– 1974! Deyna, Lato, Szarmach… legendarne Orły Górskiego i „mecz na wodzie”, którego nigdy nie wybaczę Niemcom. Gdyby nie to, bylibyśmy mistrzami świata!
– Korea-Japonia w 2002 roku. Oczywiście odpadliśmy w grupie. Za to piłkę z tego Mundialu mam cały czas na półce, kopiemy nią z Piotrkiem w salonie, Marzena nas za to prędzej czy później wyrzuci z domu.
– Mundial, który najlepiej wspominam? Mam nadzieję, że to będzie ten w Rosji.
Złota era polskiej piłki przypada na lata 70. i początek 80. XX wieku. To wtedy Polacy dwukrotnie zdobyli trzecie miejsce Mistrzostw Świata, sięgnęli też po srebrny i złoty medal Igrzysk Olimpijskich. Później nasza reprezentacja zaliczyła kilka wzlotów i wiele spektakularnych upadków, a sam awans na międzynarodowe okazał się dla niej nie lada sukcesem. Po dojściu do ćwierćfinału EURO 2016 i odpadnięciu z triumfatorami turnieju, Portugalią, kadra Adama Nawałki na nowo rozpaliła nadzieję w sercach kibiców
„Ale Futbol zapisuj od dużej litery!”
Bogdan twierdzi, że najważniejsze wydarzenia w życiu zapadają w naszej pamięci raz na zawsze. Tak więc on zapamiętał swoją pierwszą dziewczynę, pierwszy samochód, ślub, choć wesele już nie do końca… i mecz Polski z Anglią na Stadionie Śląskim w czerwcu 1973 roku.
– Robiłem już wtedy na dole, a bilety na mecz z Anglią dostaliśmy bardzo tanio jako pracownicy kopalni. Nawet dojeżdżać nie musieliśmy sami, były podstawione autokary i… wódeczka, ale wódeczka była już własna. Teraz wyobraź sobie, że takie autokary zjeżdżają się z całej Polski, nie każdy miał do Chorzowa pół godziny drogi, więc i prowiant musiał mieć większy. My oczywiście staraliśmy się nadrobić intensywnością, więc na stadion wchodziliśmy w różnym stanie, ale zdecydowanie mocno zachwiani.
– Sto trzydzieści tysięcy kibiców proszę państwa! Szpilki nie ma gdzie wetknąć i na koronie, tylko na okolicznych drzewach nie ma kibiców, jako że drzew nie ma! – krzyczał do mikrofonu jeszcze przed pierwszym gwizdkiem Jan Ciszewski, ówczesny komentator sportowy.
– Teraz takiej atmosfery nie ma już na reprezentacji. Wtedy, w tym dopingu, hymnie, to była prawdziwa siła i duma, zwłaszcza za komuny, każdy mecz był pokazem wolności – wspomina Bogdan. – No i każdy miał coś na rozgrzanie gardła ze sobą, dziś tylko słabe piwo leją.
Tego dnia doping na Stadionie Śląskim był tak głośny, że Anglicy bali się wyjść z tunelu prowadzącego na murawę. Nad stadionem unosiła się mgła, wspierana przemysłowym dymem. Atmosfera była tak gęsta, że aż sparaliżowała zawodników gości. Mecz zakończył się wygraną Polaków dwa do zera. Przez tłok w polu karnym do dziś nie wiadomo, kto był strzelcem pierwszej bramki: Jan Banaś czy Booby Moor. Za drugim razem piłkę do siatki skierował Włodzimierz Lubański. Po meczu angielscy dziennikarze nadali Stadionowi Śląskiemu przydomek, który nosi do dziś – Kocioł Czarownic.
– Kiedy pokonaliśmy Anglików na Śląskim, to nie było już w kraju osoby, która nie wierzyłaby w awans na Mistrzostwa. 1974! Deyna, Lato, Szarmach… legendarne Orły Górskiego i „mecz na wodzie”, którego nigdy nie wybaczę Niemcom. Gdyby nie to, bylibyśmy mistrzami świata! Dziś futbol, ale Futbol zapisuj od dużej litery! – upomina mnie Bogdan. – To z szacunku dla tej dyscypliny. Dziś w Futbolu nikt nie pozwoliłby na rozegranie takiego spotkania. Lało tak, że piłka ledwo toczyła się po boisku! Teraz Piłka – na wszelki wypadek zapisuję od dużej litery – to zbyt duże pieniądze, żeby przypadek mógł decydować o wyniku. Ale pokonać Brazylię, mistrzów świata, w meczu o trzecie miejsce… to jest kolejna z tych rzeczy, które pamięta się do końca życia!
„Turku, kończ ten mecz!!!”
– Porozmawiamy, tylko jeśli to napiszesz! Ja wiem, że to nie ma nic wspólnego z reprezentacją, ale nigdy więcej nie przeżyłem takich emocji związanych z polską Piłką, a od tego meczu minęło ponad dwadzieścia lat.
To piszę: – No dlaczego pan nie gwiżdże?! Panie Turek, niech Pan tu kończy to spotkanie! (…) Turku, kończ ten mecz!!! – wydziera się do mikrofonu Tomasz Zimoch w 1996 roku. Widzew Łódź gra na wyjeździe z Broendby Kopenhaga. W dziewięćdziesiątej minucie Paweł Wojtala strzela gola dla Widzewa i choć ten przegrywa wciąż jedną bramką, to taki wynik gwarantuje Polakom pierwszy w historii awans do Ligi Mistrzów. Turecki sędzia Ahmed Cahar kończy mecz dopiero po pięciu doliczonych minutach, w których cała Polska wstrzymuje oddech i zaciska kciuki przed telewizorami aż do bólu. Dziesięcioletni Paweł oglądał ten mecz ze swoim ojcem i zapamięta go do końca życia, tak jak jego ojciec zapamiętał spotkanie z Anglią na Śląskim z 1973 roku.
– Skoro był Widzew, to pozytywy mamy już za sobą – rzuca Paweł z uśmiechem pełnym politowania. – Nie mam najlepszych wspomnień z reprezentacją jeśli chodzi o Mistrzostwa Świata. Widziałem naszych Orłów w akcji dwa razy i za każdym razem scenariusz był taki sam: mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor. A później już tylko zwijanie biało-czerwonych flag z logiem znanego browaru i biedowanie nad stanem polskiej Piłki. Jak raz mieliśmy okazję odegrać się na Niemcach za wszystko, za II wojnę, za „mecz na wodzie”, za naszego Podolskiego, który strzelał nam bramki na Mundialu w 2006 roku, to spartoliliśmy w doliczonym czasie gry, a dokładnie to Wawrzyniak zawalił sprawę.
Polska w 2011 roku prowadziła dwa do jednego z Niemcami w meczu towarzyskim na PGE Arena w Gdańsku. Goście wyrównali w dziewięćdziesiątej czwartej minucie. Jakub Wawrzyniak poślizgnął się w polu karnym, po czym Cacau wpakował piłkę do siatki.
– I to jest właśnie polska piłka we wspomnieniach mojego pokolenia. Pokolenie stracone, ale drugiego tak kochającego Futbol nigdy nie było i już nie będzie. Grali wszyscy. W dzieciństwie podbieraliśmy ojcom siekiery, a później ścinaliśmy gałęzie, żeby zrobić z nich bramki. Kiedy byłem w gimnazjum, a Polacy grali na Mistrzostwach Świata, to każdy chłopak w szkole był na coś chory, tego bolał brzuch, tego głowa, a ten miał gorączkę… Wszyscy ściemnialiśmy, żeby tylko zostać w domu i zobaczyć mecz. A ci, którym rodzice nie uwierzyli, zbierali się pod szkołą i jak „starsi” Kuby wyszli już do pracy, to cała ekipa biegła do niego zobaczyć mecz, bo mieszkał najbliżej szkoły. Tak, najlepsze Mistrzostwa, jakie wspominam, to Korea-Japonia w 2002 roku. Oczywiście odpadliśmy w grupie. Za to piłkę z tego Mundialu mam cały czas na półce, kopiemy nią z Piotrkiem w salonie, Marzena nas za to prędzej czy później wyrzuci z domu.
– Każde pokolenie ma swoje legendy, ja mam swoje wybite na monetach, cała kolekcja! Hajto, Dudek, Bąk, Żewłakow, Krzynówek, Żurawski… to byli świetni piłkarze. Szkoda, że nie udało im się nic osiągnąć z reprezentacją, po prostu w tamtym czasie reszta świata za bardzo odskoczyła nam z podejściem do piłki. – Paweł pokazuje mi kolekcję monet z Reprezentacją Polski, którą sam pamiętam z dzieciństwa, wtedy wszyscy je zbierali. Teraz na co dzień gwiazdy polskiej piłki przegląda jego kilkuletni syn Piotrek, a żona narzeka, że te wszystkie sportowe pamiątki walają jej się po salonie. – Ale co zrobisz? Pasja… – stwierdza Marzena.
Nadzieja
– Mundial, który najlepiej wspominam? Mam nadzieję, że to będzie ten w Rosji – mówi mi Kuba, młodszy o dziesięć lat brat Pawła, najmłodszy syn Bogdana. – Z 2006 roku pamiętam niewiele, najbardziej utkwił mi w głowie wielki finał Francja-Włochy i moment, w którym Zidane uderza „z byka” Materazziego. Może i dobrze, bo zapomniałem już o słabej grze Polaków, którzy nie wyszli z grupy.
Bogdan, Paweł i Kuba wszystkie mecze Reprezentacji Polski oglądają razem, nie odpuszczają żadnego, to ich tradycja. W rodzinnym salonie Bogdan oglądał „mecz na wodzie” w 1974 roku, na kanapie w tym pokoju Paweł udawał gorączkę podczas Mistrzostw w 2002, żeby zobaczyć mecze Polaków, a teraz razem z Kubą, we trójkę, będą oglądać tutaj Mistrzostwa Świata w Rosji 2018.
– Nie chcę rozpamiętywać i narzekać, zdarzały się naszym Orzełkom mecze lepsze, zdarzały gorsze. W ostatnich latach reprezentacja jednak bardzo się zmieniła. Nie tylko sportowo. Wreszcie okazało się, że nas, Polaków, coś łączy, a Łączy Nas Piłka! Wcześniej po każdej porażce na piłkarzy wylewano kubły pomyj, a teraz? Niech ktoś spróbuje tylko po meczu hejtować Lewego, Grosika czy Glika… Nawet wszyscy, niezależnie z jakiej części kraju, razem dopingowaliśmy Legię w Lidze Mistrzów. Oczywiście, są szyderstwa z poziomu naszej piłki klubowej na tle Europy, ale jakieś takie bardziej zdrowe niż kiedyś, bez nienawiści i wrogości. Dlaczego to się zmieniło? Bo kadra Nawałki wreszcie dała nam nadzieję. Wreszcie Polacy pokazali, że potrafią grać w futbol na najwyższym poziomie i rywalizować z resztą świata, bez kompleksów i bez wstydu. Teraz leczą nasze narodowe kompleksy. Mistrzostwa Świata w Rosji? To nadzieja, dla mnie, Pawła i Taty, tak jak ta twoja książka: Nadzieja…, Nadzieja trzech pokoleń? Nie? Szansa trzech pokoleń! Też może być!
Imiona bohaterów zostały zmienione.
Tekst: Patryk Osadnik
Zdjęcie: „Przegląd Sportowy”
Artykuł pochodzi z magazynu „Suplement” (kwiecień/maj 2018).