FilmoHolic – Filmowy Klub Młodych – zorganizował ostatni przed wakacyjną przerwą seans w katowickim Kinoteatrze Rialto. Jak to dotąd bywało, uraczył widzów kolejnym nietuzinkowym dziełem, tym razem przenoszącym nas do niby powszechnie znajomej, a jednak tak naprawdę obcej rzeczywistości Izraela. Fokstrot (w oryginale Foxtrot) Samuela Maoza (znanego przede wszystkim z wyreżyserowania Libanu), choć nie stawia sobie za główny i jedyny cel poruszania politycznych wątków, a już w szczególności dosłownego ich obrazowania, niewątpliwie stanowi warty uwagi głos obywatela nierozerwalnie kojarzonego z wojnami państwa.
Z pewnością uwadze nie umknie wyraźny podział filmu na trzy części, niczym w klasycznej tragedii greckiej. Każda z nich wprowadza nas w nowy etap opowiadanej historii, powoli rozjaśniając sens całości. Jednak chyba nie ma co liczyć na całkowite rozszyfrowanie przekazu twórcy – mamy tu do czynienia z szeregiem metafor, których znaczenia możemy się tylko domyślać lub pomóc sobie wypowiedziami reżysera.
Biografia Samuela Maoza przyda się już na samym początku, gdy poznajemy główny problem ukazanej w filmie historii – mianowicie, co tak naprawdę przytrafiło się 20-letniemu żołnierzowi, Jonathanowi Feldmannowi. W jednym z wywiadów reżyser przytacza wziętą z życia historię będącą inspiracją dla nakręcenia Fokstrota. Otóż, pragnąc nauczyć własną córkę dyscypliny i tym samym ograniczyć wydatki, kazał jej docierać do szkoły autobusem. Pewnego dnia jednak pożałował tej decyzji, gdy dowiedział się, że w pojeździe, którym rzekomo podróżowała dziewczyna, wysadził się terrorysta. Na szczęście, jak się szybko okazało, córka spóźniła się na autobus, co uratowało jej życie. Jednak czas między dowiedzeniem się o katastrofie a szczęśliwą wiadomością Maoz nazywa najgorszą godziną swojego życia. Na tym schemacie opiera się mniej więcej pierwsza część filmu, obrazująca rodziców Jonathana, jednak po niej następują dwie kolejne, które zmieniają sens tego, co widzieliśmy na wstępie.
Drugi „akt” przenosi nas do opustoszałego, odizolowanego punktu kontrolnego, gdzie stacjonują czterej młodzi żołnierze. Właśnie tę przestrzeń reżyser określa jako „metaforę położenia, w którym od jakiegoś czasu znajduje się całe izraelskie społeczeństwo”, przez co środkowa część filmu wydaje się najważniejsza. Obowiązki uzbrojonych chłopaków trudno nawet nazwać służbą – bo czymże jest przepuszczanie przez zaporę wielbłądów, słuchanie głośnej muzyki czy granie w strzelanki (o ironio!) na tablecie? Nuda sprzyja przede wszystkim pomysłowości, o czym z przykrością przekonują się nieliczni przejeżdżający przez punkt kontrolny ludzie. Choć w sytuacjach tych gdzieniegdzie ujawnia się komizm, akcja drugiej sekwencji filmu zmierza do momentu, w którym niekoniecznie będzie nam do śmiechu. Właśnie taki według Maoza jest Izrael – na co dzień uśpiony, wręcz nudny i apatyczny, jednak świadomy niebezpieczeństwa mogącego w każdej chwili zaburzyć dotychczasowy porządek.
Skąd pomysł, by zatytułować dzieło nazwą tańca? W powiązaniu go z treścią filmu z pewnością pomoże nam fakt, iż istotą fokstrota, zwanego „najtrudniejszym spacerem świata”, jest każdorazowy powrót do punktu wyjścia, bez względu na to, w jakim kierunku się podąży, co w moim przekonaniu może być rozumiane jako swego rodzaju nieuchronność losu albo powtarzalność pewnych wydarzeń. I tu powrócę do drugiej części ekranizacji, a konkretnie do dość zabawnej, a nawet mającej znamiona czarnego humoru „ostatniej dobranocki” Jonathana. Głównym bohaterem tej historii, a równocześnie tym, który opowiedział ją żołnierzowi, jest jego ojciec, Michael. Zgodnie z rodzinną tradycją, gdy zaciągnął się na służbę wojskową, otrzymał bardzo starą i cenną, bo przekazywaną z pokolenia na pokolenie, Biblię. Wprawdzie syn dostał od ojca podarunek w tym samym momencie życia, jednak nie była to święta księga, a… pewne niecenzuralne czasopismo dla panów, otrzymane w kiosku w zamian za rodzinną pamiątkę.
Trzecia część pozbawia nas wszelkich złudzeń. Tutaj żarty odstawia się na bok, by skupić się na jednostkach, a konkretnie na małżeństwie Feldmannów, ukazanych w tej części w nieco innej, bardziej osobistej odsłonie niż wcześniej. Dominuje tu refleksyjność i zaduma, pozwalająca na powolny wydech… zdecydowanie potrzebny przed wieńczącym całe dzieło finałem.
Fokstrot to niewątpliwie film niełatwy w odbiorze, wręcz chwilami nużący rozwlekłymi scenami. Jednak po głębszych przemyśleniach i sięgnięciu do uzupełniającego komentarza reżysera wiele z pozoru niejasnych wątków nabiera znaczenia, a poszczególne części układanki tworzą wprawdzie nie całkowicie, lecz, jak sądzę, wystarczająco zrozumiałą wizję twórcy Libanu.
Źródło:
www.filmweb.pl/fwm/article/Rozmawiamy+z+Samuelem+Maozem%2C+re%C5%BCyserem+%22Foxtrota%22-124852
Tekst: Natalia Kubicius