Ziemia drży. Drapacz chmur przewraca się majestatycznie, w zwolnionym tempie, przy akompaniamencie dramatycznej muzyki, przykrywając całe (oczywiście amerykańskie!) miasto chmurą popiołu. Albo gigantyczna fala zalewająca cały świat, czyli pół Ameryki Północnej. Wizje apokalipsy były przeróżne. Jednak prawdziwy koniec świata może być nadzwyczaj… cichy.
Wiosna! Zbliża się wielkimi krokami, natura budzi się do życia, parki znów stają się zielone, kwiaty zaczynają kwitnąć… Ten opis może pewnego dnia pojawić się w zdaniu otwierającym książkę z gatunku science fiction.
Zakładając, że podana wyżej obawa stanie się faktem, to bardzo możliwe, że byłaby to także jedna z ostatnich książek, jakie ludzkość mogłaby przeczytać, i to bynajmniej nie ze względu na rzekomy zanik czytelnictwa wśród młodzieży, co raczej z powodu… deficytu samych czytelników. Jestem przekonany, że każdy, kto czyta teraz ten tekst, słyszał choć raz jakiś niepokojący komunikat o wymieraniu pszczół. Bo rzeczywiście – od ładnych paru lat mówi się o tym coraz więcej. A co się mówi? W przesadnym uproszczeniu: Pszczoły umierają, pestycydy są temu winne. Miód drożeje. Krótki wywiad z jakimś zmartwionym pszczelarzem, pełne dramatyzmu zbliżenie na gromadzące się wokół ula pszczoły. Tymczasem przenosimy się do studia z uwagi na pilne doniesienie z rezydencji sławnych celebrytów – pani domu ma dziś ubrane różowe spodnie i pojechała na zakupy!
Sama chemia
Nie jest tak, że za masowe wymieranie pszczół odpowiedzialne są jedynie pestycydy, choć rzeczywiście – są one dla pszczół szkodliwe. Błędnie zakłada się jednak, że neonikotynoidy to dla naszych bzyczących milusińskich trucizna. Owe związki chemiczne dezorientują pszczoły, przez co nie są one w stanie wrócić do ula (od którego potrafią oddalić się w poszukiwaniu nektaru nawet do dziesięciu kilometrów). To zaburza sposób funkcjonowania całej rodziny pszczelej i w połączeniu z innymi czynnikami (inwazjami szkodliwych roztoczy, obniżeniem pszczelich systemów odporności, pojawieniem się tak zwanego wirusa izraelskiego paraliżu pszczół i ogólnie stresujących warunków egzystencji) stanowi poważne zagrożenie dla wszystkich owadów zapylających. Nie jestem fanem szastania statystykami, ale straty rodzin pszczelich na terenie samej Polski liczone co roku w kilkunastu procentach mogą wprowadzić w konsternację.
Co Nam do tego?
Można się kłócić, że człowiek nie ma aż tak dużego wpływu na środowisko, że pestycydy to tylko jeden z wielu czynników i pszczoły prędzej czy później i tak wyginą. Dinozaury przecież też wyginęły, nieprzystosowane do funkcjonowania w szybko zmieniających się warunkach. Przyznajmy na chwilę rację ludziom, którzy tak argumentują swoje poglądy i według których homo-podobno-sapiens jest tu bez winy. Niestety, to niczego nie zmienia, bo śmierć pszczół, niezależnie od tego, kto lub co za nią odpowiada, doprowadzi do śmierci całej ludzkości albo „przynajmniej” znacznej jej części. Do takiego wniosku prowadzi nas naprawdę prosta zależność przyczynowo-skutkowa. My, ludzie, lubimy jeść. Jemy dużo roślin, jemy także zwierzęta, które również karmimy roślinami. I teraz prawdziwa bomba – NIE ZGADNIECIE, jakie stworzenia odpowiedzialne są za zapylanie trzech czwartych roślin na Ziemi!
Adaptacja
Przecież ludzkość jakoś się dostosuje! Zawsze można opracować odpowiednie technologie. To właśnie dlatego rządzimy tą planetą – zawsze udawało nam się przeżyć, znaleźć sposób na przetrwanie. Czemu teraz miałoby być inaczej? Cóż, chociażby ze względu na globalną skalę tego problemu. Mamy XXI wiek, elektryczne samochody, smartfony ze świetnymi aparatami i gogle wirtualnej rzeczywistości, ale wiecie, w jaki sposób radzimy sobie z zapylaniem pól uprawnych? Przenosimy tam ule. Pszczółki się zadomawiają, wysyłają zwiadowców, którzy orientują się w terenie, a następnie przystępują do pracy. Wobec tego, wychodzi na to, że jedyny postęp w kwestii technologii kontrolowanego zapylania roślin od czasów średniowiecza polega na skonstruowaniu kombinezonu nieco bardziej szczelnego od lnianej koszuli. Oto człowiek panujący nad naturą! W niektórych prowincjach Chin rodziny pszczele wyginęły już prawie całkowicie. Wiecie, jak tam sobie z tym poradzono? Kwiaty zapyla się tam teraz ręcznie. Każdy pojedynczo, delikatnie, aby nie naruszyć ich kruchych struktur. Jest to rozwiązanie niepraktyczne, nieekonomiczne i czasochłonne. Desperackie. Wynikające z pilnej potrzeby Człowieka, który, ośmielę się stwierdzić, obudził się z ręką w nocniku. Nie dysponujemy obecnie technologią na tyle zaawansowaną, aby na masową skalę konstruować miniaturowe, samodzielne robo-pszczoły (może to i dobrze – jeśli ktoś z Was oglądał finałowy odcinek trzeciego sezonu serialu Black Mirror, będzie wiedział, o czym mówię), więc automatyzacja tego procesu teraz i w najbliższych latach jest równie osiągalna, co podróż w czasie.
Śpieszmy się kochać pszczoły
Drwiny na bok – temat jest naprawdę poważny. Powiedzmy, że zwróciłem czyjąś uwagę na ten kłopot – co wobec tego można zrobić, aby biednym pszczółkom pomóc? Strona internetowa UratujPszczole.pl sugeruje sadzenie dowolnych roślin miododajnych w ogródkach, doniczkach i gdzie się tylko da. To szeroka różnorodność nektarów i pyłków podobno pomaga pszczołom przetrwać (najniższa umieralność tych owadów rejestrowana jest ponoć u pszczelarzy mieszkających blisko miast – być może dzięki parkom i ogrodom pełnym rozmaitych roślin). I kiedy pewnego ciepłego, zielonego, wiosennego dnia do pokoju wleci Wam pszczoła, zamiast wymachiwać na oślep gazetą i innego rodzaju domową bronią obuchową, zachowajcie spokój, dajcie jej pracować w ciszy i pomachajcie jej na „do widzenia”. Jak mówi pewna starosłowiańska maksyma: „Nigdy nie zadzieraj z kimś, kto przygotowuje ci jedzenie”. Apokalipsa to niekoniecznie szalejące żywioły. Obyśmy nigdy nie obudzili się w ciszy niezmąconej sympatycznym bzyczeniem.
Autor tekstu: Jakub Paluszek