Trzymam w dłoniach książkę. Wydana na dobrej jakości papierze zamkniętym w twardej oprawie, na której znajduje się… grafika utrzymana w sepii. Właściwie nie grafika, może o wiele lepszym słowem będzie tutaj „zdjęcie”? Sama już nie wiem. Zwłaszcza, że dopiero po chwili dociera do mnie, że dziewczynka znajdująca się na okładce unosi się nad ziemią. Osobliwe.
W powieści, którą mam przed sobą, wszystko takie jest. Osobliwe. Chociaż, na pierwszy rzut oka, wcale się takie nie wydaje. Nastoletni Jacob za dziecka uwielbiał słuchać opowieści snutych przez swojego dziadka, Abrahama, o dzieciach posiadających nietypowe zdolności oraz potworach z mackami, które na nie polowały; o podróżach, walkach i masie innych rzeczy, rozbudzających bujną wyobraźnię chłopca. Z dziecka wyrósł jednak nastolatek, a jest to ten okres w życiu człowieka, kiedy przestaje się wierzyć w takie historie. Tym bardziej, gdy okazuje się, że opowiadająca je osoba w dzieciństwie była światkiem wielu okropieństw – wojny i holokaustu – cudem unikając śmierci z rąk potworów… w ludzkiej skórze.
Znacznie trudniej wytłumaczyć sobie opowieści dziadka traumą i wyparciem doświadczeń z wczesnego dzieciństwa, gdy ten ginie, a wszystko wskazuje na to, że nie zabiło go nic innego jak właśnie potwór… z mackami. Na domiar złego okazuje się, że tylko Jacob wydawał się widzieć napastnika. Oszalał? Terapeuta twierdzi, że nie. Na dodatek utrzymuje, że dobrym sposobem na poradzenie sobie ze stratą bliskiej osoby będzie odwiedzenie miejsca, o którym dziadek tak wiele chłopcu opowiadał – wyspy, gdzie znajdował się sierociniec zamieszkiwany kiedyś przez osobliwe dzieci i ich opiekunkę. Tak właśnie rozpoczyna się największa przygoda w życiu Jacoba, skutkująca nie tylko odkryciem prawdy o historiach dziadka, ale też o sobie.
Osobliwy dom pani Peregrine to powieść wielce… osobliwa. Warto zwrócić uwagę na sposób, w jaki autor umieścił w książce ilustracje – ilekroć w fabule pojawia się wzmianka o tym, że Jacob widział jakieś zdjęcia, te same grafiki ukazują się oczom czytelnika. Stylizowane na stare fotografie, przedstawiające specyficzne i niespotykane postacie. Niektóre z nich z pozoru wyglądają normalnie, dopiero bliższa analiza pozwala odkryć, że do osób na zdjęciu nie stosują się zasady logiki czy prawa fizyki. To naprawdę świetny i intrygujący zabieg, pozwalający głębiej wczuć się w fabułę powieści, zasmakować jej klimatu i dokładnie zobaczyć, co ukazało się oczom głównego bohatera.
Chociaż akcja książki nie jest tym, na co zwróciłam Waszą uwagę na samym początku, to i ona zasługuje na pochwałę – wciąga praktycznie od pierwszych stron, umiejętnie stopniując nie tylko napięcie, ale też informacje, które docierają do czytelnika. Nie wiemy nic ponad rzeczy, które są nam absolutnie niezbędne do zrozumienia tego, co dzieje się na poszczególnych kartach powieści. W efekcie poznajemy ten tajemniczy i osobliwy świat jednocześnie z głównym bohaterem, towarzyszymy mu w odnajdywaniu odpowiedzi na nurtujące go pytania. Dzięki temu, że czytelnik nie został postawiony w pozycji kogoś, kto o wydarzeniach wie więcej niż postacie, lektura Osobliwego domu pani Peregrine angażuje i zdecydowanie nie nudzi.
Chociaż powieść Ransoma Riggsa skierowana jest głównie do młodzieży, to z czystym sumieniem mogę zachęcić do jej przeczytania również kogoś, kto – jak ja – już dawno ma za sobą ten etap życia. Wciąga, bawi i… budzi ochotę na więcej! Tak się bowiem składa, że jest to pierwszy tom serii, która wyszła spod pióra autora. Już nie mogę doczekać się chwili, w której sięgnę po dalsze części i dowiem się, jakie jeszcze przygody przeżyli nasi osobliwi bohaterowie!
Tekst: Martyna Halbiniak