Czterdzieści dwa kilometry. Królewski dystans. Przez wielu uznawany za największe biegowe osiągnięcie. Przyjęło się mówić, że po pokonaniu maratońskiej trasy już nic nie jest takie samo… Jakie to uczucie przebiec tak wielką odległość? O czym myśli się w trakcie takiego wysiłku? Co ta forma zawodów sportowych zmienia w życiu człowieka?
W kwietniu 2019 roku zdobyłem Koronę Polskich Maratonów, w której skład wchodzi pięć biegów: w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu i Dębnie. Mam na koncie dziesiątki ukończonych półmaratonów oraz mniejszych zawodów. Przebiegłem łącznie ponad 2000 km, poświęcając na to blisko 200 godzin. I jak się okazuje… to zupełnie słabe osiągnięcia! Są biegi kilka razy trudniejsze od maratonów, dystanse kilka razy dłuższe oraz ludzie, którzy 2000 km pokonują w ciągu jednego roku. Równie kiepski jest stan mojej wiedzy na temat tego sportu. A jednak postanowiłem napisać ten artykuł jako przestrogę i zachętę zarazem. Bo bieganie ma swoją ciemną stronę, o której rzadko się mówi, zaślepiając nas korzyściami i zaletami tego sportu.
Neverending story
Podjąłeś już decyzję i zaczynasz przygotowania. Trenujesz, pokonując na trasie miesięcznie około 100 km oraz spędzając kolejne godziny na siłowni. Przebiegasz pierwsze 10 km, pierwszy półmaraton. Zapisujesz się na ten „główny” bieg, zwieńczenie swojej pracy. Termin zawodów jest coraz bliżej, a twój stres wzrasta. Stajesz na starcie. Przed tobą 42 km. Wkoło kilka tysięcy innych zawodników oraz głos komentatora, który krzyczy, jakby wygrał tarczę Kapitana Ameryki. Wykonujesz ostatnie ćwiczenia rozciągające i cały trzęsiesz się z nerwów. Nachodzą cię wątpliwości: a co, jeśli nie dobiegnę? Jeśli nie wytrzymam, zrezygnuję? Ale w pewnym momencie czarne myśli rozgania dźwięk wystrzału z pistoletu. Zaczynasz biec i wpadasz na kobietę przed tobą. Aa, no tak – pierwsi ruszają zawodnicy na wózkach. Po chwili słyszysz drugi wystrzał i zaczynasz własną, niekończącą się historię…
Najtrudniejsze starcie
W
moim odczuciu najwyższym płotkiem do przeskoczenia podczas biegu
jest walka z samym sobą. To kilka godzin, które trzeba spędzić
sam na sam ze swoimi myślami. Ja w czasie biegów długodystansowych
poznałem „małego mnie”. Wizualizuję go sobie jako ludzika,
który wyskakuje przed moją głową i wrzeszczy: „Nie musisz tego
robić! Już wystarczy! Wszystko cię boli, więc przestań biec i
zacznij iść, przecież zdążysz dotrzeć do mety”. Nie myśl
proszę, że jest ze mną coś nie tak – przecież każdy z nas
nieustannie bije się ze swoimi myślami, czy to kiedy trzeba się
zabrać za pracę dyplomową, czy kiedy musimy zrobić coś
odważniejszego niż codzienne czynności. Jakbym więc miał w
skrócie opisać to, co dzieje się w mojej głowie podczas dłuższych
biegów, to jest to taka skumulowana, bardzo intensywna bijatyka.
Wygrywasz jedną bitwę, drugą, trzecią, ale wojna wciąż trwa. I
trwać będzie, dopóki nie przekroczysz znienawidzonej mety.
Znienawidzonej, ponieważ wydaje się taka odległa, taka trudna do
zdobycia. Kiedy do tych nieprzyjaznych myśli dołożymy fizyczny
ból, który odczuwamy w większości części naszego ciała, to
robi się naprawdę nieprzyjemnie. Odkryłem jeden sposób, aby to
przetrwać. Jak neandertalczyk wieki temu uciekał przed zwierzętami,
tak ja uciekam przed własnymi myślami. Zanurzam się w świecie
muzyki dobiegającej ze słuchawek oraz wspomnień, które są
zdecydowanie przyjemniejsze niż bolesne kroki stawiane na trasie
biegu. Zgodnie z tym, co piszą autorzy książki Psychologia
dla sportowców,
Peter Terry oraz Costas Karageorghis, muzyka może być pomocna,
kiedy intensywność wysiłku stanowi do 70 procent naszych zdolności
tlenowo-fizycznych. Wymieniają oni dwa style – asocjacyjny oraz
dysocjacyjny, które rozróżnia się w zależności od tego, czy
zawodnik skupia się na regulacji swojego organizmu, czy też woli
poszukiwać form rozproszenia, odciągających uwagę od dyskomfortu
występującego podczas ciężkich ćwiczeń. Ja na przykład jestem
osobą, która reprezentuje styl dysocjacyjny: muzyka pozytywnie
wpływa na mój trening, jednak kiedy poruszam się bardzo szybko
(intensywność wynosi ponad 70 procent), przestaję słuchać, a
koncentruję się na biegu, więc dźwięk przestaje na mnie wpływa.
Pomocna
dłoń w drodze do mety
Jest wiele technik, które możemy zastosować, aby pomóc sobie w treningu oraz na zawodach. Od wielu lat wsparcie oferują psychologowie specjalizujący się w sporcie, coraz popularniejszy staje się też coaching. Warto również przyjrzeć się nowej, ale bardzo obiecującej dziedzinie, którą jest trening mentalny w sporcie. Jak mówi Jakub B. Bączek, specjalista w zakresie tej dziedziny oraz jej pionier w Polsce: – Trening mentalny w sporcie to trening umysłu. Poprzez specjalne narzędzia z zakresu psychologii wpływamy na nasze myśli, emocje i przekonania tak, by wspierały nas w naszych dążeniach i uświadamiały, że możemy więcej, niż nam się wydaje. Odkrywamy w ten sposób to, co dla nas najważniejsze, i odnajdujemy w sobie prawdziwą motywację do działania. W dzisiejszym profesjonalnym sporcie trening mentalny jest integralną częścią przygotowań sportowca i to najczęściej właśnie na tej płaszczyźnie rozstrzyga się to, kto zostanie zwycięzcą, kto zajmie drugie miejsce, a kto wyląduje poza podium.
Ja również uważam, że porządek w umyśle przekłada się na zachowanie na boisku i bieżni, dlatego chętnie czytam o kolejnych narzędziach wykorzystywanych w treningu mentalnym. Przykładem może być wizualizacja lub teoria konstruktów osobowych, stworzona przez psychologa George’a Kelly’ego, która wykorzystywana w sporcie służy do wypunktowania cech i umiejętności idealnego zawodnika, aby sportowiec wraz z trenerem wiedzieli, nad czym mogą popracować.
Biegnąc w stronę mroku
Często słyszę opowieści o tym, jak to przebiegnięcie królewskiego dystansu zmieniło czyjeś życie. Zgodzę się z tym, że maraton pozytywnie wpłynął również na moje myślenie – łatwiej jest mi pokonać tego ludzika w mojej głowie, mówiącego, żebym sobie obejrzał jakiś serial, bo to ciekawsze niż nauka i wysiłek. Przed maratonem nauczyłem się ciężkiej pracy i zaangażowania, na trasie zaś dyscypliny i konsekwencji w tym, co robię. Natomiast po biegu dostałem najbardziej wartościową lekcję – przyswoiłem odrobinę pokory. Nadszedł czas, żeby wyjawić mroczną stronę biegania maratonów. Cenę, którą muszę zapłacić za ignorancję i własną głupotę, stanowią problemy trawienne, bóle w kręgosłupie, „zużyte” kolana oraz kontuzja mięśnia płaszczkowatego. Koszty biegów długodystansowych są różne. Mam znajomego, który swoją przygodę z tym sportem przypłacił zaburzeniami rytmu serca. Nie oszukujmy się, biegnąc maraton, stawiamy się w nienaturalnych warunkach. Tętno u dorosłej osoby wynosi około 70 uderzeń na minutę. W trakcie biegu może ono wzrosnąć do ponad 200 uderzeń. Uwalniane są też wtedy duże ilości endorfin, dlatego zawsze po takim wysiłku wraca się szczęśliwszym. Ale rzeczy przyjemne mają to do siebie, że są uzależniające. Rodzi się więc pytanie: czy to ja kontroluję moją pasję, podejmuję zdroworozsądkowe decyzje, czy też pasja kontroluje mnie i wzywa do zaznania szczęścia w biegowym świecie?
Oczywiście w tym wszystkim nie chodzi o to, aby się zrażać do tego sportu, bać się takiej aktywności. Uważam, że to wspaniała przygoda. Chcę jedynie wskazać swoje błędy i skutki braku wiedzy o tym, jak należy podejść do tego właściwie. Dla mnie bieganie było tak banalną czynnością, że nie przyszło mi do głowy, abym mógł ją wykonywać źle. Z perspektywy czasu patrzę na tę dyscyplinę jak na urządzenie, które kupiłem, żeby się rozerwać. Moje kłopoty wynikały z tego, że zamiast przeczytać instrukcję obsługi, wyrzuciłem ją do kosza.
A czy ty właściwie przygotowujesz się do podejmowanych działań? Czy – podobnie jak ja – bez namysłu czekasz na ich przykre konsekwencje?
Źródła:
C. I. Karageorghis, P. C. Terry: Psychologia dla sportowców;
Kardiologia sportowa w praktyce klinicznej. Pod red. W. Braksatora, A. Mamcarza.
Tekst: Robert Jakubczak
Artykuł pochodzi z magazynu „Suplement” (październik/listopad 2019)