W ostatnich latach zaobserwowaliśmy nowy trend – modę na ubrania vintage. Noszenie odzieży z szaf rodziców stało się sposobem na przeciwstawienie się fast fashion i zyskanie uznania wśród rówieśników.
Młodzi ludzie zwracają szczególną uwagę na ochronę środowiska, które jest zanieczyszczane przez przemysł tekstylny. Jednak wielkie koncerny znalazły metodę na zatrzymanie klientów. Po co godzinami szukać używanego podkoszulka, skoro można iść do sieciówki i kupić nowy, specjalnie postarzany T-shirt?
Kup i wyrzuć
Fast fashion zostało zapoczątkowane w latach 80. ubiegłego wieku. Miała to być modna odzież w niskich cenach, wzorowana na projektach luksusowych marek. Aktualnie nowe kolekcje pojawiają się kilkanaście razy w roku, a nowe ubrania w obrębie jednej kolekcji – nawet kilka razy w miesiącu. Cały system opiera się na prostej zasadzie: kup – załóż kilka razy – wyrzuć. Jednak nie mogłoby to działać, gdyby nie ulokowanie fabryk w uboższych rejonach krajów azjatyckich, takich jak Bangladesz lub Chiny. Tania produkcja możliwa jest za sprawą braku konieczności spełniania norm BHP, słabej jakość materiałów oraz niskich wynagrodzeń dla pracowników. Jednymi z najbardziej znanych firm produkujących w duchu fast fashion są: H&M, Inditex – hiszpański holding z 1985 r., w którego skład wchodzą marki takie jak Zara, Zara Home, Pull&Bear i Bershka – oraz nasz rodzimy akcent, czyli LPP SA. Polska firma została założona w 1991 r. przez Marka Piechockiego i Jerzego Lubiańca, należą do niej m.in. Reserved, Cropp, House, Mohito oraz Sinsay.
Ale ja dbam o środowisko!
Z pozoru wydaje się, że kupienie przez nas jednej bluzki nie będzie wpływało w żaden sposób na ekosystem, zwłaszcza jeśli na co dzień segregujemy śmieci, nie marnujemy jedzenia, pamiętamy o gaszeniu światła i wybieramy rower zamiast samochodu. Warto jednak zauważyć, że to my, konsumenci, generujemy popyt, a co za tym idzie – podaż takich produktów. Problemem dla środowiska są nie tylko ogromne ilości śmieci (ubrania niskiej jakości szybko się niszczą, dlatego często wolimy coś wyrzucić i kupić nową rzecz, niż naprawić starą), ale również surowce wykorzystane w procesie produkcji ubrań, znaczna emisja dwutlenku węgla do atmosfery, ogromne zużycie wody (według WWF produkcja jednego, bawełnianego podkoszulka zużywa 2700 litrów wody, czyli tyle, ile przeciętny człowiek powinien wypić w ciągu niemalże trzech lat życia), stosowanie w procesie produkcji toksycznych chemikaliów powodujących zanieczyszczenie wód, a także transport towarów do miejsca ich sprzedaży.
W tym wszystkim ważny okazuje się nie tylko aspekt ochrony środowiska. Nie jest tajemnicą, że osoby zatrudnione na poszczególnych etapach produkcji często dostają wynagrodzenie nieadekwatne do ich pracy. Szwaczki, za pracę od 12 do 16 godzin dziennie w warunkach zagrażających życiu i zdrowiu, zarabiają około trzy dolary. ONZ podaje, że zarobki te plasują się na granicach ubóstwa. Osoby pracujące przy tzw. spieraniu dżinsu za pomocą piaskarki wdychają pył krzemionkowy, który powoduje krzemicę, czyli chorobę płuc, nierzadko prowadzącą do śmierci. Z kolei na polach bawełny pracownikami często są dzieci, które pracują nawet 12 godzin dziennie za zawrotne wynagrodzenie… w postaci jednej złotówki. Są one do tej pracy przymuszane, wykonują ją zamiast uczęszczać na zajęcia szkolne, a jeśli nie wyrobią dziennej normy, zostają surowo ukarane lub muszą z własnej wypłaty pokryć straty firmy. Warto o tym pamiętać na szybkich zakupach w galerii, wkładając do koszyka kolejną rzecz, którą założymy dwa lub trzy razy.
Boję się odrzucenia
Mimo że wiele osób zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo produkcja odzieży jest szkodliwa dla środowiska, wciąż decyduje się na zakupy w sieciówkach. Wielogodzinne poszukiwania ubrań w second-handach są męczące, niewiele z nich faktycznie nadaje się do noszenia, trudno też trafić na rzecz w dobrym stanie i naszym rozmiarze. Z kolei kupowanie ubrań z drugiej ręki, np. przez OLX lub Vinted, wiążę się z niemożnością przymierzenia stroju, obawą o to, że można zostać oszukanym, brakiem możliwości zwrotu towaru oraz, doliczając koszty wysyłki, podobną ceną jak w przypadku ubrania z sieciówki. Do tego w sklepach z odzieżą używaną często można znaleźć fasony, które wyszły z mody dawno temu.
W badaniu przeprowadzonym na potrzeby tego artykułu wśród grupy nastolatków aż 81,3 procent osób zaznaczyło, że czuje się pewniej, kiedy ma na sobie modne ubranie. Co ciekawe, tylko 56,3 procent z nich woli kupić ubrania w galerii, a nie w sklepie z używaną odzieżą. Jednak już w kolejnym pytaniu ponad 70 procent badanych zaznaczyło, że częściej kupuje ubrania w sieciówkach, tłumacząc, że jest to prostsze i szybsze, ale tylko dla 31,3 procent logo marki stanowi istotny element stroju. Warto jednak zwrócić tutaj uwagę, że na wybory konsumenckie nastolatków najbardziej wpływa to, czy ich ubiór wpisuje się w obecne trendy panujące na rynku. Aż 68,8 procent przyznało, że rówieśnicy zwracają uwagę na wygląd innych i są zdolni do wyśmiewania, oceniania lub wykluczenia kogoś z grupy tylko dlatego, że ubiera się inaczej niż pozostali. Wywołuje to ogromną presję związaną z tym, aby jak najbardziej upodobnić się do otoczenia. Co jednak z osobami, które celowo modyfikują swój wygląd, żeby jak najbardziej wyróżniać się z tłumu?
Nie chcę być taki sam jak inni
Statystycznie młodzież z mniejszych miast i wsi częściej stara się zunifikować swój wygląd z rówieśnikami. Z kolei w większych miejscowościach dużo częściej mijamy na ulicy młodych ludzi znacznie wyróżniających się wyglądem na tle innych. Wśród nich znalazło się najwięcej osób, które zaczęły podejmować świadome decyzje konsumenckie. Pokolenie Z, bo o nim mowa, jest szczególnie uwrażliwione na problemy dzisiejszego świata, a poprzez aktywizm chce zmieniać go na lepsze. To ono rozpoczęło wielogodzinne wędrówki po sklepach vintage w poszukiwaniu ubraniowych perełek i pokazało, że moda to pojęcie względne. Początkowo niewielka grupa osób zapoczątkowała nową generację – generację Z, której motywem przewodnim jest autentyzm. Nie ograniczają się oni do jednego stylu, lecz miksują ubrania z lat 80. z tymi z początku XXI wieku.
Jednak tę bezkompromisowość i otwartość szybko podchwyciły wielkie koncerny. Marka Reserved wraz z projektantami wywodzącymi się z Pokolenia Z stworzyła limitowaną kolekcję Re.Design, w której możemy odnaleźć charakterystyczne dla tej generacji bucket haty, luźne kroje, unisexy i patchworki. W ten sposób koło na nowo się zamyka. Wielogodzinne poszukiwania zakończone kupnem tylko jednej lub dwóch rzeczy nadającej się do noszenia nie są już konieczne, aby identyfikować się ze swoim pokoleniem. Wystarczy iść do sieciówki, gdzie na wyciągnięcie ręki mamy całe naręcza ubrań w naszym stylu. Wcale nie musimy podzielać wartości rówieśników, żeby zyskać ich akceptację. Wystarczy parę razy założyć charakterystyczny kapelusz, udostępnić relację o płonących „zielonych płucach ziemi” i już jesteśmy zaliczeni do grona aktywistów i aktywistek nowego pokolenia.
Czy to jednak oznacza, że świadomym konsumentem będzie tylko ten, kto nigdy nie robi zakupów w sieciówkach? Zdecydowanie nie. Jeżeli jednak zwracamy uwagę na to, aby żyć jak najbardziej w przyjaźni z naturą, a do tego istotne jest dla nas respektowanie podstawowych praw drugiego człowieka, to zgodnie z naszymi finansami, możemy podejmować racjonalniejsze i korzystniejsze dla środowiska decyzje zakupowe. Zamiast kupić trzy bluzki, które będziemy musieli wyrzucić po kilku praniach, możemy zainwestować w jedną porządniejszą, od mniejszego, sprawdzonego dostawcy, a tym samym wesprzeć lokalne biznesy i sprzeciwić się modzie na „kup i wyrzuć”.
Tekst: Emilia Sorota
Artykuł pochodzi z magazynu „Suplement” (grudzień ’21/styczeń ’22)