Studiując twórcze pisanie nie mogłam przejść obojętnie obok wydanego w zeszłym roku zbioru esejów jednej z najwybitniejszych prozaiczek amerykańskiego Południa – zmarłej w latach 60. Flannery O’Connor. Wydawać by się mogło, że kwestie regionalnego pisania, groteskowego i zorientowanego na czerpanie motywów z codzienności Południa Stanów Zjednoczonych, o wyraźnej proweniencji myśli chrześcijańskiej i prozy southern gothic niewiele mają wspólnego z pisarstwem współczesnej Polski o zdecydowanie świeckim i intersekcjonalnym politycznie usposobieniu. Nic bardziej mylnego.
Misteria i maniery pod względem struktury okazują się przejrzyste i minimalistyczne – zbiór podzielony jest na sześć kategorii, a czytelnik może ukierunkować uwagę na to, czego potrzebuje. Książkę otwiera opowiadanie Król ptaków będące drogowskazem poetyckim – ukazuje ono zgrabny i oszczędny w wyrazie sposób pisania O’Connor, który maksymalnie wyłuskuje wszystkie drobiny semantyczne ukazywanej rzeczywistości. To też zawsze ceniłam sobie szczególnie wśród autorów i autorek prozy – odsłanianie wielkości znaczeń za pomocą minimum środków wyrazu. Po zapoznaniu się z opowiadaniem czytelnik otwiera cykl esejów na temat sztuki pisania. Dzięki zestawieniu próbki prozy i teorii na temat samego jej tworzenia można dostrzec, jak samoświadomą i uważną obserwatorką siebie i świata była O’Connor.
Zanim zaczniesz pisać – patrz
O’Connor występowała z wykładami dla uniwersytetów i kursów twórczego pisania, co nie przeszkadzało jej krytycznie wypowiadać się o uczelnianych technikach nauczania prozy czy o samych pracach studentów. Część tekstów ze zbioru to wycinki błyskotliwych recenzji i artykuły pisane dla czasopism literackich. Nie interesuje ją wielka polityka i przełomy, lecz całą wyobraźnię poetycką ogranicza do najbliższego otoczenia. Pisarz powinien być przede wszystkim uważnym obserwatorem – dobry prozaik stworzy świetną powieść nawet nie wychodząc z domu, lecz jedynie wtedy, gdy potrafi widzieć, nie tylko patrzeć – „początkiem ludzkiej wiedzy są zmysły”. Takie ograniczenie pola widzenia nie grozi wcale peryferyjnością – doświadczenie ludzkie jest zatrważająco uniwersalne niezależnie od miejsca, w którym stoi komputer z pierwszymi stronami tworzonej przez nas książki. Pisarka z całą stanowczością stwierdza – kto przeżył dzieciństwo, ma materiał na całą powieść. O’Connor odrzuca nie tylko wielką politykę, ale i wielką moralność – choć pisze z perspektywy katoliczki na protestanckim Południu, nie przymyka oczu na to, co etycznie kalekie, groteskowe, perwersyjne, odmieńcze.
„Nie istnieje żaden uogólniony Pisarz”
Autorka Gwałtowników porywających królestwo niebieskie najwięcej miejsca w swoich rozważaniach poświęca odpowiedzialności pisarza za swój tekst i za to, jakie obrazy wywoła w wyobraźni czytelnika. Bynajmniej nie chodzi o kwestie religijne, mimo że postrzega swoje pisarstwo jako misjonarskie – najważniejsze jest to, by opowiadanie było po prostu estetycznie satysfakcjonujące, bo to za doskonałą i plastyczną narracją kryją się wszelkie sensy. Wyczerpująco opisuje swoje sposoby na skuteczną obserwację świata, przywołuje ulubione fragmenty czytanych przez nią mistrzów i analizuje je, przybliżając czytelnikowi techniki ich pisania.
W centrum każdej powieści jest materia tekstu, nie osobowość artysty słowa – „świat prozaika wypełnia materia, a właśnie jej nie cierpią powoływać do istnienia początkujący prozaicy. Obchodzą ich głównie bezcielesne idee i uczucia (…). Dostrzegają problemy, a nie ludzi”. Jeśli czytelnik nie poczuje, że należy do czytanego tekstu, jeśli nie będzie zanurzony w świecie przedstawionym – nie nastąpi utożsamienie się z sensem. O’Connor krytykuje ponowoczesne oczekiwania wobec prozy – wymóg zaangażowania społecznego, politycznego czy moralnego i ograniczenie intencji tekstu do tych spraw – bowiem złe opowiadanie jest złym opowiadaniem, a sens wówczas ucieka. Dobry tekst mówi sam za siebie.
Każdy pisarz powinien zatem mieć swój habitus sztuki – pewien zestaw nawyków, które rzemieślniczo potraktowane i pielęgnowane pozwolą przyszłemu pisarzowi osiągnąć własny styl. Z każdym kolejnym opowiadaniem powinniśmy dokonać jakichś odkryć – „bo jeśli ich nie dokonacie, nikomu innemu też raczej się to nie uda”. Specjalne miejsce w moim sercu mają fragmenty esejów O własnej pracy i Nauczanie literatury, gdzie autorka poświęca uwagę studentom twórczego pisania – daje bezpośrednio konstrukcyjne i fabularne wskazówki oraz bezbłędnie punktuje pułapki myślenia zadaniowego, jakim są przytłoczone studenckie mózgi, traktujące pisanie jako obowiązek, nie przyjemność. Oba teksty są naszpikowane cennymi radami – jako jedna z takich pisarko-studentek przyłapałam się na wielu błędach, za które O’Connor mogłaby potraktować kursantów linijką po palcach.
Pani Mądralińska
Przez pisarkę przemawia południowo-protestancka dyscyplina, którą przyprawia uduchowionym misterium katolickim. Mieszanka wybuchowa, która skutkuje oszczędnym stylem i nadzwyczajnym wglądem w tajemnicę. Nie ukrywam, że byłam sceptycznie nastawiona wobec Misteriów i manier. Nie zachęcała mnie regionalizacja, krótkie formy prozatorskie nie są moimi ulubionymi, a obszerne fragmenty powierzone pisarstwu katolickiemu zupełnie mnie nie zachęcały. Jednakże O’Connor pod względem warsztatowym jest po prostu doskonała. To rewelacyjna prozaiczka, która ma niezaprzeczalne prawo, by odważnie wypowiadać się w kwestii, którą opanowała do perfekcji. Jest ostra, szczera i ironiczna, a jej teksty są okraszone poczuciem humoru i dystansem do samej siebie. Misteria i maniery to pozycja obowiązkowa dla wszystkich przyszłych pisarzy. Głęboko wierzę, że proza to jeden z najważniejszych elementów kształtujących zbiorową świadomość i tożsamość – myślę, że ów pogląd podzielałaby ze mną Flannery O’Connor – „to najmniej czysta, najskromniejsza i najbardziej ludzka ze wszystkich dziedzin sztuki. Najbliższa człowiekowi w jego grzechu, cierpieniu nadziei (…)”.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Karakter.
Tekst: Anita Głowacka