Żyjemy w społeczeństwie gloryfikującym szczęście. I choć nic w tym dziwnego, taka jest bowiem natura ludzka – dążyć do bycia szczęśliwym, to skupiając się tylko na pozytywnych emocjach, ignorując jednocześnie istnienie przeciwnego bieguna, wyrządzamy sobie krzywdę.
Jak często na pytanie o to, co u was słychać, rzucacie klasycznym „w porządku”, choć cały wszechświat ewidentnie zdaje się temu zaprzeczać? Na śniadanie poranna sprzeczka zamiast pożywnego posiłku, pod oczami okazałe wory po kolejnej, niemalże nieprzespanej nocce, a jako karmelizowana wisienka na śmietankowym torcie, wiwat nietolerancjo laktozy!, grożące zawałem migotanie przedsionków, wywołane wlaniem w siebie zabójczej ilości czarnej kawy, którą daremnie usiłowaliście wykrzesać z siebie jakiekolwiek chęci do życia. Wszystko to spotęgowane frustracją po przejrzeniu optymistycznych instastories ludzi tryskających pozytywną energią o 7 w nocy. I to niedające spokoju pytanie: Co jest ze mną nie tak?
Jak często zdarzało wam się usłyszeć, że czucie się nie w porządku też jest w porządku?
Owładnięci presją dążenia do szczęścia, zdajemy się zapominać o tym, że stan ten jest pewnego rodzaju procesem. Matematycznym działaniem. Sumą, na której wynik składa się wiele różnych elementów. Elementów zarówno z kategorii pozytywnych, jak i negatywnych doświadczeń czy sytuacji, które nas spotykają. Co więcej, okazuje się, że osiągnięcie owej sumy nawet po stoczonych bataliach o jej pozytywny wynik, czyli upragniony stan szczęścia, nie zagwarantuje nam, że będziemy czuć się w porządku.
Ale to w porządku.
Szczęście – najtrudniejsza z nauk
Czy zdarzyło wam się drżeć na myśl o tym, że przegapicie własne szczęście? Albo że nie będziecie w stanie go docenić? Że wszystkie społeczne oraz wasze osobiste kryteria, mające zagwarantować tenże stan zostaną osiągnięte, a wy wstaniecie rano z łóżka i… nic się nie zmieni?
Życie wymaga od nas ciągłej edukacji. Uczę się, więc jestem – można by sparafrazować w odniesieniu do naszych czasów słynną konkluzję Kartezjusza. Nauka towarzyszy nam na każdym etapie rozwoju. Od okresu noworodkowego i niemowlęcego przez okres dzieciństwa, burzliwego dojrzewania aż po dorosłość, przekwitanie i w końcu starość, która także nie raczy nas zwolnieniem z obowiązku nieprzerwanego i nieskończonego procesu pogłębiania wiedzy. Uczymy się dosłownie wszystkiego. Od prozaicznych czynności będących podstawą ludzkiego rozwoju, takich jak chodzenie i mówienie, przez arcyskomplikowaną umiejętność względnego panowania nad własnym układem wydalniczym, korzystania z widelca nie tylko do przeczesywania włosów, po nabywaną umiejętność pisania, czytania, rozpoznawania kontynentów na mapie, tworzenia arkuszy kalkulacyjnych czy fundamentalną wiedzę na temat podstawowego funkcjonowania ludzkiego organizmu. Każdy kolejny etap i rodzaj edukacji tworzy nowe przestrzenie, które wymagają od nas mniej lub bardziej wnikliwego przestudiowania. Okazuje się, że nawet tak z pozoru błahej i wydającej się naturalną rzeczy, jak życie z innymi ludźmi, ba, nie tylko innymi, ale i najbliższymi, trzeba się nauczyć. Bo każdy jest inny, bo typy osobowości, bo temperament, bo języki miłości, bo wysoko wrażliwi, bo ton głosu, bo sposób formułowania zdań, bo okazuje się, że emocji też trzeba się nauczyć. I choć wszystkie te rzeczy są lub stają się dla nas coraz to bardziej oczywiste, nadal zaskakująco często oczekujemy, że wystarczy po prostu zdobyć wszystkie składniki z magicznego przepisu na szczęście, aby pewnego dnia spłynęło na nas boskie objawienie, czyniące nas istotami szczęśliwymi.
A tego też trzeba się nauczyć.
Sztuka czucia się nie w porządku
Wejście w posiadanie tej nieco misteryjnej, tajemnej wręcz wiedzy o tym, że szczęścia także trzeba się uczyć, nadal nie staje się pewną gwarancją na osiągnięcie radosnego sukcesu. Proces naszej edukacji w tej dziedzinie, wzbogacany o doświadczenia innych osób oraz nasze własne, nieustannie będzie zderzał się z codziennością. Codziennością, która może nie mieć aspiracji na tworzenie nam sprzyjającego owej czynności środowiska. Losowe wypadki dnia powszedniego, nasza sytuacja życiowa, stan zdrowia, wszelkiego rodzaju mechanizmy psychologiczne, przeszłość, nieprzepracowane emocje, trudy obcowania z drugim człowiekiem czy po prostu wstanie lewą nogą, gorszy dzień, taki humor, przysłowiowe muchy w nosie i wiele, wiele innych czynników będzie utrudniać nam mozolny proces uczenia się, jak być szczęśliwym i sprawiać, że niejednokrotnie nie będziemy czuć się dobrze.
I to jest w porządku.
Warto być dla siebie wyrozumiałym i czasem trochę… odpuścić. Nie biczować się ciągłymi pytaniami o to, co jest z nami nie tak, bo nasza szara codzienność nie pasuje do instagramowego zdjęcia opatrzonego hashtagiem ,,carpe diem”. I choć trzeba mieć tu na uwadze, że permanentne poczucie beznadziei, ciągły stan przygnębienia czy obojętności wobec rzeczy, które niegdyś sprawiały nam przyjemność, mogą być jednymi z licznych objawów depresji, na które trzeba jak najszybciej zareagować, to niczyje życie nie jest nieprzerwanym pasmem radości oraz sukcesów.
Nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni i często obawiamy się komunikować innym, że zdarza nam się czuć do bani, a wszystko jest totalnie nie w porządku, ale ponoć szczęście to tak naprawdę chwile. Chwile, które doceniamy dzięki istnieniu przeciwnego bieguna.
Tekst: Natalia Mańka