Czym byłoby cudowne królestwo dawnych Chin bez tajemniczych opowieści o heroicznych młokosach, pięknych dziewczynach, mądrych starcach i dobrych matkach? Wyruszmy w podróż do odległych prowincji tego cudownego kraju, znanego większości przede wszystkim pod etykietą „Made in China”.
Każdy wie doskonale, jak kończy się interpretacja każdej baśni albo podań regionalnych – zawsze patrzymy na nie z przymrużeniem oka, chichocząc z głupich i irracjonalnych kwestii młodych chłopców, którzy chcą walczyć z ogromnymi, siedmiogłowymi smokami, używając w tym celu tylko swoich magicznych ciosów karate… No, mniej więcej tak to wygląda.
Co rejon, to inne obrządki, tradycje, kultura. Różnią się także baśnie. Na śląsku mamy bożątka, utopce, nocznice, jaroszki, Skarbniki albo inne Karliki. W innych rejonach Polski na pewno znajdą się inne, co dziwniejsze zachowaniem i wyglądem postacie, które w pewien sposób mają uczyć, przekazywać istotne wartości lub wręcz przeciwnie – w sposób przejaskrawiony obnażać ludzkie wady.
Podobnie jest również w Chinach. Jak pewnie zauważyliście, spoglądając na mapę świata, jest to ogromne państwo, które dzieli się również na części. Zależnie od tego, jakie w danym obszarze kultywuje się tradycje czy obrządki, takie też baśnie można tam usłyszeć.
Chwytając w ręce Żółtego Smoka od wydawnictwa Media Rodzina pomyślałam: „No, pewnie znowu dostałam tomidło, którym mogłabym zabić, pełne treści, i zanudzę się, zanim to wszystko przeczytam.” Ha, cytując klasyka: „nic bardziej mylnego!”. Wiem co sobie myślicie teraz: „Jasne, jak nudne baśnie mogą byś jakkolwiek pochłaniające i ciekawe? To niedorzeczne, tej Pani już dziękujemy”. Jeśli już mam się odnieść do samej treści, to książkę podzielono na rozdziały, z których każdy opowiada inną historię. Pod tajemniczymi tytułami zapisano, skąd dana baśń pochodzi, z jakiego rejonu lub ludu. Co więcej, na wewnętrznej części okładki mamy mapę Chin, która obrazuje nam postacie z baśni usytuowane w miejscach, gdzie odgrywa się akcja danej powieści. Super sprawa! Treść jest przejrzysta, łatwa do czytania zarówno dla młodych czytelników, jak i osób dorosłych, które nie muszą specjalnie sięgać po okulary, by zanurzyć się w lekturze.
Powiem szczerze, że sama nie jestem jakimś wielkim fanem klimatów folklorystycznych czy jakiejkolwiek formy ludyzmu, ale w książce tej znalazłam coś, co zaciekawiło mnie na tyle, bym wchłonęła całe 600 stron (sic!) w jeden weekend. Jak tego dokonałam?
Diabeł tkwi w… ilustracjach. Już z samej okładki można wywnioskować, że oprawa graficzna, a właściwe całe wydanie jest na wysokim poziomie. Olaboga, zajrzyjcie do środka! Za każdym razem, przewracając stronę, czekałam z niecierpliwością, aż ujrzę kolejny majstersztyk. Czasem witały mnie małe postaci, muszki, koniki lub elementy opowiadania, a czasem ilustracje zapełniające całą stronę. Obrazki są utrzymane głównie w barwach ciepłych, trzymają styl i klimat jakby ze starych chińskich drzeworytów. To trzeba po prostu ujrzeć, nie pamiętam, kiedy ostatnio cieszyłam oczy tak pięknym wykonaniem, brawo dla artystki Renaty Fucikovej i wydawnictwa!
Mogłabym o tej książce opowiedzieć wiele więcej, ale myślę, że zepsułabym Wam zabawę. Dzieło dedykuję każdemu psotnemu molowi książkowemu, który lubi cieszyć oczy ładnymi rzeczami i karmić swój umysł pięknym słowem pisanym, bo pozycję czyta się naprawdę przyjemnie! Nieznane są większości z nas Chiny i jego prowincje, a szkoda, bo niosą ze sobą wiele ciekawych historii i zabawnych ludowych podań, czego zresztą możecie przekonać się po lekturze Żółtego Smoka, do czego Was serdecznie zapraszam!
Tekst: Karolina Donosewicz
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy wydawnictwu Media Rodzina.