Wybrałem się na niespełna dwutygodniowe wakacje do Rzymu, w poszanowaniu mając obowiązki uczelniane. Aby nie być zbytnim ignorantem, przed wyjazdem spędziłem trochę czasu na przygotowaniach, przeszukując internet i przewodniki w celu znalezienia rzymskich must see. W jednym z przewodników zauważyłem ustęp o tym, że będąc w Wiecznym mieście, warto odwiedzić Forum Romanum podczas zachodu słońca, gdyż miałby to być widok, który zostaje w pamięci do końca życia. O tym, czy udało mi się go zobaczyć i co odkryłem po drodze, przeczytasz poniżej.
Selfie stick? Good price, good picture! To zdanie, wypowiadane z hinduskim akcentem, będzie towarzyszyć Ci na każdym kroku podczas pierwszego dnia spacerowania po rzymskim śródmieściu. Oczywiście jeśli akurat jest ładna pogoda, bo gdy pada deszcz, sprzedawca najnowszych technologii pobiegnie za Tobą, krzycząc: Umbrella! Umbrella! Jeśli jesteś fanem bardziej praktycznych rozwiązań, kupisz u niego wygodną pelerynę przeciwdeszczową, a na drugi dzień, kiedy przyjdziesz zobaczyć Koloseum po zmroku (wtedy robi największe wrażenie), u tego samego pana zaopatrzysz się w niezbędny laser wyświetlający różne ciekawe kształty lub przedziwną wyrzutnię mieniących się różnymi kolorami śmigiełek.
Przy każdej mniejszej lub większej zwyczajowej atrakcji turystycznej kręciły się dziesiątki ulicznych sprzedawców, handlujących zarówno wspominanymi już dobrami, jak i mnóstwem innych drobiazgów, pamiątek i gadżetów niemających nic wspólnego z Rzymem czy w ogóle z Włochami. Ulice były także pełne: artystów malarzy malujących sprayem wizerunek Koloseum na tle kosmosu, żywych posągów, obowiązkowych Indian grających na piszczałkach, kowbojów odgrywających sceny z westernów i ulicznych raperów.
Senza un perche
Wystarczy jednak oddalić się trochę od śródmieścia, by przaśność ustąpiła miejsca klimatowi. Będąc już zmęczony jarmarcznym gwarem, nie spodziewałem się, że przekraczając rzekę, na moście spotkam starszego pana z gitarą, której dźwięki zaproszą mnie do jednej ze starszych dzielnic Rzymu – Trastevere, czyli Zatybrza. Na tamtejszych wąskich uliczkach, pełnych knajp, restauracji i barów, spędziłem długie godziny, włócząc się bez celu i przyczyny, rozmawiając o sprawach mało ważnych. W ręku trzymałem wino za półtora euro, otwarte korkociągiem przez sympatycznego pana w małym sklepiku. Jak zgłodniałem, kluczyłem od witryny do witryny restauracji, czytając ceny w menu i konsekwentnie odmawiając zapraszającym mnie przystojnym Włochom, bym odwiedził akurat ich restauracje. W końcu, zupełnie nie czując upływu czasu, gdzieś na uboczu znalazłem taką knajpę, w której pizza była po trzy euro. Wraz z moją towarzyszką wieczoru zamówiliśmy cztery, dając się ponieść emocjom. Do tego kolejną butelkę wina, bo dlaczego nie?
Tutta la vita, gira infinita
Trzeciego dnia pobytu chciałem zobaczyć zachód słońca nad Forum Romanum. Niestety, coś poszło nie tak z planowaniem dnia i zachód słońca zastał nas przy stacji kolejowej, gdzie jedyną atrakcją było słońce odbijające się w oknach pobliskiego biurowca. Tak się złożyło, że przez kolejne dni, nawet jeśli pogoda była dobra, zmierzch zastawał nas w zupełnie przypadkowych miejscach – na wspomnianej stacji kolejowej chyba ze trzy razy. Kiedy w końcu udało się być na czas w okolicach centralnego placu Rzymu z czasów imperium, okazało się, że o tej porze roku światło zachodzącego słońca blokowane jest przez zabudowę śródmieścia i z zaspokojenia mojej fiksacji wyszły nici.
Muszę napisać do autorów przewodnika, że zachód słońca na Zatybrzu, nawet jeśli widać z niego tylko promienie przebijające się przez wąskie uliczki, też jest całkiem niezły. A kiedy się na niego spóźnisz, możesz w końcu wylądować na Schodach Hiszpańskich (znowu z winem w ręce) i pytając ludzi łamanym włoskim: posso bere alcol qui?, trafić akurat na sympatyczną parę z Katowic i umówić się z nimi na zwiedzanie miasta kolejnego dnia tylko po to, żeby wrócić do mieszkania, w którym zatrzymujesz się za darmo dzięki uprzejmości swoich znajomych, o piątej nad ranem – bo jakoś ciężko było wracać – i zaspać na umówione wcześniej spotkanie.
Poza tym, że zaspałem muszę też się przyznać, że nie widziałem pewnie nawet połowy miejsc wartych zobaczenia w Rzymie, nie odwiedziłem wszystkich zabytków, nie poznałem historii miejsc ważnych. Nie zrobiłem zdjęć, które zbiorą tysiące lajków, nie odwiedziłem żadnej restauracji z listy internetowych „topów”. W ciągu dnia jeździłem na rowerze między handlarzami kiczu, później oglądałem zachody słońca nad stacją kolejową, by móc po zmroku pić cierpkie czerwone wino prosto z butelki, zmęczyć się tym porządnie i potem znaleźć otwartą jeszcze o tej godzinie kawiarnię. Tam rozmawiać z baristą aż do nocy, w języku, którego nie znam, o tym, jak mu się żyje w miejscu, w którym się nie urodziłem. Przez chwilę być nim, myśleć tak jak on i marzyć o rzeczach, o których marzył Paolo. A może tak mi się tylko wydawało i tak naprawdę łączyła nas jedynie nic nie znacząca wymiana zdań obcych sobie ludzi, mówiących w innych językach?
Autor tekstu: Dawid Panic
Artykuł pochodzi z magazynu „Suplement” (marzec/kwiecień 2017).