacji jedynie zasugeruję, starając się przede wszystkim spojrzeć na nie obiektywnie. Domyślacie się zapewne, że powyższy wstęp byłby zbyteczny, gdybym nie miała żadnych zastrzeżeń. Niestety, tegoroczne nominacje nie do końca zaspokoiły mój filmowy „głód”, co stwierdzam nie jako krytyk (którym przecież nie jestem), ale spragniony dobrego kina widz.
Tajemnica miłości
W wielu wyróżnionych ekranizacjach wysunięto na główny plan ulubiony temat ludzkości, jakim jest miłość. Każda na swój sposób nietypowa, przez co wyjątkowa i, myślę, godna zapamiętania. Zacznę od tej chyba najbardziej osobliwej. Kształt wody, którego twórcą jest, znany z wyreżyserowania m.in. Labiryntu Fauna, Guillermo del Toro, to kandydat do Oscara z największą ilością wyróżnień, w prawie każdej dostępnej mu kategorii. W filmie spotykamy się z uczuciem łączącym kobietę niemowę i postać określoną jako człowiek-amfibia, wodne zwierzę o ludzkich kształtach, obdarzone cząstką świadomości i zdolne do wyrażania uczuć. Ciekawym zabiegiem było osadzenie akcji w okresie zimnej wojny, jednak z wątkiem wykorzystania nadzwyczajnej istoty w politycznych rozgrywkach spotkałam się już choćby w serialu Stranger Things. Podobnie relacja bohaterów, natychmiast przywodząca na myśl Piękną i bestię (być może celowo), czy spotykany już niejednokrotnie wątek niszczenia przez ludzi cudów natury. Kształt wody to współczesna baśń, opowieść o tym, że swój swojego zawsze znajdzie, co stanowi ucieczkę przed złem tego świata. Brzmi romantycznie, prawda? Możliwe, że amatorzy melodramatów i happy endów okażą większy zachwyt nad tym dziełem, jednak we mnie nie obudziło ono niemal żadnych emocji – ani pozytywnych, ani negatywnych.
W Tamtych dniach, tamtych nocach, które wyreżyserował Luca Guadagnino, mamy z kolei do czynienia z relacją nastolatka i mężczyzny, co jest ukłonem w stronę osób o orientacji homoseksualnej. Adaptacja książki Andrégo Acimana pod tym samym tytułem okazała się, zgodnie z obietnicami, lekką, subtelną i wzruszającą opowieścią, swoją drogą trafnie oddającą klimat Włoch – miejsca, gdzie czas przelewa się przez palce, a dni nie mają początku ani końca. Dla wielbicieli Tamtych dni stanowi to atut, według mnie jednak rozwleczoną fabułę można by zawrzeć w nieco krótszym filmie. Nie mam zastrzeżeń co do odtwórcy roli nastolatka, Timothéego Chalameta, bo zdaję sobie sprawę, jak trudno wyrazić niewypowiedziane myśli poprzez gesty czy mimikę twarzy, jednak mimo jego przekonującej gry aktorskiej wydaje mi się, że widz nie ma szans na poznanie głębi uczuć bohatera, które, jak się domyślam, lepiej zostały przedstawione w książce. Dużym plusem Tamtych dni okazały się za to sceny końcowe. Przyznam, że zaangażowały mnie emocjonalnie, może właśnie dlatego, że wybudziły z włoskiego snu i odsłoniły nieznaną jak dotąd prawdę o bohaterach.
Miłość jest również głównym tematem Nici widmo (reż. Paul Thomas Anderson). Film zwraca uwagę przede wszystkim dzięki odtwórcy głównej roli, Danielowi Day-Lewisowi. Znany aktor wciela się w krawieckiego mistrza, którego życie odmienia kelnerka imieniem Alma (Vicky Krieps). Relacja między bohaterami jest o tyle ciekawa, że to kobieta stara się przekonać do siebie wycofanego kawalera. Film wiele zyskuje pod względem wizualnym – ze względu na środowisko, w którym akcja się rozgrywa, nie dziwi dbałość o piękne kostiumy, a także nominacja do Oscara ich twórcy, Marka Bridgesa.
Rozgrywki polityczne
Na tę tematykę również znalazło się dość sporo miejsca w tegorocznych nominacjach. I wcale nie podjęto problemów współczesności, za to oddano hołd bohaterom przeszłości. Czas mroku (reż. Joe Wright) uświadomił mi, że jak dotąd twórcy filmowi nie wynieśli na piedestał Winstona Churchilla. Zdecydowanie nie zawiodła gra aktorska świetnie ucharakteryzowanego Gary’ego Oldmana, to właśnie jemu przyznałabym statuetkę najlepszego aktora pierwszoplanowego. Dzieło skupia się zaledwie na jednym, choć niewątpliwie najważniejszym epizodzie z życia wielkiego premiera, czyli na zmierzeniu się Wielkiej Brytanii z realnym zagrożeniem ze strony nazistowskich Niemiec. Poznajemy charyzmatycznego Churchilla jako silnego polityka, któremu niestraszne są kontrowersyjne decyzje, w rezultacie czyniące z niego bohatera narodowego. Czas mroku to zaledwie kilka dni z życia premiera – tak więc tym widzom, którym, podobnie jak mi, pozostał lekki niedosyt, polecam serial The Crown, gdzie śledzić możemy dalsze losy polityka już po II wojnie światowej jako element historii o królowej Elżbiecie II.
W czasach świetności Churchilla rozgrywa się również akcja Dunkierki. Christopher Nolan bynajmniej nie słynie z kina wojennego, tak więc jego najnowsze dzieło może dziwić. Reżyser nie skupił akcji filmu na jednej postaci, lecz głównym bohaterem uczynił wszystkich alianckich żołnierzy, oddając im w ten sposób hołd. Dzieło z pewnością pobudzi patriotyzm, głównie Brytyjczyków, udowadniając, że wszyscy kochamy czcić bohaterów, którzy uczynili nasz kraj wyjątkowym. Mimo przepięknych plenerów i poważnej tematyki zabrakło mi w tym filmie związanego z wojną napięcia oraz wzbudzających sympatię i zainteresowanie postaci. Nie wywołał we mnie emocji, a przecież taka powinna być jego rola.
Czwarta władza Stevena Spielberga to film o tyle ważny, że porusza problem walki o wolność słowa w prasie. Choć motyw wojny w Wietnamie przerobiono już w kinematografii na wszelkie możliwe sposoby, tutaj spoglądamy na nią z perspektywy obywateli USA, przed którymi ukrywano dotyczące tego konfliktu ważne informacje. Dzieło nie należy do złych, jednak konstrukcją fabuły łudząco przypomina nagrodzony Oscarem w 2016 roku Spotlight. Dziennikarze podejmują ryzyko i publikują kontrowersyjny artykuł demaskujący tajemnicę, co więcej, odnoszą przy tym spektakularny sukces. Dużym atutem Czwartej władzy mogliby się wydawać odtwórcy głównych ról – Meryl Streep i Tom Hanks – z przykrością jednak stwierdzam, że mimo ogromnej sympatii do nich, w tym filmie ich gry aktorskiej nie określiłabym jako fenomenalnej, jest ona co najwyżej dobra.
Get out
Od jakiegoś czasu swego rodzaju tradycją stało się nominowanie do Oscara filmów poruszających tematykę czarnoskórych. Nie inaczej jest w tym roku, jednak Uciekaj! (reż. Jordan Peele) zdecydowanie się wyróżnia. Długo zastanawiałam się, jak interpretować to dzieło z pogranicza thrillera i horroru. Sądzę, że najkorzystniej będzie nazwać je satyrą – spojrzenie na różnicę między ciemno- i jasnoskórymi (bo o dyskryminacji trudno tu mówić) jest co najmniej nietypowe, żeby nie powiedzieć szokujące artystyczną wizją twórców. Cóż, jednym tego typu absurd przypadnie do gustu, innym niekoniecznie…
Lady Bird
Film Grety Gerwig określany jest jako komedia, choć zabawnych scen było tu dość niewiele. Właściwie trudno mi powiedzieć, co skłoniło Akademię do wyróżnienia tego dzieła. Oryginalny scenariusz? Gra aktorska? Historia tytułowej Lady Bird miała być opowieścią o zbuntowanej nastolatce, poszukującej swojego miejsca w świecie, jednak nie bardzo dostrzegłam jej siłę charakteru, raczej widzę tu zwyczajną dziewczynę, która uczy się na własnych błędach. Może właśnie uniwersalność problemów bohaterki jest atutem tego filmu?
„Jak to możliwe, szefie Willoughby?”
Tak brzmi napis na jednym z billboardów, dzięki którym Mildred Hayes walczy o sprawiedliwość. Trzy billboardy za Ebbing, Missouri (reż. Martin McDonagh) zostawiłam na sam koniec nie bez powodu. Gdyby to ode mnie zależało, bez wahania właśnie temu filmowi przyznałabym główną statuetkę. Czarny humor nie każdemu odpowiada, jednak wielbicielom Quentina Tarantino spokojnie mogę polecić Trzy billboardy. Zapamiętałam z tego dzieła niemal wszystkich bohaterów, co świadczy o ich ciekawych, zróżnicowanych charakterach. Nie ma tu podziału na dobrych i złych – wszak kibicujemy zgorzkniałej, nieprzebierającej w słowach matce obwiniającej szeryfa Willoughby’ego (Woody Harrelson) o brak działania w sprawie zgwałcenia i zabicia jej córki, a pomocnym w sprawie okazuje się bohater, po którym nikt by się tego nie spodziewał. Dzieło trzyma w napięciu do ostatniej sekundy, niejednokrotnie zaskakując zwrotami akcji i racząc widzów humorystycznymi smaczkami.
Który film według Was zasługuje na główną nagrodę Akademii? Być może nie doceniam niektórych dzieł, przeceniając inne. Spoglądam jednak z tęsknotą na zeszłoroczne nominacje, z których prawie wszystkie wprawiły mnie w zachwyt.
Źródło: www.filmweb.pl
Tekst: Natalia Kubicius