facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Dziecięcy zmysł

Jeśli w swojej garderobie znajdziecie obce dziecko/kobietę/mężczyznę/kota/niedźwiedzia/dinozaura… nie dzwońcie po gliny. Za późno na pytania. Skoro się pojawili, to pewnie pytaliście wcześniej. I oto macie odpowiedź. Prosto z doręczeniem do szafy. Bez pokwitowania. Prawda, że wygodnie? Agencja poleca się na przyszłość.

Perspektywa dziecka wolna jest od ograniczeń nabywanych w wieku dorosłym. Obce są jej nieufność w stosunku do nieznajomych, respekt przed nawiązaniem relacji, nawyk szukania logicznych wyjaśnień oraz maniera wartościującej klasyfikacji enigmatycznych (wychodzących poza kanon oczekiwań i norm) zachowań innych ludzi jako takich, które wymagają interwencji specjalisty.

Powiedzmy sobie szczerze – dzieci nie szukają dziury w całym. Koń, jaki jest, każdy widzi. Nie ma powodu się tłumaczyć i rozdrabniać się na szczegóły, skoro: „Dorośli nie widzą wszystkiego. Nie zawsze. A jeśli już, to tylko na chwilę”.

Chcecie zobaczyć? Choć na chwilę? To nie potrwa długo. Facebook poczeka.

Co ja robię tu, co Ty tutaj robisz?
Zasadnicze pytanie brzmi zatem – czego nie widzimy? Co w naszym życiu wraz z upływem lat przyblakło przygniecione paradygmatem prymatu rozumu nad sercem? Czy ślepniemy na to, co niewytłumaczalne naukowo? Na to, czego istota zrozumiała jest w imaginacyjnej sferze wiary? I – co bardzo istotne – czy kiedykolwiek mieliśmy ten zmysł wzroku?

„Tamtego wieczoru Amanda Szuruburska otworzyła drzwi do szafy i powiesiła kurtkę na jakimś chłopcu. Zamknęła drzwi i usiadła na łóżku” – tymi słowy A. F. Harrold, autor powieści „Przyjaciel z szafy”, dokonuje oficjalnego otwarcia pierwszego rozdziału, już na wstępie poddając czytelnika testowi dziecięcej prostoduszności. To zabawne, że Amanda nie dostrzega na początku niczego osobliwego w fakcie posiadania garderobianego lokatora. Jej umysł nie włącza diody alarmowej; dziewczynka zdaje się bez zarzutu akceptować obecność nieznajomego, zupełnie tak, jakby stał tam od zawsze.

C. S. Lewis i jego Narnijczycy przyzwyczaili nas – współczesnych czytelników – do podobnych niespodzianek. Jednak trzeba przyznać, że Rudger – takie bowiem imię nosi powieściowy „przyjaciel z szafy” – za grosz nie przypomina fauna, centaura ani karła. To zwykły chłopiec, rówieśnik Amandy.

Dziewczynka przechodzi nad tą nietypową sytuacją do porządku dziennego i po krótkiej wymianie zdań zakończonej drobnym psikusem proponuje nowemu znajomemu winogronową gumę do żucia.  Ot tak. Kto by się przejmował, skoro mama (jej schemat myślenia, jako ten właściwy dorosłym, Amanda pieczołowicie stara się odwzorować) w ogóle przemilcza tak oczywisty fakt niesubordynacji lub przestępstwa? Bo w grę wchodzą tylko dwa wyjaśnienia: przemycanie znajomych lub włamanie. Gdy tydzień później nowi przyjaciele udają się ramię w ramię do szkoły, prawda uderza w nich z całą swoją mocą: Rudger pozostaje niewidoczny dla wszystkich poza Amandą. Przyjaciel na własność – cieszą się.

Nie tylko oni. Pan Trznadel – specyficzny mężczyzna w średnim wieku, gustujący w wymyślonych przyjaciołach –  też się cieszy. Ale niestety, nie jest to radość z gatunku tych dobrotliwych.

Pomysłowość zaczerpnięta
Adnotacja o wieku docelowego odbiorcy zamieszczona na tylnej okładce rozwiewa wszelkie złudzenia – swoją dwudziestą trzecią wiosną na karku niemalże dwukrotnie przekraczam rekomendacje czytelnicze wydawnictwa. Jednak, co zaskakujące, po lekturze nie odnoszę wrażenia, żeby doszło w moim umyśle do zinfantylizowania procesów poznawczych. Wprost przeciwnie, „Przyjaciel…” przyjemnie odświeżył mój umysł, pozwalając odpocząć przepracowanym komórkom mózgowym.

We wplecionych w fabułę motywach dostrzegam ponadto pewne zakorzenione już w popkulturze tropy. Sposób konsumpcji dokonywany przez Trznadla przywodzi na myśl Dementorów z „Harry’ego Pottera”, jedna z dziewczynek „z szafy” zdaje się sobowtórem Wednesday z Rodziny Addamsów bądź Samary z „The Ring”, a formuła słowna podtrzymująca funkcje życiowe fantastycznych postaci podobna jest do innej, zastosowanej w opowieści o „Piotrusiu Panie”. Ponowienie tych elementów w „Przyjacielu z szafy” może być wyrazem ich naturalnej powszechności w ludzkiej historii opowiadania, ale może też stanowić sposób autora na zabawienie również tych nieco starszych (głównie stażem) odbiorców kultury.

Choć powieść zaczarowuje swoim ciepłem, drobnymi, inteligentnymi mrugnięciami do czytelnika, świeżością dziecięcej percepcji i wspaniałymi ilustracjami, to jednak nie pozostaje bezrefleksyjna. „Miałeś być odpowiedzią na pytanie, na które [Amanda] nie otrzymała innej odpowiedzi” – tłumaczy Rudgerowi Zinzan.

Jakie pytanie dręczyło dziewczynkę? Jaką lukę w naszym życiu wypełniają twory wyobraźni? O kim lub o czym już zapomnieliśmy? Jaką znajomość wypadałoby odnowić?

Wyobraźnia się nie przedawnia. Zajrzyjmy do szafy. Może zmaterializowała się tam już nasza odpowiedź.

 

Tekst: Dominika Gnacek
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy Wydawnictwu Literackiemu.

Post dodany: 10 maja 2018

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno