Czasami książkę trzeba przetrawić, by nasycić się jej wartością.
Marzena, kolekcjonerka fontann, poznaje swojego męża – Mężczyznę Uporczywie Oglądającego Komody – w sklepie meblowym, w którym pracuje. Dwa lata później wypowiadają przysięgę.
Igor przychodzi do ogrodu rodziców Olgi, by grabić liście zaściełające trawnik. Chłopiec i dziewczynka mają wtedy po osiem lat, a przed sobą przyszłość pełną rozstań i ponownych, przypadkowych spotkań.
Okładka najnowszej powieści Jakuba Małeckiego Nikt nie idzie opowiada historię rodzinnych korzeni tej dwójki – poprzez poszukiwania zaginionego podczas wojny pianina, prowadzone przez dziadka Olgi aż po tomik haiku japońskiego artysty Basho, wręczony kobiecie w charakterze urodzinowego podarunku.
Dwie kobiety. Marzena i Olga. Miłość, samotność, niepewność, niezrozumienie. I jeden chłopiec-mężczyzna – Klemens. Syn tej pierwszej, zagadka dla drugiej.
„Ich” świat
Na kartach swoich powieści autor często powołuje do życia bohaterów „innych” – prawdziwych, z krwi i kości, takich jak my wszyscy, a jednak wyróżniających się, dotkniętych brakiem zrozumienia, akceptacji, naznaczonych rezultatami ludzkiej przesądności i lęku przed nieznanym. Zderza ze sobą perspektywę oceniających i ocenianego; lękających się obcego i tego, który zaczął się bać, bo nauczyli go tego ludzie, skąpiąc mu akceptacji i empatii. W Nikt nie idzie – choć ponownie obserwujemy zmagania z innością, tym razem z perspektywy osób bliskich tego, który jest społecznie odrzucany (Klemensa) – nie mamy możliwości wglądu w jego myśli i emocje. Ten brak dwugłosu, co szczególnie mocno mi tu doskwiera, choć trzeba przyznać, że specyfika percepcji osoby niepełnosprawnej jest materią trudną do odmalowania na papierze i tym samym podatną na przejaskrawienia, których to autor zapewne chciał uniknąć. Efekt odrębności, jaki można zauważyć w sposobie postrzegania chłopaka, tak różnym od tego właściwego reszcie bohaterów, zwykle zaabsorbowanych powszednimi ludzkimi troskami, jest dodatkowo spotęgowany przez ów narracyjny mutyzm. Klemens Mazur ucieka, gdy jego mama ulega wypadkowi, napawa się (nie)zwykłością łyżki, słoika czy szczotki do kurzu, kolekcjonuje balony i posłusznie podąża za Olgą, mimo, że jej nie zna, gdy ta decyduje się zabrać go do domu. Jest sobą.
Małecki podjął się niezwykle trudnego zadania oddania specyfiki zachowania osoby niepełnosprawnej intelektualnie i robi to bez patosu, ale i bez drwiny; nie wywyższa i nie umniejsza cierpień ani jej ani jej bliskich. Intryguje mnie, czy swoje wyobrażenia weryfikuje i przyrównuje do doświadczeń rodzin dotkniętych konkretną sytuacją – czy to w przypadku bielactwa jak w Dygocie, osierocenia (Rdza), nieprzepracowanej traumy (Dżozef) czy, tak jak tutaj, niepełnosprawności dziecka.
Tą drogą nikt nie idzie
Jedno nie podlega dyskusji – w powieści Nikt nie idzie Olga podejmuje działanie, które zdecydowanie wykracza poza szablon standardowych zachowań: „uprowadza” Klemensa. Nie ma złych zamiarów; sama nie jest pewna, co nią kieruje. Może poczucie winy wobec dziecka, które nigdy nie miało możliwości pojawić się na tym świecie? Może doznanie, że ów chłopak-mężczyzna z balonami jest jej bliski w swojej samotności? A może po prostu w końcu dochodzi do głosu przesłanie jednego z haiku: „Tą drogą/Nikt nie idzie/ Tego dzisiejszego wieczoru”? Drogę możemy rozumieć metaforycznie jako sposób postępowania. Dzisiejszy wieczór? Alegoria współczesnego świata, być może ogarnianego szarością, jak niebo po zachodzie słońca. Ścieżka, którą wybiera Olga, nie należy do szczególnie popularnych – to ścieżka spontanicznej otwartości na drugiego człowieka, ponad podziałami, lękami, niezrozumieniem.
Inny
Przyznaję, miałam kłopot z oceną tej powieści. Ciężko mi było wdrożyć się w fabułę, nie zapałałam zbyt gorącą sympatią do bohaterów, nie odczuwałam tej czytelniczej ekscytacji, która zwykle buzowała w mojej głowie, gdy czytałam dzieła Małeckiego. Jeśli zaczynać przygodę z jego prozą, to raczej od Dygotu czy Rdzy niż najnowszej Nikt nie idzie. Przeprowadzka w wielkomiejskie realia nie wszystkim wychodzi na dobre. Nawet wówczas, gdy jest to przeprowadzka metaforyczna, przeprowadzona na żywym materiale pisarskim. Autor umieszcza swoich bohaterów wśród blokowisk w warszawskich dzielnicach i tym samym zatraca odrobinę tej charakterystycznej dla swojej twórczości metafizyki, małomiasteczkowej zwyczajności i przesądności. Odkładałam w czasie napisanie recenzji, bo nie wiedziałam, jak ubrać w słowa to, co czuję. I dobrze, że przeczekałam. Zrozumiałam, że czasami książkę trzeba przetrawić, by nasycić się jej wartością.
To wciąż ten sam Jakub Małecki, mimo, że sceneria zupełnie inna. To ten Małecki, który nauczył mnie dopatrywać się tego, co ukryte pod powierzchnią słów i grafik i ową wielopłaszczyznowość, na równi z pogłębioną psychologią postaci, uważam za najsilniejszą cechę jego prozy.
W Nikt nie idzie autor powraca z pytaniem: a co Ty zrobiłbyś na miejscu Olgi? Którą drogą byś poszedł? Za tłumem? A może tą, która jest mało uczęszczana? Czy świadomie wybierzesz bycie „innym” i „z innym”?
Premiera Nikt nie idzie już 31 października!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu SQN.
Tekst: Dominika Gnacek