Kiedy składałam papiery na studia i snułam w głowie wizje kolorowej przyszłości, nie przypuszczałam, że zamiast być obecną na pełnej sali wykładowej, codziennie będę zasiadała przed ekranem laptopa, a moje ulubione cygaretki zamienię na wygodne jeansy.
Szczególnym wrześniowym wyzwaniem okazało się szukanie mieszkania. Nie wiedziałam, jak często będę miała zajęcia stacjonarne, a pokonanie 200 kilometrów, nawet raz w tygodniu, mogłoby okazać się problematyczne. Jednocześnie nie wiedząc, jakie zmiany w funkcjonowaniu uczelni jeszcze nastąpią nie chciałam podpisywać umowy najmu na cały rok. Tym sposobem, trochę spóźniona, złożyłam podanie o akademik i stanęłam przed widmem przeprowadzki.
Należę do dość zorganizowanych osób, więc pakowanie przebiegało całkiem sprawnie. Cały czas jednak, z tyłu głowy, trochę obawiałam się tego owianego legendą miejsca. Nie za bardzo wiedziałam, co przyda mi się tutaj najbardziej, więc całymi godzinami przeczesywałam fora internetowe w poszukiwaniu wskazówek i porad. W końcu, 5 października, zapakowałam siebie i chłopaka do białego fiata bravo i po trzech godzinach podróży stanęłam przed miejscem, które miało stać się moim drugim domem.
Kiedy wychodziłam z auta na parking przed DS 1, łomotało mi serce. Zakwaterowanie przebiegło sprawnie i już po chwili trzymałam w rękach klucze do swojego samodzielnego życia. Weszłam do pokoju i… przywitała mnie pustka oraz całkiem niezły widok z dużych okien. Kilka godzin później, na podłodze, przy na wpół wypakowanej walizce, z kubkiem czarnej kawy w rękach, poczułam się jak u siebie.
Minęło prawie pół roku, a ja siedzę przy swoim stoliku ozdobionym światełkami i spokojnie pracuję. Jeśli zastanawiacie się, jaki teraz jest akademik, to uwierzcie mi na słowo, jest bardzo cichy. Na moim piętrze łącznie mieszka 10 osób i nie umiałabym nas policzyć, gdyby nie to, że w związku z małą usterką pralki mieliśmy coś w rodzaju nielegalnego zgromadzenia. Żyje się bardzo spokojnie i muszę przyznać, że nie tego się spodziewałam. Z każdym dniem pokój staje się bardziej mój, pojawiły się ramki ze zdjęciami, zasłony, zielone rośliny i lampeczki. Wiosenne słońce wdziera się do niego przez duże okna, zalewając go ciepłym światłem. Kuchnia i łazienka są praktycznie do użytku prywatnego. Wolny czas spędzam na spacerach po parku i pobliskim lesie. Wydaje się, jakby życie całkowicie zwolniło tempo.
Wciąż tęsknię za rodziną, swoim fancy ciemnozielonym pokojem, meblami wykonanymi przez tatę, kwiatowym kącikiem i instrumentami, ale coraz częściej łapię się na tym, że zaczęłam nazywać mój pokój w akademiku domem.
Tekst: Emilia Sorota