Święta to okres, kiedy dużo czasu spędzamy w gronie rodziny i zapominamy o troskach dnia codziennego. W tych dniach u schyłku roku jest pewna magia. Magia, na którą składa się wiele czynników – karp wigilijny, prezenty, pierwsza gwiazdka i wiele innych. Wśród tej całej reszty znajduje się coś, bez czego nie wyobrażamy sobie świąt. Mimo że irytuje nas to swoją powtarzalnością i przewidywalnością. Mowa tutaj oczywiście o filmach z udziałem dzielnego Kevina McCallistera.
Jest to historia ośmioletniego chłopca, którego za pierwszym razem rodzice zostawili samego w wielkim domu i wyjechali na wakacje, a za drugim – pomylił samoloty. Były to dość dziwne sytuacje, ponieważ nie do wyobrażenia jest fakt, jak można zapomnieć lub nie przypilnować swojego dziecka. Seria zabawnych filmów o Kevinie zawiera wiele przesłań – zarówno tych dobrych, jak i złych. Uczy najmłodszych widzów samodzielności i odwagi w stawianiu czoła przeciwnościom, ale także ukazuje w niekorzystnym świetle rodziców jako prawnych opiekunów. Żaden odpowiedzialny rodziciel nie dopuściłby do sytuacji przedstawionych w filmach. Jednakże wydaje mi się, że widzowie – bez względu na wiek – spoglądają na tę historię z przymrużeniem oka i nie biorą sobie do serca przesłanek tam zawartych. W każdym razie nie wszystkich.
Od paru lat oba filmy – zarówno Kevin sam w domu, jak i Kevin sam w Nowym Jorku – przestały być tradycją świąteczną. Od wielu lat rodziny zbierały się przed ekranami telewizorów w święta, by wspólnie (po raz n-ty) obejrzeć przygody najmłodszego McCallistera. Jednak ze względu na to, że ten film jest puszczany nie tylko w okresie świątecznym, ale i kilka tygodni wcześniej, stracił on swoją magię i wyjątkowość. Stał się jednym z mnóstwa innych filmów. Czy jest to wobec tego znak, że powinniśmy wykształcić nowe, lepsze zwyczaje, z którymi wiązałyby się równie wspaniałe wspomnienia? Na to pytanie każdy z nas powinien sobie sam odpowiedzieć.
Autorka tekstu: Agnieszka Żeliszewska