facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Ostatni

Światło wschodzącego słońca zaczęło majestatycznie przedzierać się przez szczeliny zwróconych ku sobie tępymi krawędziami odłamów skalnych. Wpadając powoli do wnętrza niewielkiej jaskini, stopniowo odsłaniało twarz Ostatniego Człowieka Na Ziemi. Najwyższa pora, by ruszyć w dalszą drogę. Czasu nie pozostało już wiele. Za kilkadziesiąt dni obszar zwany Pograniczem przesunie się na zachód o tyle, że nie sposób będzie go dogonić.

Odkąd ekliptyka uległa deformacji, jedna połowa globu skuta jest lodem, podczas gdy na drugiej panuje bezlitosna susza. I tak przez pół ery. Później następuje odwrócenie. Wszechobecny lodowiec zamienia się w ocean, zalewając większość lądów na półkuli. Lecz nie na długo, bo oto nadchodzi piekielny skwar i jeszcze niedawno pełna wód powierzchnia zamienia się w wyschniętą do głębi pustynię. Jedynie na Pograniczu – na swoim wschodnim krańcu nie tak zimnym, by zamrozić, a na zachodnim nie tak gorącym, by spalić – wszelkie istoty żywe mogą szukać ratunku. Ale trzeba się śpieszyć – Ziemia w swym ruchu – ospałym, choć nieustannym – nie czeka na nikogo. Gdzie dziś życie, tam jutro pewna śmierć.

I taki oto żywot, wypełniony walką z czasem – największym wrogiem od momentu wyginięcia drugiego człowieka – prowadził Ostatni Potomek Adama i Ewy. Nieprzerwanie szedł przed siebie, choć nie bez celu. To, co podtrzymywało w nim wolę życia, to przysięga, jaką złożył nie tylko sobie, lecz całej ludzkości. To właśnie w poszukiwaniu właściwej anomalii czasowej, zdolnej pozwolić mu na zmianę rzeczywistości, widział swoje przeznaczenie. I nic nie mogło go przed tym powstrzymać.

Po pokonaniu pokrytego piargiem zbocza niewielkiego wzniesienia jego oczom ukazał się obraz już wielokrotnie widziany, choć za każdym razem tak samo zdumiewający. Wywołujące wrażenie pozbawionego końca skupisko wymarłych, jakby zawieszonych w czasie wieki temu, gmachów – jeden za drugim, a obok niego kolejny – idealnie współgrało z przedzierającą się tu i ówdzie bujną roślinnością. W blasku mdławego światła rodzącego się dnia, poniżej kompozycji doskonale widocznych przez niemalże przezroczystą warstwę podniebnej szaty, zwanej niegdyś atmosferą, różnobarwnych mgławic, widok ten był równie malowniczy, co napawający przerażeniem.

Chodząc śladami dusz zamieszkujących to bijące betonowym przepychem pustkowie, zepsute od gnijącej flory, a jednocześnie tak urzekające wysublimowanym pięknem, Ostatni Spadkobierca Ludzkich Win podziwiał artefakty pogrzebanego głęboko w swej pamięci świata. Jednakże świat dzisiejszy kryje w sobie równie wiele niebezpieczeństw, co ten znany mu jeszcze jako ośrodek rządów człowieka. Oto bowiem słyszy przenikliwe wycie, a zaraz po nim dobiegające równocześnie z czterech stron globu uporczywe warczenie krwiożerczych paszcz. To oni – wyżsi od niego rangą, bo nieosamotnieni w swym gatunku – inni tymczasowi mieszkańcy stale przesuwającego się Pogranicza. Kojoty.

Ten z północy dobiega pierwszy. Porażony ciosem uzbrojonego w drewniany, z obu stron zakończony grotem, kij przeciwnika – pada. Kolejny ze wschodu. Sapie. Warczy. Skomle. Wreszcie – zastyga. Południowy i zachodni doskonale zgrali się w czasie. Jeden swój żywot zakończył skokiem, a skok swój zwieńczył na grocie. Lecz drugi – ten nie daje za wygraną. Powala przeciwnika, wytrąca mu oręż i szczerząc kły, szykuje się do uczty. Jednak wcześniej więźnie mu gardło, które już nie tylko nic nigdy nie przełknie, lecz pod wpływem silnych dłoni ludzkich zwrócone zostanie permanentnie w nienaturalnym kierunku. Walka skończona. Najwyższa pora, by ruszyć w dalszą drogę. Czasu nie pozostało już wiele.

Bezkształtne dni płynęły, wlekąc się jeden po drugim jak te gazowe obłoki wznoszące się ponad otwartym sklepieniem. Mimo że każdy w swoim własnym odcieniu szkarłatu, to wzajemnie na siebie zachodzące, przenikające się, na chwilę oddalone i znów zetknięte bez wyraźnej granicy. Jakby trwały w nieustannym wyścigu, w którym nie ma zwycięzcy. Dla oczu Ostatniego Kontemplatora Boskiego Rzemiosła ten niekończący się spektakl był jedynym lekarstwem na doskwierającą samotność.

A klimat stawał się coraz cieplejszy. Słońce wstawało z każdym dniem nieco szybciej, a zachodziło później. Burze i ulewy zdarzały się rzadziej. Zbliżała się susza. Dostrzegał jej oznaki wszystkimi zmysłami. Dopadała go, stając się coraz bardziej namacalna. Przez całe życie była tuż za nim, ale teraz czuł na plecach jej wyschnięty na wskroś oddech. Ileż można uciekać? Ileż sił trzeba mieć, żeby przez dziesiątki lat wyrywać się szponom żywiołu? Wiedział, że zbliża się do końca swej wędrówki, tak samo jak wiedział, że nie wolno mu teraz polec. Mijając kolejne wylewające się z materii strumienie czasu, przeglądał się w każdym z nich jak w zwierciadle, szukając swojego odbicia sprzed wieków. Nie był w stanie go sobie wyobrazić, ale wiedział, że gdy je ujrzy – rozpozna.

I znów burza. Tym razem już bez deszczu. Błyskawice oświetlały jedyną właściwą drogę, a docierające zewsząd grzmoty były jak przeraźliwy wrzask kończącego się życia. To miejsce już wkrótce zostanie pokryte przez pył i żar. Ostatni Świadek Ginącego Świata był na krawędzi Pogranicza. Warunki, w których dało się żyć, znajdowały się teraz daleko na zachód. Tutaj można było co najwyżej czekać na powolną śmierć. Albo wejść do środka. Do zwierciadła anomalii czasowej, przed którym właśnie stał. To ono. Był tego pewien. A jednak wahał się. Dążył do tego przez całe życie w przekonaniu, że nie ma dla niego innej roli na tym świecie, a teraz się wahał. Nie wiedział, co czeka go po drugiej stronie. Za to wiedział, co czeka go tutaj. Miał przed sobą wybór: zostać, pozostając Ostatnim, lub wejść i na zawsze stracić własną tożsamość. Kiedy bowiem Ostatni przestanie istnieć tutaj, na Ziemi Nikogo już nie będzie, a kiedy nie będzie Nikogo na Ziemi, nie będzie już i Ostatniego, a więc Ostatni nie będzie już Ostatnim. Będzie jedynie martwym wspomnieniem. Martwym, bo nieobecnym w pamięci Nikogo. Pustą legendą. Pustą, bo niepowtarzaną przez Nikogo Nikomu. Krążącą w obojętnej przestrzeni i w obojętnym czasie. Obecną jedynie gdzieś w odmęcie Ginącego Świata.

 

Autor tekstu: Dawid Milewski

Post dodany: 11 marca 2017

Tagi dla tego posta:

Dawid Milewski   opowiadanie   postapokalipsa   science fiction  

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno