Nadszedł ten moment, kiedy to trzeba zabrać się w końcu za napisanie tekstu, który już jakiś czas temu obiecałem, że napiszę. Mało tego, w ferworze emocji podwyższyłem poprzeczkę i zdeklarowałem się, że sprostam zadaniu w niespełna dwa tygodnie. Jak wyszło? Jak zwykle, nigdy chyba się nie nauczę, że pisać to i owszem lubię, ale tylko w określonych momentach. Można to porównać ze spotkaniami rodzinnymi, które są fajne, jeśli ma się urodziny – da się nachapać kasy za nic i w dodatku sobie pojesz. Kasę w tym przypadku zamień na wenę.
Weny brak – do tego już doszliśmy. Nic w tym niezwykłego. Każdego dopadnie czasem regres i bij zabij, nie ruszysz się dalej poza nadaniem tytułu artykułowi. Niekiedy i to jest wyzwaniem. W moim przypadku powiedzenie, że odbiłem się z hukiem od zamierzonego planu to mało powiedziane. Ze wzrokiem skierowanym w klawiaturę siedzę i dumam. Z nadzieją, że jakimś cudownym sposobem olśni mnie i w transie zacznę przelewać swoje złote myśli na papier. Niestety nic takiego jeszcze nie miało miejsca…
Ready, steady, go!
Wygodne krzesło, check. Nastrojowa muzyka, check. Kilka napoi w zasięgu ręki, check. Nie pozostaje mi nic innego jak wyruszyć w tą pełną przygód wyprawę zwaną pisaniem. Coś jest jednak nie tak. Nie czuję się gotowy do tej podróży. Klnąc na prawo i lewo wstaje i poprawiam się. Zmieniło się coś? Niekoniecznie. Piętnaście minut później sfrustrowany idę zapalić. Na filmach w końcu zawsze tak robią. Chwilowa przerwa w dostawie pomysłów? Zapal papierosa, w momencie sytuacja z beznadziejnej stanie się wspaniałą. Jak to z radami z filmów bywa, sprawdzają się one tylko w filmach. Bogatszy o smród papierosowy i kilka sekund mniej życia jestem tam, gdzie byłem przed chwilą, czyli nigdzie. W głowie planuje już kolejne wymówki jakimi będę częstował osobę, której obiecałem swoje arcydzieło, aczkolwiek wcale to takie łatwe nie jest, bo gdybyś jeszcze nie zauważył czytelniku, taka sytuacja nie ma miejsca po raz pierwszy i na pewno nie po raz ostatni. Zbaczając lekko z tematu, wyrazy uznania dla naczelnego za cierpliwość i wyrozumiałość dla mnie (nigdy nie zaszkodzi sobie zaplusować). Nagle zauważam rzecz niezwykłą, która towarzyszyła mi całe życie i mam nadzieje, że to się nie zmieni. Moją dłoń. Z uwagą godną naukowca, studiuję po kolei każdą linię papilarną, każdą bliznę, bruzdę, zgrubienie czy zadrapanie. Ciekawe, bardzo ciekawe… Po czwartej próbie zmiany pozycji odpowiedniej do napisania czegokolwiek postanawiam zmienić taktykę. Zamykam oczy i staram się popuścić wodzy fantazji. Fajna sprawa, szkoda, że myśli popłynęły w zupełnie innym kierunku i teraz to już nawet nie wiem o czym wcześniej chciałem napisać…
Scroll, scroll i jeszcze raz scroll
Kiedy w końcu coś udało mi się napisać należy sprawdzić, ile zostało mi do minimum z minimum jakie mogę wysłać. W nadziei, że limit znaków czai się już za rogiem sprawdzam. Patrzę i niedowierzam. To nawet połowa przecież nie jest. Szybki scroll (naprawdę szybki, bo znalezienie się na ostatnim słowie zajęło mi pół obrotu kółkiem od myszki) wprawił mnie w rezygnację. Nie uda mi się, nawet już poprawnie zdania nie potrafię ułożyć. Nienawidzę tego! – mówię jak debil sam do siebie. Pełen goryczy wgapiony w monitor myślę. Skupiony jestem jak nigdy i nagle bum! Wiadomość na fejsie. Całe skupienie szlag trafił. Brnąc w nic nieznaczącą rozmowę oddalam się coraz bardziej od mojego dzisiejszego celu. W trakcie rozmowy scrolluje sobie tablice, bo przecież coś ciekawego mogło mnie ominąć w życiu moich znajomych. W głębi ducha powoli przyzwyczajam się do myśli, że po raz kolejny muszę skłamać, że nie udało mi się skończyć tekstu ze względu na zbyt duży natłok obowiązków jaki mam w pracy. Do tego jeszcze uczelnia i zajęcia dodatkowe. Naprawdę, to nie jest tak, że nie chce. Po prostu nie mam czasu. Obiecuję, doślę obiecany artykuł najszybciej jak się da – mózg już sam ułożył formułkę jaką uraczę wszystkie osoby zainteresowane moimi wypocinami. Lubię mówić o sobie jako o osobie ambitnej. Szkoda tylko, że zaraz za przymiotnikiem ambitny pojawia się słowo leniwy. Z walki nie wróciłem z tarczą a na tarczy także nie pozostaję mi nic innego jak zamknąć laptop i spróbować szczęścia w czymś innym.
Z g***a bicza nie ukręcisz
A może jednak? Mimo całego lamentu, narzekania i wszystkich negatywnych emocji coś udało mi się napisać. Narzekać każdy może, ale czy każdy powinien? Oprócz chwilowego usprawiedliwienia się przed samym sobą nic dobrego to nie przyniesie. Wiadomo, miło jest kiedy ktoś obok przyjdzie i powie: Nie martw się, jesteś zdolny, dasz sobie radę. Odpocznij, jutro się tym zajmiesz. W dorosłym życiu taka sytuacja rzadko ma miejsce a chcąc nie chcąc wkraczamy właśnie w takie życie. Jedni szybciej drudzy wolniej, ale każdy w końcu się w nim znajdzie. Pytanie tylko czy odnajdzie?
Autor tekstu: Szymon Szulczyński