Od kiedy zaczęłam pracować w mojej redakcji, chcąc nie chcąc stałam się oficjalnie fotoreporterem. Zaczęłam służbowo jeździć na różne wydarzenia, konwenty, targi, turnieje. Ten czas, który poświęciłam tej profesji, nauczył mnie wielu rzeczy, poznałam masę nowych ludzi i – co najważniejsze – odkryłam kolejną część siebie.
Zanim zaczęłam robić zdjęcia dla redakcji, pracowałam czasem na zlecenie bądź po prostu dla własnej realizacji, by budować portfolio i szlifować warsztat. Początkowo robiłam zdjęcia podczas inauguracji szkolnych, festynów, festiwali, lokalnych wydarzeń kulturowych, koncertów. Pracowałam również jako szkolny fotograf. Od sesji do sesji, od eventu do eventu gromadziłam coraz więcej materiału, który później zaprezentowałam redakcji podczas procesu rekrutacyjnego. I tak się zaczęło.
Cząstka artysty w jego dziele Zawsze lubiłam fotografować ludzi – w czasie pracy, podczas gier i zabaw, skupieni, roześmiani, samotni albo w dużej grupie. I nie chodzi mi tutaj o specjalnie przygotowane i umówione sesje zdjęciowe, bo te radość sprawiają mi już mniejszą. Cała magia polega na tym, by łapać w kadrze ludzi, którzy się tego w ogóle nie spodziewają. Nie patrzą w obiektyw, zazwyczaj skoncentrowani są na czymś innym. No i taką fotografię eventową chciałam robić – skupioną przede wszystkim na ludziach, którzy w tych eventach uczestniczą i je tworzą. Obawiałam się na początku trochę, że mój sposób fotografowania nie przypadnie ludziom do gustu, robiłam przecież głównie kadry ze skupieniem na jedną-dwie osoby, nie robiłam zdjęć całym budynkom czy konstrukcjom, nie robiłam specjalnie zdjęć tłumom. Oglądałam wcześniej zdjęcia moich kolegów z redakcji i różniły się one od tych, które robiłam ja. Zastanawiałam się, co robię źle.
Nic na siłę! Zaczęłam więc monitorować, ile kadrów ludzi, a ile kadrów samego eventu robię, co powinnam sfotografować; zaczęłam skupiać się na samym procesie, a nie wyniku końcowym – zdjęciach. Przez to w pewnym momencie spadła mi jakość zdjęć, podczas selekcji wyrzucałam ¾ z nich, przez co moje fotorelacje i galerie stawały się strasznie ubogie. Na ogół z relacji do portfolio wrzucam mało zdjęć, staram się zmieścić w 20 kadrach (wyjątkiem jest WGW2016, które zaowocowało świetnymi i doświetlonymi ujęciami). Jednak w tamtym okresie z moim wyczuciem fotograficznym było tak źle, że nie potrafiłam wybrać nawet pięciu (!) najlepszych ujęć… bo takowych nie było.
Zdałam sobie sprawę, że się wypalam. Że przez to, że robię teraz zdjęcia „masowo” do fotorelacji (bo to moja forma pracy), zaczęłam popadać w marazm. Już mniej chętnie jeździłam na wydarzenia, robiłam zdjęcia na odczep. Nie czułam już tej fascynacji, gdy podchodziłam do ludzi i robiłam im zdjęcie. Czułam się strasznie przygnębiona przez to wszystko i zaczęłam zauważać, że często złe samopoczucie przekładało się na moje codzienne funkcjonowanie. Cała ta sytuacja odbiła mi się czkawką na mojej wenie nie tylko w fotografii, ale również w pisaniu.
Falstart Wiemy dobrze, że gdy chcemy się od czegoś odsunąć, zredukować stres z tym związany, to warto zrobić sobie krótkie wakacje – detoks. Ja też sobie taki zrobiłam i przez parę dobrych miesięcy nie jeździłam nigdzie, nie robiłam żadnych zdjęć. Zaczęłam czytać o fotografii eventowej, skupiłam się na sobie i postanowiłam, że gdy z powrotem wrócę do cykania zdjęć na eventach, to każde zlecenie będę uważać za to najważniejsze; że będę każde z nich określać jako pewnego rodzaju przygodę. No i zadziałało. W 2017 wskoczyłam z hukiem, bo z fotorelacją z Intel Extreme Masters. Dzięki tej przerwie zdałam sobie sprawę, czego mi tak bardzo brakowało w samej istocie jeżdżenia na te eventy – kontaktu z ludźmi. Z ludźmi, których tak bardzo lubię fotografować.
Podczas mojej przerwy również uświadomiłam sobie, że ujęcia, tak specyficzne dla mojego stylu, mimo wszystko przyjmują się, klienci są zadowoleni, a sami uczestnicy wydarzeń dopytywali się, gdzie mogą znaleźć moje zdjęcia. Tak pozytywne komentarze również popchnęły mnie do działania.
Jak zacząć? Często słyszę pytanie, skąd mam przywieszkę „PRESS”. Mówią wtedy „Ja też chcę! Jak mogę taką dostać?”. Najprostszą odpowiedzią byłoby tutaj: „Musisz umieć robić fajne zdjęcia”, ale wydaje mi się, że taka odpowiedź nie spełniłaby oczekiwań rozmówcy. Ciężko jest cały ten czasu, ten trud włożony w rozwijanie warsztatu dziennikarskiego określić w jednym zdaniu. Każdy dziennikarz albo fotoreporter określi się innymi doświadczeniami i pewno przedstawi inną drogę, dzięki której dotarł do danego miejsca swojej kariery.
Jeśli chcesz rozpocząć swoją przygodę z fotografią eventową, to warto zacząć od samego jeżdżenia jako freelancer na wydarzenia ze wstępem wolnym albo odpłatnym. Wchodzisz wtedy jako zwykły uczestnik, ale mając przy sobie aparat, zawsze możesz poczuć się chociaż trochę jak prasa i porobić zdjęcia. Możesz również zgłosić się do organizatorów jako niezależne media/freelancer i ubiegać się o wejście medialne, ale osobom bez „pleców”, czyli niedziałającym dla żadnej redakcji czy portalu, trudno będzie się załapać. Przy takiej współpracy organizatorom zależy przede wszystkim na reklamie, a jako zwykły Kowalski takiej reklamy im nie zapewnisz.
Gdy już zbierzesz materiał, to warto byłoby stworzyć sobie stronę lub portfolio, które będziesz prezentować klientom. Tutaj forma jest dowolna, byle mieć większą możliwość kontaktu z ludźmi i reklamy. Zwykły fanpage na Facebooku wystarczy. Zbierając zdjęcia i szlifując swoje umiejętności, pisz od czasu do czasu do różnych grup, redakcji i firm/agencji eventowych. Wszystko to, by móc się gdzieś zahaczyć, wypromować się i zdobyć kontakty. Fotograf to może nie marketingowiec, ale ważne jest to, by móc pokazać, że działasz na rynku, że masz potencjał i robisz fajne fotki. No, chyba że do końca życia chcesz robić to non-profit, w takim razie wchodzisz na eventy w dalszym ciągu jako tzw. random i czerpiesz radość z samego bycia na evencie (brzmi to trochę idealistycznie, prawda?).
Szanujmy się! Ważna i wymagająca osobnego akapitu jest kwestia praw autorskich i pieniędzy. Pamiętaj, by zaznajomić się z regulaminami imprez masowych, by wiedzieć, jakie są Twoje prawa jako fotografa, że musisz być konsekwentny i czasem powiedzieć „nie”. Tak, asertywność to dla niektórych niełatwa sztuka, ale będąc osobą medialną, niestety musimy ją opanować. Czasem bywa też tak, że Ty możesz szanować ludzi, ale ludzie nie będą szanować Ciebie. Pilnuj swoich zdjęć jak swoich własnych dzieci, chroń je przed publikowaniem bez oznaczania autorstwa (Twojego, oczywiście) i naucz się pięknej sztuki znaku wodnego. Pracując dla kogoś, zaznajom się z prawem, z kwestią umów o dzieło i tym podobnych – ta wiedza w fachu fotografa, ale również innego artysty, bardzo Ci się przyda. Musisz szanować swój czas, pieniądze i sprzęt – ten ostatni bardzo reaguje na zwiększający się przebieg, jak w samochodzie: czym wyższy, tym częściej lubi się psuć.
Nie taki diabeł straszny… Fotografia eventowa wymaga wielu wyrzeczeń: problemy ze sprzętem, ciągłe podróże, nieprzespane noce spędzone z Photoshopem. To ciągła przygoda, która szybko się nie kończy. Mimo to ją kocham i wiem, że pozostanę w niej jeszcze długo. To trochę uzależniające – poznawanie co wydarzenie nowych ludzi, spotykanie się ze starymi znajomymi, nauka nowych rzeczy, odkrywanie nowych miejsc… Myślę, że to już tylko kwestia tego, czego tak naprawdę potrzebujesz w swoim życiu. Ja jej potrzebuję, chcę się w niej realizować i tworzyć kolejne, niepowtarzalne ujęcia pełne emocji. Będąc fotoreporterem i tworząc fotorelacje z różnych wydarzeń, czuję się odpowiedzialna za to, by przekazać ludziom dobrej jakości zdjęcia. A jak u Ciebie wygląda przygoda z fotografią?
Autorka tekstu i zdjęć: Karolina Donosewicz