W niewielkiej wiosce nieróżniącej się specjalnie od innych, u podnóża góry podobnej do pozostałych, na skraju lasu gęstego i ciemnego, dokładnie takiego, jaki pokrywa sąsiednie wzgórza, mieszkała złotowłosa dziewka. Imię jej było nadzwyczaj pospolite, krótkie i niczym się niewyróżniające. Brzmiało ono Sława i zostało jej nadane przez Babcię. Tę, do której miała się udać ze świeżym pieczywem i konfiturami w koszyku, co nigdy jednak nie doszło do skutku. Zeszłej, siedemnastej już wiosenki Sławy, Babcia przeprawiła się do Nawii. Mama zwykła mawiać, że Chors spełzł z nieboskłonu i zabrał Babcię ze sobą pod powierzchnię wody, nieskończenie szerokiej i głębokiej jak morze. Jednakże Sławie nigdy nie było dane ujrzeć morza. Nie wierzyła więc w tę idealną historię i ani w odejście Babci, ani nawet w samą Babcię. Szczerze wątpiła w jej istnienie. Nigdy jej nie spotkała. A jej chatka w lesie zdawała się zbytnio oddalona.
Pewnego dnia Mama przyszła do jej pokoju późnym wieczorem i tak powiedziała:
— Kochana moja córeczko, Jaryło poświęcił deszczem ziemię, las, rzeki, strumyki, i nas wszystkich. Pora, abyś wyruszyła w drogę i znalazła chatkę Babci. Musisz ostrożnie z nią porozmawiać, przytulić ją i spróbować do siebie przekonać, a wtedy zacznie należeć do ciebie. Udekoruj ją swoimi marzeniami, posadź w ogrodzie kwiaty i obserwuj, jak rosną. Staraj się tu nie wracać, chyba że zgubisz się w lesie. Kiedy znajdziesz się na rozdrożu, zawsze wybieraj tę drogę, która wyda ci się piękniejsza. Rozmawiaj z duchami lasu i pozwól, by cię prowadziły, lecz nie ufaj im zanadto. Idź przed siebie, a gdy się zmęczysz, odpocznij, zrób kilka kroków w tył, zmień ścieżkę. Mimo wszystko idź, rób każdego dnia więcej kroków naprzód niż w kierunku naszego domu.
Kiedy wstała Jutrzenka, Mama Sławy ubrała ją w czerwoną sukienkę, co miało dodać Sławie pewności siebie i pomóc przełamywać wątpliwości, które napotka w trakcie podróży.
Sława wyruszyła w las. A był on ciemny, wilgotny i zimny. Czuła, jak otacza ją nieopisana samotność i od razu pojawiła się w niej chęć powrotu do domu rodzinnego. Szła jednak dalej przed siebie, jak przykazała jej rodzicielka.
Powietrze w lesie gęstniało, wypełniając atmosferę wyraźnie wyczuwalną magią. Sława zlękła się tej groźnej aury, więc zaczęła stawiać kroki ostrożniej, rozglądając się dookoła uważnie. Dostrzegła w gąszczu falujące krzewy. Już po chwili na ścieżce pojawił się mały, kościsty stworek, jakiego jeszcze Sława nie spotkała w całym swoim życiu. Zarówno jego tułów, jak i kończyny zdawały się wykrzywione i zniekształcone. Zamiast twarzy, na środku czegoś, co można byłoby nazwać czołem, widniało wielkie przekrwione oko, a tuż pod nim rozciągały się dwa rzędy ostrych zębów.
— Czym jesteś? — zapytała przestraszona dziewczynka.
— Wszystkim — odpowiedziało dziwadło. Jego głos był jednocześnie wysoki i ochrypły. Przypominał złowrogi trzask gałęzi w wietrznym burzowym lesie. Echo niosło się, odbijając od grubych pni dostojnych drzew.
— Gdzie jesteś?
— Wszędzie.
— Co robisz?
— To, co mi się podoba. — Cienki śmiech drażnił Sławę.
— Jak się nazywasz?
— Zwą mnie Licho.
Dziewczyna przyjrzała się mu dokładnie. Zajęte było właśnie zbieraniem gałęzi ze ścieżki. Nie rozumiała, dlaczego to robi, ani dlaczego pojawiło się nagle na jej drodze i jeszcze nie uciekło. Czego ono od niej chciało? Pomyślała, że najwyraźniej skądś się znają, skoro bez skrupułów do niej podeszło. Musiała je kojarzyć podświadomie z jakiejś odległej przeszłości, której nie miała prawa pamiętać.
Uświadomiła sobie, że podobny stworek pojawiał się w jej sennych koszmarach, tych najmroczniejszych, które uciskały klatkę piersiową i nie pozwalały oddychać. Te mary, rozproszone po ciemnym pokoju, schowane w najmniej dostępnych zakamarkach zawsze bardzo ją przerażały. Wracały bowiem nieoczekiwanie, burząc cały piękny i beztroski świat.
Mama zwykła przywoływać Licho nieświadomie. Od kiedy Sława pamiętała, stworek czaił się na końcu języka, wkradał się między słowa, siejąc pozornie niewinną grozę i spustoszenie. A ciemnymi wieczorami, kiedy noc jeszcze nie zdążyła zapaść, Licho pojawiało się w rogu zamglonych okiennic, jednak nigdy nie próbowało wejść do środka. Jego ogromne oko przeszywało pokój na wylot. Strwożona Sława wybiegała wówczas szybkim krokiem z izby i wtulała się w długą suknię Mamy.
Teraz Licho stało się realne i wcale nie tak straszne, jak wydawało się dziewczynie dawniej. Dostrzegła w nim nawet niezrozumiałe ukojenie, które przemawiało do niej i kazało zaprzyjaźnić się z dziwadłem. Towarzysz ruszył wraz ze Sławą w podróż, a dzięki niemu czuła się pewniej, raźniej i bezpieczniej. Licho pomagało jej wybierać odpowiednie ścieżki.
Na jednej z nich spotkali tańczące na brzegu niewielkiej rzeki rusałki. Były one pięknymi, niemal ludzkimi stworzeniami, w białych, zwiewnych szatach, które falowały delikatnie na przeźroczystej tafli wody. Ich głowy i długie do bioder wilgotne włosy przyozdabiały barwne wianki.
— Chodź z nami zatańczyć, Sławo — zawołały śpiewnymi głosami, wyciągając w stronę dziewczyny białe gładkie dłonie.
— Uważaj, Sławo — ostrzegło Licho. — Rusałki zaklną cię w swoim tańcu i już nigdy się z niego nie wyplączesz. Będziesz tańczyć do śmierci, a umrzesz z przesytu zabawą.
— Dołącz do naszej kąpieli, Sławo. Woda jest orzeźwiająca, a blask księżyca srebrzysty i oczyszczający — odezwały się istoty.
— W rzece spotkasz Utopce, Sławo. Wciągną cię one w głąb rzeki i utoniesz bezpowrotnie — znów ostrzegło Sławę Licho.
Dziewczyna pożegnała rusałki z uśmiechem na twarzy i poszła przed siebie.
— Masz rację, Licho, one są niebezpieczne.
Sława szła dalej krętymi ścieżkami wraz ze swoim towarzyszem. Rozmawiali o rodzinie dziewczynki, o lesie, Babci, jej chatce i ogródku, który miał wokół niej powstać.
— Musisz uważać, po lesie kręci się Wilk. Chodzą słuchy, że zakradł się zeszłej wiosny do chatki twojej Babuni i zjadł ją. Nie powinnaś tam iść, bo może cię spotkać ten sam los.
Skręcili w ścieżkę po lewej stronie. Między drzewami zauważyli blade zimne światło. Małe punkciki zataczały taneczne kręgi w powietrzu. Sława, chcąc złapać srebrzyste plamki, wyciągnęła ręce przed siebie. Zaczarowana pięknem widoku, pomyślała, że las musi być w istocie magiczną krainą, do której tylko ona zyskała dostęp. Czuła się zaszczycona takim obrotem spraw. Przez chwilę poczuła nawet ogromne pragnienie, by wtopić się w tę krainę bezpowrotnie, zostać jedną z Rusałek i całymi dniami wędrować wśród drzew wraz z bladolicymi towarzyszkami.
— To błędne ogniki, Sławo — ostrzegawczy głos Licha wyrwał Sławę z zamyślenia. — Próbują zwabić cię swym blaskiem. Nie możesz być naiwna, nie ufaj im.
Zawstydzona dziewczyna spuściła dłonie wzdłuż ciała. Kiedy zbliżyli się do świateł, te znikły, a zza drzew wypełzły białe duszki, których kontury rozpływały się niewyraźnie na wietrze.
— Chodź, Sławo, znamy twoją Babcię. Jest wśród nas i chce cię zobaczyć. — Zaprowadzimy cię do niej, abyście mogły porozmawiać — szemrały zwielokrotnione szepty, jak gdyby głosy zza mgły, z głębokiego snu.
W oczach Sławy zabłysła nadzieja. Marzyła, by poznać staruszkę, która dla niej zdawała się jedynie mistyczną postacią z dziecięcych opowiadań. Chciała upewnić się, czy Babcia faktycznie wygląda tak samo, jak zwykła ją sobie wyobrażać: jako krągłą, życzliwą kobietę z nigdy nieznikającym szerokim uśmiechem.
— Uważaj, Sławo. To mściwe zbłąkane dusze. One chcą cię zwabić w zaświaty. Z Nawii nie będziesz mogła uciec. Umrzesz. Już nigdy nie powrócisz do Jawii i nie zobaczysz swoich rodziców — ostrzegło Licho.
Sława posłuchała Licha i poszła dalej. Chciała wierzyć, że błędne ogniki zaprowadziłyby ją do Babci, gdyby tylko zaufała im tak, jak zaufała Lichu. Wyobraziła sobie cenny skarb mieniący się tak jasnym światłem, od jakiego nie sposób odwrócić wzroku. Spoczywał w dłoniach Babuni, dumnie stojącej u progu wrót Nawii. A były one wysokie i obszerne, zadziwiające swoim majestatem. Zawieszone wysoko między pniami potężnych dębów. Marzyła, by znaleźć się w tak magicznym miejscu, choćby kosztem stania się marą, podobną do tych, które spotkała dziś na swojej drodze. Uwagę Sławy przyciągnęła tajemnicza niebieskawa poświata, mieniąca się pod jej czerwonymi bucikami. To był nieznany jej kwiat. Znów zachwyciła się pięknym zjawiskiem, myśląc, że ta właśnie kolorowa roślina jest cennym skarbem, o którym chwilę temu myślała.
— Patrz, Licho, jaki piękny kwiat! — ucieszyła się niebywale. Kucnęła przy świetlistej roślinie, której długie łodygi i liście wiły się w górę i zwijały na czubkach w zielone ślimaki. We wnętrzu, wśród zwyczajnej zieleni spoczywał niebieski owoc, którego kontury rozmywały się pod wpływem jasnego światła. — Czy to nie jest Kwiat Paproci? Zerwę go i będę szczęśliwa!
— Nie rób tego, Sławo, Kwiat Paproci może cię otruć.
Sława cofnęła wyciągniętą ku kwiecie dłoń, po czym powoli wyprostowała się, spuszczając głowę. Oczy zaszły jej łzami, gdyż zrobiło jej się niebywale przykro. Zdobyła podczas tej podróży przyjaciela, jedynego, najlepszego. Dlaczego miała więc wrażenie, że na każdym kroku coś ją omija? Sława zboczyła ze ścieżki w gęste zarośla, mimo że Licho ją ostrzegało, by trzymała się wyznaczonej ścieżki. Tym razem nie zamierzała słuchać jego rad. Biegła przez zarośla, których ostre gałęzie rozerwały w kilku miejscach czerwony materiał sukienki i zahaczały teraz o nagie ramiona dziewczyny. Wpadła w szał, stawiając kroki na oślep, aż w końcu zderzyła się z ogromnym drzewem. Przystanąwszy, próbowała złapać oddech. Poprawiając chustę i warkocze, z których odstawało kilka niesfornych kosmyków, odsunęła się od drzewa. To z kolei nagle zaczęło się zmniejszać, aż przybrało postać wysokiego mężczyzny. Jego twarz była brudna, wzrok groźny, a we włosach i długiej brodzie tkwiły całe tuziny liści.
— Kim jesteś? — zapytała go Sława.
— Jestem Leszym. Co cię do mnie sprowadza? — Jego głos był niski i doniosły, przypominał grzmot podczas burzy, wszechobecny i budzący strach.
— Próbuję znaleźć chatkę mojej Babci. Chcę tam zamieszkać. Ale Licho… — W głosie dziewczyny dało się usłyszeć niepokój.
— Twój towarzysz cię ostrzega przed tą chatką i Wilkiem. Mam rację? — zapytał Leszy, na co dziewczyna potaknęła głową.
— Nie dotrzesz do swojej chatki, jeśli będziesz go słuchać.
— Co mam więc zrobić, dobroduszny Leszy? — zapytała zrezygnowana.
— Musisz pozbyć się Licha. Inaczej nie zaznasz szczęścia w podróży.
— Ale to mój przyjaciel — zdziwiła się Sława. — On chce dla mnie dobrze, ostrzega mnie przed niebezpieczeństwem. Bez niego będę samotna.
— Zauważ, ile spotkałaś już na swej drodze przyjaciół, którzy również chcieli ci pomóc. Dlaczego odrzuciłaś ich przyjaźń?
— Bo Licho mówiło, aby im nie ufać— próbowała jeszcze jakoś usprawiedliwić siebie i swojego jedynego przyjaciela. Zrozumiała jednak, że tajemniczy mężczyzna miał rację. Zrezygnowała z przygód, które czekały na nią przecież na każdym kroku. Zaprzepaściła tak wiele okazji, które otwierały bramy nowego lepszego świata. Mogła stać się piękną Rusałką, spotkać się z Babcią, a nawet odnaleźć cenny skarb, który wzbogaciłby jej duszę. Może dopiero wtedy poznałaby prawdziwą siebie i poczuła pełnię życia, które teraz wciąż czekało gdzieś tam w gąszczu magicznego lasu. Nie była pewna, czy będzie jej dane napotkać szczęście raz jeszcze.
— Licho cię zwiodło, Sławo. Musisz pozwolić mu odejść — głos Leszego stawał się coraz bardziej przytulny i przyjemny dla ucha. — Aby znaleźć chatkę, przyjaciół, aby założyć ogródek swoich marzeń. Sławo, twoja Matula przykazała ci, abyś sama wybierała ścieżki, którymi podążasz. To twoja podróż, nie Licha. Ono ją jedynie komplikuje. Zdobyłaś towarzysza, który pozwolił ci przetrwać pierwsze noce w lesie. Jednak teraz jesteś już jego częścią, jego panią. Władasz lasem. Nie potrzebujesz już Licha. Pozwól mu odejść. Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze nieznacznie spod swojej gęstej brody, po czym zaczął się powoli kurczyć, aż przybrał postać czarnego wilka, który zaskomlał jeszcze cicho i odszedł dostojnym krokiem.
Sława została sama wśród drzew. Straciła z oczu zarówno Licho, jak i ścieżkę. Znów poczuła się samotna i zagubiona, zupełnie tak, jak na początku swojej podróży. Uświadomiła sobie, że musi zacząć działać, aby odzyskać utracone. Czuła, że powinna znów wyruszyć w drogę, lecz nie była pewna, dokąd iść. Przypomniała sobie słowa Mamy, która przykazała jej, by odpoczęła w chwilach zmęczenia. Sława postanowiła dać wygrać wątpliwościom choćby na moment. Zaczęła stawiać niepewnie kroki w tył, idąc ostrożnie wśród gąszczu. Zamknęła powieki, kierując do Bogów modlitwę o pomoc. Nie miała pojęcia, jak długo tak szła w transie. Straciła zupełnie poczucie czasu i realności, a gdy zatrzymała swój krok, dokoła zapanowała nienaturalna cisza. Jeszcze chwilę temu jakże żywe strugi łez na jej policzkach, teraz zupełnie wyschły. Kiedy otworzyła ponownie oczy, w lesie już świtało. Przez wysokie korony drzew przebijało złote światło jutrzenki, rzucając długie smugi na zieleń roślin. Jasna mgła osadziła się wśród traw. Skórę dziewczyny owiewał przyjemny chłód, który w zupełnie niezrozumiały sposób otulał ją i uspokajał. Rozglądnęła się wokół i z radością stwierdziła, że między drzewami dostrzegła ścieżkę. Skierowała więc krok ku niej, a ta okazała się szeroka i prosta. Sława pomyślała, że prędzej czy później ścieżka z pewnością się zakręci i zmieni kierunek, ale postanowiła się tym nie przejmować. Ruszyła więc przed siebie w magii poranka.
W tym właśnie miejscu rozpoczyna się nowa przygoda czerwono odzianej Sławy. Pani Lasu. Baby Jagi.
Tekst: Anna Milena Rosmus
Grafika: Kamila Sienkiewicz