Ona i dom, który tańczy i serce, które się raduje, bo wstrzelenie się w ciemno, w swój gust – wobec totalnego tabula rasa, co do fabuły czy twórcy – może czasem zakrawać o niemożliwość. Tym razem był to celny strzał.
Fabuła powieści Małgorzaty Oliwii Sobczak wpisuje się w popularny ostatnio motyw genealogiczny. Razem z Iwą – jedną z głównych bohaterek, najbardziej nam współczesną – schodzimy wzdłuż korzeni rodzinnego drzewa, zaglądając do życia jej mamy, Józefiny, i przebijając się aż do codzienności babci Antosi. Drzewo to, metaforycznie, wyrasta z fundamentów żuławskiego domostwa, w którym splatają się losy trzech pokoleń kobiet (choć również i mężczyzn) z rodziny Iwy.
Ów dom staje się symbolem łączącym to, co realne, z tym, co wyimaginowane; to, co stałe, z tym, co ulega pod naporem sił historii. Autorka nadaje domostwu rangę indywidualnej postaci – ożywającej pod wpływem miłości rozgrzewającej się pomiędzy jego ścianami; otaczającej ramionami kryjących się w nim bohaterów i cierpiącej razem z nimi. Pierwowzorem budynku jest siedziba, w której Małgorzata Sobczak spędzała wakacje jako dziecko – tym samym animizacja rodzinnego gniazda nabiera charakteru subtelnego panegiryku. Autorka wstrzykuje w fabułę swoje osobiste wspomnienia – a wspomnienia te nasiąknięte są nabytą nakładem dziecięcej wrażliwości, magiczną powłoką.
Tytułowy dom to niejedyny obiekt mieszkalny w powieści, który przejawia dowody na posiadanie duszy i który nakreśla symbiozę infrastruktury i ludzkiej jaźni – bohaterki intuicyjnie wyczuwają historię także innych budynków, zaklętą ich w murach. Bardzo czytelnie wybrzmiewa tu przywiązanie autorki do tego, co raczej wyczuwalne, aniżeli widzialne; a nawet tego, co widzialne tylko na styku wyobraźni. W wywiadzie dla „Kochamy Żuławy” ujmuje ona tę kwestię w następujący sposób: „Parafrazując Mickiewicza, do mnie osobiście bardziej przemawiają czucie i wiara niż mędrca szkiełko i oko”.
Owo czucie i wiara stanowią odbicie nurtu realizmu magicznego obecnego w prozie Julio Cortazara – jednak inspiracja tym autorem przejawia się także w strukturze powieści. Czytelnik staje przed wyborem sposobu czytania: chronologicznie, strona po stronie lub według kwestii dot. odrębnie każdej z trzech bohaterek, występujących pod szyldami „ona”, „ta” i „tamta”. I niestety – doświadczamy przez to przesytu formy nad treścią. Ustalenie chronologii czasowej sprawia niemały kłopot, przez co na początku cierpi odbiór tekstu. Podjęłam lekturę według pierwszej z proponowanych taktyk i w efekcie musiałam wesprzeć się własnymi notatkami, by ustalić, która z kobiet – Iwa, Antosia, czy Józia – żyła najwcześniej i której co się przytrafiło.
Przesyt nie jest też obcy niektórym stylistycznym sformułowaniom. Łatwo przyjęłam poetycką stylistykę autorki, bo taka jest konwencja powieści, ale w niektórych (na szczęście nielicznych!) momentach zastosowany język zostaje nieodpowiednio zaaplikowany. „Ona” –czyli Iwa – bywa bardzo romantyczna; jednak wsadzanie nienaturalnych, natchnionych zdań w jej myśli trąci kiczem. Przykład? „[…] wszechświat rozpościera nad nami swe łono, wabi nas swoim cierpko słodkim zapachem” i dalej: „Och, daj mi siłę, Herosie. Wlej do mnie eliksir odwagi jak do kielicha najlepsze wino”. Naprawdę? Trochę mi wstyd, bo w moich myślach wybrzmiewa raczej prostota. Może mi się wydaje, może przesadzam, ale mam poczucie, że owszem – każdy może pięknie mówić i w literackich światach jest to wręcz atut, ale w głowach raczej nie bawimy się w podobne kwiecistości.
Było więc dobrze czy źle? A co świadczy o dobrej lekturze? To, jak długo odciśnie ślad w naszej pamięci. Mimo ponadmiesięcznej przerwy między przewróceniem ostatniej strony, a chwilą obecną, gdy piszę tę recenzję, nie mam najmniejszego problemu z przypomnieniem sobie fabuły i odczuć towarzyszących jej śledzeniu.
Co jeszcze? Łapię się na tym, że wsłuchuję się w skrzypienie podłogi. Z uwagą przyglądam się ścianom, śledząc ślady dawnych gwoździ i odcisków od mebli. Mieszkam tu – u siebie – od 19 lat. Jeśli moje mieszkanie ma swoją duszę, to wyrosła ona m.in. na gruncie moich radości, smutków i wyznań dzielonych z najbliższymi.
I wiecie co? Oby tych pierwszych, szczęśliwych chwil było z każdym dniem więcej. Chciałabym, by mój dom tańczył jak najczęściej.
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy Wydawnictwu Novae Res.
Tytuł jest parafrazą słów „Tam gdzie serce, tam mój dom”, zawartych w piosence Ireny Jarockiej Motylem jestem, czyli piosenka o mnie samej.
Tekst: Dominika Gnacek