Jakiś czas temu w Poznaniu odbył się Festiwal Fantastyki Pyrkon. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego dopiero teraz piszę tę relację. Będąc po wydarzeniu, czujesz nadal te emocje, które towarzyszą ci podczas niego, wspominasz konkretne sytuacje i zachwycasz się (bądź nie) tym, co się działo. Ja jednak chcę dziś podejść do tego wydarzenia z mniejszym lub większym dystansem, opisać konkretnie, co było na plus, co na minus, jak wyglądała organizacja i co mi się najbardziej podobało w tegorocznym Pyrkonie.
Jeśli ktokolwiek z Was był kiedyś na Festiwalu Fanstastyki Pyrkon, to wie, że jest to bardzo duże wydarzenie, zrzeszające fanów i miłośników ogólnie pojętej tematyki fantastyki nie tylko z kraju, ale również z zagranicy. To zjawisko bardzo mi się podoba, szczególnie że jest to też swego rodzaju promocja Polski na arenie międzynarodowej, tym bardziej że, gdy rozmawiałam z paroma obcokrajowcami na Pyrkonie, stwierdzili oni, że takie festiwale i wydarzenia to swoista broszka Polski – że tym się charakteryzujemy, że „hoho, Polacy to taki gościnny i śmieszkowy naród”. Bardzo pozytywna opinia, moim zdaniem. Wychodzi więc na to, że udają nam się imprezy masowe – to chyba dobrze, prawda? Zresztą sam fakt, że zaraz pod Warszawą będzie odbywać się pierwszy w Polsce Comic-Con, na który zostały zaproszone światowe gwiazdy z filmu i telewizji, to już świadczy o tym, że biało-czerwoni nie marnują czasu i prują do przodu, by stawiać kolejne kroki w temacie wydarzeń masowych. Trzeba to pochwalić.
Jak już mówiliśmy o Comic-Conowych gościach, to może wrócimy do tych, którzy odwiedzili Pyrkon. Robert J. Szmidt, Robert Wegner, Evan Currie, Pilipiuk, Peter Watts, Jakub Ćwiek, Grzędowicz, Komuda, Mortka, Siri Pettersen, Samantha Shannon, Katarzyna Witterscheim, Konrad Okoński, Stanisław Mąderek, Erasmus Brosdau, Nathaniel Buzolic, Martin Gooch, Milivoj Ceran, Cody Pondsmith i wiele, wiele innych nazwisk pojawiło się na planie atrakcji podczas poznańskiego festiwalu Pyrkon. Choć nie wypisałam tu ich wszystkich, to myślę, że ta garstka nazwisk nakreśli wtajemniczonym, jak bardzo ciekawe prelekcje zostały przeprowadzone na poszczególnych blokach. Ja osobiście nie byłam na żadnej, bo chodząc z aparatem bądź pilnując stoisk, trudno było mi się oderwać od pracy i zasiąść na widowni podczas któregoś z paneli, ale zapytawszy parę osób, dowiedziałam się, że jedynym minusem prelekcji był krótki czas ich trwania, że posiedzieliby na nich nieco dłużej. A więc: zadowoleni uczestnicy – są, odhaczone.
Co do samego miejsca prelekcji… Dla mnie denerwujące byłoby jedynie to, że bloki prelekcyjne były trochę zbyt oddalone od reszty hal Pyrkonowych – trzeba było przejść przez cały ich kompleks, by dotrzeć tam, gdzie się chciało – i nie był to jedynie problem towarzyszący uczestnictwu w prelekcjach, bo żeby gdziekolwiek dojść, trzeba było się porządnie nałazić. Niestety, to już kwestia, której nie można za bardzo zaradzić. Oczywistym jest, że czym większy event, tym więcej miejsca na niego potrzebujesz – tym samym, by gdzieś się znaleźć, trzeba się wysilić bardziej. Tyle dobrze, że wszystko miało swoje miejsce i było to dosyć intuicyjnie zorganizowane i uporządkowane. Rok temu nie podobał mi się układ strefy gastronomicznej i strefy wystawców, a widzę, że w tym roku organizatorzy to poprawili – bardzo dobrze; widać, że uczą się na błędach.
O, właśnie – strefa gastronomiczna, warto o niej teraz coś powiedzieć. Na początku było mi trudno ją zlokalizować. Musiałam wybrać się na wycieczkę w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym zająć swój układ pokarmowy, bo od pierwszych godzin festiwalu mój żołądek śpiewał prześliczne koncerty, które niekoniecznie podobały się wszystkim wokół. Strudzona odnalazłam ziemię obiecaną – strefa gastro mieściła się w jednej z hal, gdzie znalazły się budki z jedzeniem oraz stoliki, przy których można było spokojnie usiąść i zjeść. Na zewnątrz hali także postawiono namiot z podobnymi budkami, w których można było kupić sobie (podobno) smacznego burgera. Po drugiej stronie mieściły zaś się stoiska producentów i wystawców gastro z zewnątrz. Wybór był spory, bo podczas zeszłorocznej edycji nie było tego aż tak dużo. Jedynie fakt, że ceny jedzenia ogałacały kieszenie uczestników do cna, nie był pocieszający. No, ale takie już uroki podobnych wydarzeń – nie masz kasy, nie jesz.
Nie spałam w noclegowni, więc ciężko mi jest cokolwiek na ten temat powiedzieć, ale zastanawiałam się, jak ci wszyscy ludzie tam się zmieścili. O ile dobrze wiem, to został do tego celu przeznaczony tylko jeden budynek hali. Nie chce mi się wierzyć, że tylko z niego skorzystali uczestnicy. Who knows…
Wystawcy. Duuużo wystawców. Zapełniono nimi całą halę po prawej od wejścia głównego i myślę, że to była bardzo dobra decyzja. Gry, planszówki, gadżety z uniwersum gier, seriali i tym podobnych, książki, mangi, komiksy, ubrania, opaski z kwiatów, repliki broni, ekotorby, pluszaki… Czego dusza zapragnie! Prócz typowych wystawców wśród stoisk znalazła się również Aleja Artystów, gdzie rysownicy, graficy, twórcy wszelakich handmade’owych cudeniek mogli zaprezentować swoją twórczość. To tam spędziłam najwięcej czasu – na zachwycaniu się rysunkami, rozmowach z twórcami i żebraniem o autografy na zakupionych plakatach. Spotkałam Black Moth, Boymint i niepowtarzalnego w swej twórczości – Jarońskiego.
Ogólnie rzecz biorąc, na Pyrkonie nie pojawiło się nic, co mogło mnie jakoś specjalnie zaskoczyć – byli wystawcy, sleeproom, gastro, była Strefa Fantastycznych Inicjatyw czy też Blok Fantastyki Dalekowschodniej, prowadzony przez mojego znajomego. Może po prostu przywykłam do tego typu wydarzeń, niemniej brakowało mi podczas Pyrkonu jakiegoś efektu „wow”, który zachwyciłby mnie na tyle, bym każdego dnia eventu wstawała z łóżka i mówiła: „Ooo tak pójdę dzisiaj tam i tam i będzie super!”. Nie, nie miałam tak. Na początku, gdy pojechałam na mój pierwszy Pyrkon, to właśnie takiego efektu doświadczyłam. Byłam zachwycona tym, jak takie wydarzenie wygląda, jak działają gżdacze, cała organizacja, jak dużym wydarzeniem jest poznański festiwal, no i bardzo podobała mi się fantastyczna atmosfera i wiodące klimaty, które spotkać można było na każdym kroku. Czułam takie ciepło podczas tego wydarzenia, podobały mi się strefa planszówek czy plac do gry w Juggera. To wszystko było naprawdę fajne, ale widząc znowu to wszystko (tylko w innej lokalizacji), doszłam do wniosku, że mój żar fascynacji tym festiwalem trochę przygasł. Złoty środek? Raczej takiego nie znajdę, chyba że organizatorzy za rok radykalnie zmienią w festiwalu coś, co będzie na plus i przyciągnie więcej ludzi, bo mam wrażenie, że na poprzedniej edycji Pyrkonu było ich znacznie więcej.
Jeśli nigdy nie byliście na Pyrkonie, zastanawialiście się, czy to wydarzenie dla Was – jedźcie, zobaczcie, co to jest, sami oceńcie. Pyrkon to wydarzenie dla każdego, każdy znajdzie na nim coś dla siebie. Zapisujcie się na prelekcje, zgarniajcie autografy sławnych autorów i twórców, zachwycajcie się błyskotkami na stoiskach wystawców. A gdy zacznie Wam się nudzić, zróbcie sobie przerwę. Myślę, że szanse na wielkie zmiany Pyrkonu są niewielkie, ale za dwa lub trzy lata, gdy zrobicie sobie przerwę, coś się zmieni, coś sprawi, że zatęsknicie za tym wydarzeniem i w kolejnych latach będziecie chętni, by na nie pojechać. Mnie jedynie pozostaje czekać na kolejną edycję – na fajerwerki, ogień i iskry, bo może za rok je ujrzę.
Autorka tekstu i zdjęć: Karolina Donosewicz