Moje miasto to debiut filmowy Marka Lechkiego z 2002 roku, który otwiera przed widzem szary, aczkolwiek bardzo intrygujący świat ludzi zepchniętych na margines.
Film Moje miasto opowiada o mieszkańcach pewnego bloku, samotnie stojącego na obrzeżach jednego z miast Górnego Śląska. Głównym bohaterem, a także narratorem oprowadzającym widza po tym świecie i wyjaśniającym jego meandry jest Stanisław, zwany przez wszystkich Goździkiem – bezrobotny dwudziestopięciolatek mieszkający w tym bloku od urodzenia. Jego jedynym zajęciem jest gra w okręgowej drużynie hokeja. Oprócz tego niczym więcej się nie zajmuje. Kiedyś spóźnił się na egzamin, dzięki któremu miał dostać się na politechnikę i od tamtej pory tkwi bez konkretnego celu w jednym mieszkaniu z rodzicami. Ojciec Goździka, zwolniony z kopalni górnik, a obecnie alkoholik, spędza całe dnie na łowieniu ryb w bezrybnym stawie, natomiast matka – opiekunka ogniska domowego – stara się scalać resztkami sił rodzinę.
Oprócz nich poznajemy też niektórych sąsiadów, postacie zanurzone w specyficznym środowisku śląskiego bloku. Pan Leon to kilkukrotnie żonaty starszy mężczyzna, który obecnie samotny, pragnie spędzić resztę pozostającego mu życia u boku kobiety. Pani Kurkowa jest miłośniczką kiczowatych figurek i plastikowych kwiatów. Ma dorosłego syna, który zajęty swoją pracą i rodziną, chyba o niej zapomniał. Pani Jola, uważana jest za miejscową piękność i krążą o niej plotki, że na życie zarabia nierządem. Mamy też braci dresiarzy, którzy bez wyraźnego powodu lubią zaczepiać głównego bohatera, najprawdopodobniej z nudy, jaka wypełnia ich życie, bo wiemy o nich tylko tyle, że całymi dniami przesiadują w bloku lub przed nim. Jest też sąsiadka Jezierska, u której zatrzyma się Zosia, przyszła miłość Goździka. Natomiast w pobliżu mieszka kolega głównego bohatera – jedyny, jaki mu został – Cichy. Żyje on wspomnieniami o zmarłym, w wyniku wypadku w kopalni, ojcu, ciągle starając się naprawić jego stary samochód, po to, by wyjechać na Mazury. Bo tam jest lepiej, ładniej, inaczej. Swojego marzenia jednak nigdy nie spełni. Jak wspomina Goździk, próbuje tak zrobić od kilku lat, lecz wiecznie psujący się pojazd mu to uniemożliwia. Cichy pełni też rolę łącznika pomiędzy blokiem a resztą świata. Potrafi załatwić wszystko. Zabiera głównego bohatera na przejażdżkę po mieście, która wydaje się być wyprawą w nieznane, podróżą do innego świata.
W filmie Moje miasto obserwujemy życie tych ludzi, leniwie płynący w obrębie blokowego mikroświata czas. Równie niespiesznie wrzucane są do fabuły kolejne wątki. Jednym z nich, spinającym cały film jest szczur straszący lokatorki w bloku. Mamy też próby wyrwania bohaterów z marazmu, na przykład poprzez wpuszczenie przez Goździka do bezrybnego stawu karpia, którego jego ojciec ma złowić, by wreszcie raz na zawsze zaprzestał łowienia ryb. Przynosi to jednak odwrotny skutek. Utwierdzony w przekonaniu, że w stawie pływają jeszcze ryby, z tym większym zapałem próbuje je złowić, popadając w coraz większy alkoholizm. Zmieni się dopiero po pobiciu Goździka przez braci dresiarzy, czego będzie świadkiem. Widzimy też próby zdobycia serc sąsiadek przez pana Leona. Obserwujemy rozwiązywanie sprawy tajemniczej dziury w piwnicy, która według miejskiej legendy prowadzi do pobliskiej kopalni i w której wiele lat temu rzekomo zniknął bez śladu pewien mężczyzna. Informowała o tym nawet lokalna prasa, lecz dziura mimo swojej ciekawej historii okaże się ostatecznie miejscem, w którym załatwiają się koty.
Poznajemy też dwa wątki ludzi przybyłych do bloku „z zewnątrz”. Pierwszy gość to Jasio, wuj Goździka, który odkryje w mieszkańcach bloku dotąd nieuświadomione szczęście. Jego prawdziwy powód odwiedzin rodziny jest jednak inny, nikczemny. Zadłużony u mafii chce okraść swoją rodzinę, co też czyni. Zrozumiawszy jednak swój błąd, spróbuje go naprawić. Drugim gościem jest Zosia, która w bloku zamieszkała przypadkiem i tylko na chwilę, u Jezierskiej, dawnej koleżanki swojej mamy. Nie wiąże swojej przyszłości z blokiem. Postanowiwszy odnaleźć ojca, znika z bloku, kończąc wątek uczuciowy z Goździkiem, zanim tak naprawdę w ogóle się on zaczął. Jak napisze w liście do Goździka, „niektóre rzeczy trzeba zrobić, jak tylko człowiek o nich pomyśli, bo już nigdy mogą się nie powtórzyć”. W pewnym momencie Goździk wraz z rodziną otrzymuje od wujka możliwość wyjazdu w celu polepszenia swojego bytu, lecz czy są oni gotowi, by wybudzić się z letargu i spróbować zmienić swoje życie? Może jest tak, jak stwierdza ojciec Goździka, że „na wszystko jest już za późno”?
Lechki w swoim filmie portretuje ludzi nie tyle dysfunkcyjnych, ile osoby, które tkwią w stanie egzystencjalnej wegetacji, czekające na życiowy impuls, zewnętrzny bodziec, który pozwoli im popchnąć życie dalej. Ukazuje bohaterów tęskniących za przeszłością, czekających na lepsze czasy oraz gorzko podsumowujących swoje życie. Nierzadko robi to w sposób tragikomiczny, np. w momencie, gdy Cichy opowiada o tym, jak jest rozczarowany swoim życiem, w tle słyszymy radiowy Koncert życzeń i życzenia „dużo szczęścia”. Cichy wręcz przoduje w tego typu rozważaniach, opowiadając, że „przecież miało być inaczej”, a „powietrze kiedyś inaczej pachniało… mocniej”. W tym wszystkim Lechki stara się być jak najbardziej obiektywny, nie przesadzać w żadną stronę, nie pokazywać, że tam, gdzie bieda i brak perspektyw, tam patologia i dewiacja. Nie dehumanizuje swoich filmowych bohaterów, nie tworzy z nich bestii w ludzkiej skórze. Nie wyśmiewa też ich nieporadności czy braku umiejętności przystosowania się do zmieniającego się życia. Stara się unikać stereotypowego ukazania Śląska. Choć pokazuje bark perspektyw, czy górnika bez pracy, to jego celem nie jest szokowanie widza i wzbudzanie skrajnych emocji.
Gatunkowo debiutanckie dzieło Lechkiego określić można jako dramat obyczajowy z delikatnymi nutami komedii i tragikomedii. Warstwa muzyczna jest nieco uboga, ale bardzo dobrze komponuje się z tym, co widzimy na ekranie. Jest to jeden utwór, mający trzy warianty: pogodny, dramatyczny i nieco szaloną muzyczną wariację, mającą na celu umilić widzowi czas przy napisach końcowych. Specyficzny jest również czas trwania filmu, ponieważ mamy do czynienia z godzinną produkcją – za długą na krótkometrażową etiudę, ale też za krótką na pełny metraż. Otrzymujemy jednak w tym czasie bardzo treściwą opowieść bez widocznych przestojów scenariuszowych, w których widz mógłby poczuć znużenie. Pochwalić też muszę bardzo przyjemny głos narratora i odtwórcy głównej roli, czyli Radosława Chrześciańskiego, dzięki któremu ta filmowa podróż staje się jeszcze bardziej interesująca. Również warta uwagi jest rola Cichego, w którego wciela się jeden z najbardziej charakterystycznych w Polsce aktorów drugoplanowych – Andrzej Mastalerz. Wprawdzie pojawia się na ekranie tylko w kilku scenach, lecz zapadają one w pamięć.
Moje miasto jest filmem wartym obejrzenia i godnym polecenia. Godzinny seans pozostawia w widzu wiele emocji i egzystencjalnych przemyśleń, zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Pozostawia też kłębiące się w głowie myśli dotyczące przyszłości bohaterów: tego, czy spotkał ich lepszy los oraz czy niektórzy z nich byli w stanie zmienić swoje życie. Jest to jedna z produkcji przepełnionych jakąś nieuchwytną i trudną do nazwania filmową magią, która z dużą łatwością jest w stanie oddziaływać na widza. Może to zasługa bohaterów przejawiających optymizm mimo czasów niezbyt optymistycznych lub świetnego scenariusza i wizji świata wykreowanej przez reżysera? To już każdy powinien ustalić sam.
Filmowy świat Mojego miasta, mimo swojej powierzchownej chropowatości, jest całkiem przyjemny w odbiorze, w czym pomagają pełnokrwiści bohaterowie – naiwni i życiowo zniedołężniali, ale do bólu prawdziwi. Mimo wielu lat, które minęły od premiery, wydaje się, że przekaz nadal jest aktualny. Sylwetki bohaterów są charakterystyczne dla mikroświata Mojego miasta, dlatego pozostaje tylko zapytać: czy portretowane w tym filmie typy ludzi kiedykolwiek znikną z pejzażu społecznego? Raczej nie.
Ten nieco zapomniany, skromny debiut filmowy Marka Lechkiego z 2002 roku jest dziełem wartościowym, które należałoby zobaczyć, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy wśród wielkiej liczby produkcji filmowych, do których mamy coraz szerszy dostęp, wiele realizacji wartych uwagi ginie bez echa, nie mogąc przebić się poza dosyć wąskie grono odbiorców. A i mała podróż w filmową przeszłość może się okazać dla widza ciekawą przygodą i próbą jego gustu filmowego.
Tekst: Alan Żak