Świat snów jest wdzięczną materią. Nic dziwnego, że pisarze lubią się nią bawić, modelować jak plastelinę, rozciągać na rożne strony i sprawdzać, kiedy w końcu pęknie. Wszystkie chwyty dozwolone. W końcu w snach wszystko się może zdarzyć, prawda?
W Dziewczynie ze snów Michała Gałwy śni Jake Hopkins, a razem z nim wszyscy ludzie na ziemi. Zdrowi i chorzy, współdzielący senne scenerie i nieświadomi, że są zawieszeni poza jawą. Bohater śni wspomnienia swoje i innych, skrzywione i ubrane w maskę koszmaru pod wpływem doświadczeń, których nie może pamiętać. Niedługo po przeprowadzce do rodzinnego miasta – Iglastych Wzgórz – Jake spotyka ją. Lucy. Wzajemnie uczą się prawdy o swoich snach, badając granice ich realności.
Świat snu z Życia za życie Magdaleny Folty ma w sobie coś z astrologicznego czaru. Choć tutaj również śnią wszyscy, to jednak, śniąc, nie tkają wokół siebie krajobrazu ze wspomnień. Nie „żyją” w snach, lecz trwają, jakby zawieszeni, a ich prawdziwe „ja” nie przysłoniła tutaj maska ułudy właściwa rzeczywistości. Są jak tabula rasa dla tych, którzy dysponują umiejętnością świadomego śnienia. Do tej drugiej grupy należy Kuba. A przynajmniej tak twierdzi. I wszystko zależy od tego, czy do tej prawdy uda mu się przekonać terapeutkę.
W obu powieściach występuje świadomie „śniący” bohater, który swój jeden niewłaściwy (lub właściwy etycznie, o ironio) ruch może przypłacić życiem. Własnym lub innych. I choć podobnych zbieżności znajdzie się tutaj więcej, to właśnie ta jedna kwestia stanowi punkt wyjścia dla obydwu fabuł.
Nie potrafię określić, która z tych książek jest lepsza i nie sądzę, by takie rankingowanie było stosowne. I jedna i druga mają swoje zalety i wady. Słabą stroną Życia za życie jest początkowe usilne wplatanie trzykropków (mających zapewne przydać tekstowi pseudofilozoficznej zadumy) i grafomańskich sformułowań w stylu: „Zadzwonił telefon, co było niczym kromka spadająca masłem do podłogi (…)” (str. 16) czy też stylistycznych, niepotrzebnych ubarwień, takich jak: „Wystające kostki na palcach w zetknięciu z mahoniowym drewnem aż zapiekły, gdy energicznie poinformowała, że czeka na progu.” (str. 398). Gdy stykam się z takimi konstrukcjami, przypomina mi się stereotypowy obraz studenta próbującego przepisać treść podręcznika w taki sposób, by nie zostać oskarżonym o plagiat. Zupełnie jakby nie można było napisać wprost: „Zapukała tak energicznie, że aż zabolało. Mahoniowe drewno było wyjątkowo twarde.” Odniosłam wrażenie, że autorka próbuje przyćmić czytelnika swoją rozwiniętą poetyką, sprawić, by zaniemówił w zetknięciu z jej pisarską erudycją. Może się mylę i przykro mi to pisać, ale niestety zadziałało to na mnie dokładnie odwrotnie. Na szczęście w miarę czytania można dostrzec poprawę – podobnie karkołomne stwierdzenia pojawiają się coraz rzadziej, a wielokropki w końcu zupełnie zanikają.
W Dziewczynie ze snów szwankują z kolei proporcje, przez co niektóre sytuacje sprawiają wrażenie irytująco przegadanych. Choć część z nich wypada naturalnie (np. pierwsza rozmowa Jake’a z Sammy, która ze względu na dziennikarskie zacięcie dziewczyny rzeczywiście delikatnie przypomina nieformalny wywiad), to momentami dłużą się i męczą. Jednocześnie jednak Gałwa nadrabia te niedoskonałości umiejętną kreacją głównego bohatera. Jake potrafi sklecić taką puentę, że trudno go nie lubić. Przykład? Gdy przygłupi osiłek Ray podstawia chłopakowi nogę, ten odwdzięcza mu się kopnięciem w kolano. Zaskoczony agresor odruchowo chowa nogę pod ławkę. Tymczasem Jake uradowanym głosem mówi: „Patrz! Naprawiłem! Teraz już obie zginają ci się w kolanach.” Kurtyna.
Tutaj muszę z kolei oddać sprawiedliwość również Magdalenie Folcie, bowiem to nie tak, że w jej powieści wszystko było niedoskonałe. Świat powołany przez nią na łamach Życia za życie został oddany wyjątkowo intrygującymi detalami. Zasady rządzące rzeczywistością snów, egzaminy dojrzałości, rodzaje transakcji, sposób percepcji każdego człowieka… Fabuła konstruowana jest jakby na wzór bajki, w której pod ludzką postacią kryje się spersonifikowane zło przeciwstawione młodemu bohaterowi, wspieranego z kolei przez swego rodzaju detektywa. Myślę jednak, że ujawnienie w blurbie kwestii świata równoległego było strzałem w stopę. Historia byłaby bardziej intrygująca, gdyby autorka pozwoliła nam uwierzyć w chorobę Jakuba, a dopiero później stopniowo odsłaniała kolejne zakryte prawdy. Ten blurb to spoiler – przepowiadający, czego powinniśmy się spodziewać – i niestety tym samym zaburza ekscytację wynikającą z zaskoczeń. Z drugiej strony przemieszanie zagadnień nauki i wiary, zaburzeń psychicznych i ezoterycznych umiejętności zasiewa w czytelniku ziarno zwątpienia. Może to my – wszyscy postrzegający się za zdrowych na umyśle – jesteśmy wybrakowani? Czy to, że czegoś nie widzimy, oznacza, że ktoś, kto widzi, jest dotknięty chorobą? A co, jeśli to nam poskąpiono pewnych zmysłów?
Również Michał Gałwa motywuje do swoistego rekonesansu naszych przekonań, wartości i aksjomatów. W przedmowie autor sugeruje, że to czytelnik dysponuje prawem zakwalifikowania Jake’a do grona protagonistów bądź antybohaterów. Jednak zadanie to nie jest proste i aby móc je wykonać, trzeba sięgnąć do rozważań o istocie większego dobra i mniejszego zła.
W tym kontekście obie powieści kryją w sobie zalążek czegoś więcej niż zwykłej rozrywki.
Tak samo sny, pod przykrywką biologicznie sterowanej potrzeby, mogą maskować tajemnicę, do której dostęp mają tylko nieliczni.
A Ty? Należysz do ich grona?
Za egzemplarze recenzenckie dziękuję Wydawnictwu Novae Res.
Tekst: Dominika Gnacek