Jaki ze mnie książkoholik, skoro nie mam Instagrama, a liczba dzieł, które przeczytałam w 2016, ledwo sięga trzydziestki?
Czasami dokucza mi dziwne wrażenie, że trafiłam na giełdę. Zewsząd wykrzykniki: „przeczytaj 100 książek!”, „52 albo i więcej! Na pohybel tym, którym słupki pokazują, że w Polsce się nie czyta.”,„Przeczytaj 26 książek w rok!”. Dwie książki na tydzień, jedna na 7 dni, jedna na dwa tygodnie… Kto da więcej, no kto?
Celebrycki żywot książek
Hej, spokojnie, nie krytykuję; wprost przeciwnie – łapię intencje tych akcji i je doceniam. To piękne, że tylu ludzi przeprosiło się z książkami i sięgnęło po papierowy bądź elektroniczny wolumin, dokładając swoją cegiełkę do tego czytelniczego szaleństwa. Ba, ja sama już trzeci rok z rzędu kliknęłam deklarację #52bookschallenge. Ale nie jestem do końca przekonana, czy to dobrze, że ilość często przedkłada się nad jakość. Jednocześnie męczy mnie przeczucie, że ze swoim marnym wynikiem trzydziestu, trzydziestu paru literackich dzieł w ciągu 365 dni nie dorastam do pięt niektórym z „prawdziwych czytaczy”.
„Podejmij nasze wyzwanie dla prawdziwych książkoholików! Przeczytaj 100 książek w rok!” Serio? 100? Czy książkoholik to tylko ta osoba, która pochłania książki w ilościach hurtowych? Owszem, można czytać zachłannie, zaginając rogi, barwnymi plakietkami sygnując ważne fragmenty, tworząc puzzle z okruszków, plamiąc strony kawą, witając poranek z podkrążonymi oczami wystającymi ponad okładkę… Ale 100?A co z tymi, którzy czytają wolniej, średnio jedną pozycję na 3 tygodnie, ale za to z nabożeństwem studiują okładkę, głaszczą wymęczony grzbiet książki, dawkują sobie treść, smakują wyrazy, a książkowego kaca nie leczą, bo wiedzą, że to dobry symptom – symptom świetnej lektury?
A może… miano mola książkowego przysługuje tylko osobie, która miesza gatunki bez strachu o literacką niestrawność, błądząc po kategoriach i motywach, przeskakując od przykurzonej klasyki do bestsellerów raczkujących po księgarskich półkach? Ale wówczas pomijamy tych, którzy w trosce o zdrowie systematyzują swój czytelniczy apetyt, dokonując wstępnej selekcji i tworząc kilometrowe listy, na których królują tytuły kategorii MUST READ BEFORE. Czy ich holizm już nie dotyczy?
Ja to chyba jestem niezgodna. Łączę w sobie wszystkie wymienione typy… Wyznanie prawie jak w grupie AA (anonimowych alkoholików). PRAWIE – bo czytanie już dawno przestało być anonimowe. Ba, anonimowość w tej kwestii jest wręcz passé.
Bo co z tego, że ktoś ma na swoim koncie setki wartościowych pozycji bibliotecznych, skoro inne osoby nie zdają sobie z tego sprawy?
Dziś dość łatwo o łatkę książkowego ignoranta. Wystarczy zaniedbać PR-ową stronę swoich social mediów. Książka to wspaniały atrybut do zdjęć. A jeśli jest wysoko oceniana w rankingach, to już w ogóle +100 do intelektualnego image’u i +50 do atrakcyjności. Wystarczy wrzucić na insta fotkę z Behawiorystą i kubkiem kawy oraz opatrzyć ją chwytliwym hashtagiem, a lajki sypią się hurtowo. I już można odcinać kupony, uszczknąć dla siebie odrobinę blasku popularności autora.Ale tak się zastanawiam…czy zdjęcie książki to dowód na jej faktyczne czytanie? No bo widzicie, analogicznie – czy selfie z celebrytą to wystarczająca przesłanka za tym, że się z tą osobą zamieniło więcej niż trzy słowa?
Szlachta czyta
Człowiek to istota stadna, a internet stał się naturalnym środowiskiem pielęgnacji jego kolektywnej natury. Social media to scena, na której reżyseruje swoje występy tak, aby spełnić społeczne oczekiwania i tym samym odzwierciedlić system wartości grupy, w której funkcjonuje. Ostatnio – zaskakująco! – literatura przeżywa swój renesans i to ona staje się synonimem swego rodzaju „szlachectwa”. Myślę, że gdyby książkoholizm został obecnie zdiagnozowany jako jednostka chorobowa, zachorowanie oznaczałoby coś w rodzaju nobilitacji. Na gruncie mediów społecznościowych wyrosła kultura, która hołduje słowom, odcinając się niejako od grupy nieczytających (stanowiącej w 2015 roku aż 63 procent społeczeństwa według raportu Biblioteki Narodowej).„Czytacze” odseparowują się od tych niechlubnych statystyk (Nie jestem statystycznym Polakiem, lubię czytać książki), domagają się spokoju (Czytam. Nie przeszkadzać), a fakt związku intymnego z osobą nieczytającą rozpatrują w kategoriach mezaliansu (Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka). Warto zauważyć, że część haseł (tytułujących popularne profile na Facebooku) jest jednak przekorna i stanowi przede wszystkim wyraz wspólnoty dusz oraz element zabawy. A zabawa to drugie imię książkoholika – bowiem wyzwanie ilościowe to niejedyna rękawica rzucona miłośnikom czytania. W sieci krąży multum przeróżnych wyzwań, które mają za cel dodatkowo urozmaicić przyjemność płynącą z obcowania z literaturą. Czasem te książki pogrupowane są gatunkowo, kiedy indziej takimi szczegółami jak rok wydania (np. książka wydana w roku, w którym się urodziłeś), inicjały autora (takie same jak Twoje) albo według wyrazu, który powinien znaleźć się w tytule (np. zwierzę w nazwie).Można także sięgać po te książki, które związane są z konkretnym kolorem, na przykład na styczeń biały, a w maju różowy, lub wybierać te nawiązujące do symboli poszczególnych pór roku.Tak narodził się także pomysł na „wyzwanie RoryGilmore”(bohaterki serialu Gilmore Girls), w ramach którego należy przeczytać wszystkie tytuły, które przewijają się w fabule sitcomu.
Rynek wydawniczy to kraina mlekiem i miodem płynąca, o czym świadczy popularność pudełek subskrypcyjnych takich jak EpikBox czy Moondrive Box, w ramach których zamawiający otrzymują książkę oraz gadżety z nią powiązane. Ale o tym może w następnym tekście… Wiecie, podobno na Facebooku ruszyła ostatnio akcja „Chcemy programu 500+ na książki!”. Popieram, to dopiero byłaby magia! Ale teraz… teraz to przydałby mi się program 500+ na znaki w tekście, bo już dawno przekroczyłam ich limit… Nie osądzajcie, dbam, byście mieli co czytać. W końcu kto czyta, nie błądzi, a ciekawość to pierwszy krok do… szlachectwa. Tego socialmediowego. Dobrze by było, gdyby to szlachectwo nie było tylko na pokaz.
Autorka tekstu: Dominika Gnacek
Autorka fotografii: Magdalena Dubiel
Artykuł pochodzi z magazynu „Suplement” (marzec/kwiecień 2017).