Nie raz, nie dwa spotkaliśmy się z tym, że producenci filmowi zajęli się kręceniem filmów w oparciu o starsze produkcje. Czasami wychodzą one całkiem dobrze i oglądając współczesną wersję jakiejś historii, kiwamy z uznaniem głową. Jednak często zdarza się, że dochodzimy do wniosku, iż ponowna ekranizacja była całkowicie zbędna i tylko zepsuła sukces pierwowzoru.
Dzisiejszy artykuł chciałabym poświęcić porównaniu dwóch produkcji – pierwsza z nich obejmowała trzy części powstałe kolejno w 1985, 1987 i 2000 roku, druga natomiast została zrealizowana w formie serialu w 2017 roku i jest produkowana do tej pory. Mowa o zekranizowanej historii sieroty Ani Shirley.
W pierwszym przypadku mamy do czynienia z filmami w reżyserii Kevina Sullivana oraz Stefana Scaini (ostatnia część z 2000 roku), w których główna rola przypadła Megan Follows. W wieku siedmiu lat pierwszy raz miałam styczność z tradycyjną wersją ekranizacji powieści Lucy Maud Montgomery i zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Do tej pory z sentymentem wracam do wszystkich trzech części.
Drugi przypadek dotyczy produkcji Netflixa w reżyserii Moiry Walley-Beckett. Zmianie uległo nie tylko podejście do dzieła, ale i tytuł – Ania z Zielonego Wzgórza została przemianowana na Ania, nie Anna. Dotychczas wyprodukowano dwa sezony, następny jest jeszcze w przygotowaniu. W główną rolę wcieliła się Amybeth McNulty. Ta wersja historii rudowłosej sieroty znacznie bardziej odbiega od oryginału. Jakkolwiek podstawy zostały zachowane, wiele kwestii jest wynikiem pomysłowości twórczyni serialu. Osoby, które znają książkę i wersję filmową z lat 80., wiedzą, że tytułowa Ania zawsze była wojownicza i umiała postawić na swoim, jednak we wzmiankowanym obrazie jest to o stokroć bardziej podkreślone i wyszczególnione.
Każda z tych produkcji ma swoich fanów oraz krytyków. Wszystko zależy od upodobań odbiorcy. Moim zdaniem najlepszą wersją jest produkcja Sullivana, choć należy ona do tradycyjnych. Jest „typowym” odwzorowaniem historii, natomiast zeszłoroczna produkcja została dostosowana do bieżących potrzeb i obecnej sytuacji. Niezależnie od ilości „za i przeciw” obie wersje łączy jedno – przekazują podstawowe wartości, które pozostają ważne i istotne mimo upływu lat. Ukazują znaczenie przyjaźni, rodziny i miłości, różne aspekty ludzkiego życia – od bogactwa po ubóstwo. Właśnie ta różnorodność sprawia, że produkcje nadają się dla odbiorców w różnym wieku.
A co wy o tym myślicie? Oglądaliście starą i współczesną wersję? A może tylko jedną? Co myślicie o obu podejściach do tematu?
Tekst: Agnieszka Żeliszewska