Szukając osoby, z którą będziemy chcieli wejść w bliższą relację, czasem decydujemy się na założenie konta na Tinderze, Badoo czy innej aplikacji randkowej. A jak radzono sobie w czasach, gdy jeszcze takich aplikacji nie było?
Pewien kawaler w sile wieku zamieścił w „Dzienniku Bałtyckim” ogłoszenie matrymonialne, w którym podkreśla, że ma wykształcenie wyższe. Wydaje się zatem zrozumiałe, że od potencjalnej partnerki wymaga nie tylko atrakcyjnego wyglądu, ale również (cytat) „nieprzyziemnego rozumowania”. Mądrość ludowa głosi, że miłość jest ślepa. Okazuje się jednak, że niektórym osobom wręcz wyostrza wzrok – aby wypatrzeć odpowiednią partię, trzeba było doszukać się u niej określonych „zalet”. Takich jak na przykład zawód. „Literat poślubi inteligentną panią, najchętniej maszynistkę”, czytamy w „Kulisach”. Czy chodziło o indywidualną preferencję, czy znacznie powszechniejsze zainteresowanie zniżkami na podróż koleją? Tego możemy się jedynie domyślać.
W (o wiele) dawniejszych czasach zawarcie małżeństwa równało się z zawarciem sojuszu, a w (odrobinę) nam bliższych miał to być po prostu dobry interes, polegający na połączeniu dwóch dobrze prosperujących gospodarstw lub sąsiadujących ze sobą pól. Również w „Kulisach” wydrukowano następujący anons: „Lekarz specjalista […] pozna lekarkę (chętnie neurologa, laryngologa, pediatrę) do lat 32 celem założenia ogniska domowego”. Podobne zainteresowania, podobna praca, może kiedyś wspólny biznes – czy może być lepszy przepis na udany związek? Poszukujący miłości dodawali również garść informacji na swój temat, ale to nie one decydowały o tym, czy „łowy” będą udane. Dlatego swoim „CV” nie trzeba się zbytnio przejmować, ponieważ „z naszych danych wynika, że zdobyć serce kobiety jest stosunkowo prosto. Zaczynamy od nacięcia wzdłuż linii mostka…”. Oczywiście o ile ufacie poradom sercowym Kowalskiego z Pingwinów z Madagaskaru.
Panie również wiedziały, jak zadbać nie tylko o swoje serce, ale i interesy. Jedna z nich, za pośrednictwem biuletynu Biura Matrymonialnego „Venus”, informuje z niezwykłą kokieterią: „Mam drut aluminiowy spłaszczony na girlandę i lametę choinkową. Szukam męża z interesem w odpowiednim punkcie. Oferty pod »Młoda Wdowa«”. Raczej nie podlega wątpliwości, że takie ogłoszenie zachęci do kontaktu bardziej niż niejeden opis z Tindera. W końcu mamy w nim do wykorzystania aż 500 znaków, a „Młodej Wdowie” wystarczyło 135, aby przekazać to, co najważniejsze. Tym samym wytłumaczenie, że „w 500 znakach nie da się napisać o sobie nic wartościowego”, staje się niespecjalnie przekonujące.
Na koniec poświęćmy chwilę temu, co wszyscy lubimy najbardziej – reklamom. O tym, że wszystko jest na sprzedaż, nie trzeba w ich kontekście przypominać. Proponują nam wyrażanie uczuć za pomocą kwiatów, czekoladek, pożyczki na samochód albo kabanosów. (Nóżki w galarecie czekają jeszcze w kolejce. Chyba). W czasach PRL-u firma Eldom jeden ze swoich produktów zareklamowała w równie subtelny sposób: „Twierdzisz, że ją kochasz, a czy kupiłeś już odkurzacz marki Żuczek z wymiennym wężem?”. Jeśli do tej pory mieliście problem z wymyśleniem prezentu dla drugiej połówki – już wiecie, czego szukać.
Źródła:
W. Kot: PRL – jak cudnie się żyło!.
Tekst: Natalia Bartnik