Jakoś tak przyjęło się uważać, że NASA to ci fajni, trochę szaleni naukowcy, którzy co jakiś czas ogłaszają jakieś niesamowite odkrycie, a po dwóch tygodniach weryfikują je i okazuje się, że wcale nie było niesamowite i że nawet nie było to odkrycie.
Odnoszę ogólne wrażenie, że społeczeństwo podchodzi z ogromnym dystansem i patrzy z pewnym politowaniem na wszelkie przedsięwzięcia związane w jakikolwiek sposób z eksploracją kosmosu. Niektórym wydaje, że jesteśmy tacy ważni, że nasza Ziemia jest taka wyjątkowa i to nasze, ziemskie problemy są priorytetem i inwestowanie w jakieś tam głupie rakiety jest wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Ale taka opinia wynikać może ze zwykłej nieświadomości. Eksploracja i kolonizacja kosmosu niesie za sobą wiele naprawdę ogromnych potencjalnych korzyści dla ludzkości i wydaje się dobrym kierunkiem naszego wspólnego rozwoju. No właśnie – naszego. Kiedy wreszcie wszyscy zdamy sobie sprawę, że ta nasza „ogromna” Ziemia jest tak naprawdę małym ziarnkiem piasku zawieszonym w niemożliwym do ogarnięcia ogromie przestrzeni, może uda nam się wreszcie postrzegać ludzkość jako jeden gatunek. Może wreszcie uda się wyjść ponad podziały, uprzedzenia i zakończyć wreszcie idiotyczne i wyniszczające spory o to, do kogo należy jedna kupa piachu bądź inna kałuża ropy. To wszystko DA się osiągnąć, jeśli spełnione zostaną dwa warunki – ludzkość dojrzeje i wreszcie dojdzie do wniosku, że obcinanie innym głów i palenie miast w imię swoich racji jest co najmniej niemądre. Drugim warunkiem jest stopniowe poznawanie i odkrywanie tego, co znajduje się najpierw w naszym kosmicznym ogródku, potem wyjście na kosmiczną ulicę, rysowanie mapy pobliskiej kosmicznej dzielnicy… może spotkamy jakichś miłych sąsiadów, urządzimy wielkiego kosmicznego grilla, na którego przyjdziemy jako jedna rodzina… z resztą! Nawet gdyby sąsiedzi okazali się wrednymi robalami (pozdrawiam ludzi grających z Enderem 😉 ), to i tutaj korzystniejsza dla nas byłaby walka pod jednym kosmicznym sztandarem. Z ewolucyjnego punktu widzenia to jest po prostu najlepsze wyjście.
W kosmosie też jest sucho
Inną kwestią jest argument tak wyeksploatowany, że aż mi się prawie nie chce go analizować. Zrobię to jednak, bo w podany niżej sposób można obalić większość: „Ale przecież ludzie na Ziemi umierają z pragnienia i głodują, żyją w skrajnym ubóstwie, więc pakowanie pieniędzy w kosmos jest bez sensu!”. To prawda – problem głodu czy dostępności wody pitnej w wielu miejscach na naszym globie jest poważny, tutaj nie ma wątpliwości! Ale wyobraźcie sobie następującą sytuację – ludzkość zbudowała sobie ładny statek kosmiczny, niestety dalej użeramy się z napędem konwencjonalnym (czyli weźmy ogromny zbiornik paliwa, podłączmy do niego ogromny silnik rakietowy i let’s rock and roll), więc podróże kosmiczne są możliwe, ale niesamowicie długotrwałe. Za X lat startuje w takich warunkach misja załogowa na Europę (księżyc Jowisza, pod którego powierzchnią znajduje się prawdopodobnie ogromny wodny ocean). Pakują dziesięciu astronautów do rakiety, zakręcają właz od zewnątrz, ksiądz błogosławi, butelka szampana rozbija się o burtę, rakieta startuje no i… podróż na Europę zajmie czas liczony w latach. Potomkowie Kolumba (tak, wiem, że to nie Kolumb dokonał jako pierwszy podróży do Ameryki przez Ocean, ale tak brzmi bardziej poetycko!), jak bardzo twardzi i bohaterscy by nie byli, muszą przecież coś jeść i pić! A kosmos przyjaznym miejscem nie jest, więc strumyczków do napełnienia menażek i tawern jest tam, póki co, niewiele. Trzeba więc jakoś poradzić sobie z ograniczonymi ilościami surowców, które zmieszczą się do rakiety. NASA (i nie tylko) zajmuje się między innymi tą kwestią – gdyby udało się rozwiązać ten problem, to i na Ziemi żyłoby się łatwiej. Nic nie stałoby bowiem na przeszkodzie, aby jakąś rewolucyjną i wydajną metodę odzyskiwania wody zastosować na naszej nie-wszędzie-niebieskiej planecie. Ale nie – lepszym pomysłem jest przecież wysłanie gotowej żywności i wody do Afryki, gdzie znaczna jej część zostaje przechwycona przez piratów i innych watażków. Czasem ewentualnie można też zostawić lajka lub (ostatecznie!) wyrazić oburzenie na portalu społecznościowym.
W nieznane!
Na koniec wrócę jeszcze do bardziej „globalnego” spojrzenia na sprawę. Dla ludzkości po prostu korzystniej byłoby się stąd wynieść (przynajmniej częściowo) dlatego, że jeśli dalej będziemy się tak szybko rozmnażać, to po prostu się na tej planecie udusimy. Zasoby tutaj są ograniczone, a my do tego szastamy nimi bez większego zastanowienia. Poza tym, istnieją pewne kosmiczne zagrożenia – ot choćby asteroidy, czy rozbłyski słoneczne, które są w stanie błyskawicznie skasować ludzkość. Mówimy tutaj o totalnym resecie. Tysiące lat rozwoju cywilizacji i świadomość gatunkowa miliardów istnień, tryliony wspomnień, marzeń i zmartwień – wszystko to unicestwione w około paręnaście minut – zależnie od scenariusza. Więc może bezpieczniej będzie w pewnym momencie załadować bagaże, ubrać białe skarpetki, sandały, napakować więcej skarpetek do torby z Biedronki i polecieć gdzieś indziej, żeby w razie kataklizmu zwiększyć szanse na przetrwanie ludzkości? No i zobaczyć trochę świata! To może najmniej sensowny, ale jednocześnie chyba najbardziej „ludzki” argument – zawsze fascynowało nas nieznane. Zawsze mieliśmy manię szukania nowego skrawka ziemi, tylko po to, aby weń kawałek kolorowej, łopoczącej na wietrze tkaniny. W imię nauki i dobra ludzkości? Może i pewnie w większości przypadków też. Ale ja wiem, że, dzieciakiem będąc, nie chciałem być kosmonautą ze względu na naukę, a dlatego, że to po prostu było tak niemożliwie kozackie!
Autor tekstu: Jakub Paluszek