Mówią jednym głosem. W różnych językach.
Z punktu widzenia Drogi Mlecznej / wszyscy jesteśmy ze wsi / Loesje. Z tym hasłem styka się w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Jest kwiecień 2014 roku: pierwszy rok studiów, pierwsze kilka miesięcy mieszkania w stolicy, za pasem pierwsza sesja. – Pomyślałam sobie: O, to o mnie! Dużo się wtedy mówiło o „słoikach”, a ja byłam nowa. Dziś się śmieję, że jak już, to jestem butelką, bo tata daje mi ogórki konserwowe w plastikowych butelkach po mleku, by były lżejsze niż szkło. Nic innego z domu do Warszawy nie wożę – śmieje się.
Z domu do Warszawy może i nie.
Ale z domu do innych miast, do innych krajów i kultur – już tak.
***
Tego samego roku, w lipcu, zabiera Loesje do Belgii. W Gandawie na północnym zachodzie kraju przykleja do słupa: How many of us / belong to only one culture / Loesje. – Wydaje mi się, że Europa jest teraz takim tyglem. Wszyscy przemieszczają się w prawo i w lewo, mieszkają tu i tam. Mało kto ma styczność tylko z jedną kulturą – tłumaczy. – Nawet jeśli ktoś mieszka gdzieś, gdzie diabeł mówi dobranoc, to ma ciocię, brata albo wujka, który wyjechał do pracy za granicę. W ten sposób dowiaduje się, jak wygląda życie gdzieś indziej.
To ona jest tą „ciocią” w swojej rodzinie.
Wanda Grudzień pochodzi ze Skórcza. Gmina ta, położona w powiecie starogardzkim na Pomorzu, obejmuje 96.6 km2. Dla porównania Warszawa to już 517.2 km2, a Berlin, w którym studentka spędza 11 miesięcy podczas Wolontariatu Europejskiego (European Voluntary Service, EVS) to 891.8 km2. Jako wolontariuszka jedzie też na Ukrainę. Większość wyjazdów to jednak jej prywatna inicjatywa. Zawozi Loesje do Madrytu, Helsinek, Wiednia, Bratysławy, Tallina i Tartu.
Wanda kocha podróże i kocha Loesje. Rozwozi więc jej plakaty. Wiele z nich też tłumaczy. O przekładach haseł robi nawet licencjat.Jest Wielki Tydzień 2017 roku. Piszę właśnie materiał. Będzie o tej, której hasła krzyczą do mnie ze słupów, ścian i tablic (tych ogłoszeniowych i tych facebookowych). Rozmawiam z Pauliną Tyburską. To dobra znajoma Loesje. To ona zameldowała ją na stałe w stolicy. – Loesje istnieje… tak jak Święty Mikołaj – puszcza do mnie oko.
Podchwytuję jej porównanie. Nikt dorosły nie ma problemu z wcielaniem w życie tradycji związanej z symboliką Mikołaja. Dlaczego więc nie pobawić się w Loesje?
W przeciwieństwie do Świętego, z wiary w jej wizyty nie trzeba wyrastać.
Nigdy też tak naprawdę nie istniała.
Loesje jest poliglotką. Nie wstydzi się holenderskiego pochodzenia i płynnym niderlandzkim spisuje swoje myśli. Zna francuski, często szprecha z niemiecka, zwykle jednak stawia na angielski. Lubi też polski, bo jak żaden inny język okazuje sympatię. Od czegoś w końcu ma ogonki.
W listopadzie Loesje skończy 34 lata. A raczej skończyłaby, gdyby była człowiekiem.
Loesje (czytana jako: Luszje lub Lusia) to byt niecielesny; personifikacja idei, która narodziła się w umysłach młodych Holendrów w latach 80. XX wieku, a niecałą dekadę później wyruszyła w świat, docierając również nad polski Bałtyk. Ma swoich orędowników m.in. w Niemczech, Francji, Estonii, Finlandii, Szkocji; jej wpływy dotarły także poza Unię.
Wolność: słowa, myśli, działań i życia. Europejskie wartości. To są wartości Loesje.
– Wydaje mi się, że najważniejsze jest wspólne poczucie humoru. Śmiejemy się z tych samych rzeczy. Mamy też podobne spojrzenie na to, jak powinna wyglądać Europa i świat –Wanda opowiada o aktywistach Loesje. Przytacza hasło: Borders don’t stop enemies / but they don’t stop friendships either / Loesje.
Przyjaźnie, jak wrogowie, nie uznają granic.
Idee też nie – dopowiadam.
Każda z sentencji to wspólne dzieło kilku, kilkunastu osób. – Lubię mówić, że każdy z uczestników warsztatów kreatywnego pisania jest Loesje, ale Loesje nie jest żadnym z nich – tłumaczy Wanda.
***
Piszemy na Messengerze. Ja w Zabrzu, a Wanda w Londynie. Trwa pierwsza wiosenna konferencja Loesje. W stałym harmonogramie są już coroczny Obóz letni i Kongres urodzinowy w listopadzie. – Obóz letni ma formę Szkoły Wolności. Każdy uczestnik oferuje warsztaty i z tych propozycji układa się program – wyjaśnia Wanda. – W zeszłym roku był warsztat mycia toalet i patrzenia w gwiazdy – wspomina.
– A Ty jakie zajęcia prowadziłaś? – dopytuję.
– Gotowanie pierogów. I pochwalę się – są wspominane do dziś. To dlatego, że w połowie zarządziłam przerwę na kąpiel w rzece – wysyła roześmianą buźkę. – Mieszkaliśmy na odludziu we Francji w okolicy Mont Ventoux. Niedaleko była zimna, górska rzeka, w której się kąpaliśmy. Wiesz, jak to jest z pierogami, strasznie dużo zabawy. Bałam się, że się im znudzi. Miałam jeszcze warsztat z języka polskiego. Zamiast uczyć Dzień dobry i Jak się masz, uczyłam narzekania i wznoszenia toastów – wspomina.
Ciekawi mnie, czy wyjazdy ją zmieniły. Wysyłam jej: Volunteering abroad / I take full responsibility / for becoming different / Loesje. – Jestem z wykształcenia lingwistką i mam poczucie, że tylko po polsku jestem w pełni sobą. To dla mnie ważne, żeby móc mówić codziennie w naszym języku – odpisuje mi. – Ale uwielbiam poznawać nowych ludzi i ich spojrzenie na świat. Z polskiej grupy Loesje tylko ja jestem na każdym spotkaniu międzynarodowym. Styczność z tymi ludźmi i ich kulturą sprawia mi przyjemność. Tak samo jak dzielenie się swoją – uśmiecha się emotikonkiem.
– Gdybym musiała opisać wszystkie swoje doświadczenia z Loesje i EVS w kilku zdaniach, zsumować je w jeden dzień, to na pewno pojawiłoby się w nim jedzenie. Nawet teraz chrupię Digestive! – wyznaje. Wpisuję nazwę w Google. Wyskakują herbatniki z pełnymi ziarnami. Oryginalne. Brytyjskie. – Byłoby też spotkanie z przyjaciółmi z innych krajów – Wanda kontynuuje swój opis. – Wspólne wyjście na piwo albo na piknik. Spacer po mieście. I akcja rozklejania sentencji Loesje o Europie czy otwartości.
– A jakie wywiesiłaś wczoraj?
– Mamy sporo haseł po polsku i króluje: Świat / jest piękniejszy / z Tobą / Loesje. Wczoraj miałam na sobie koszulkę: I’m a worldaholic / Loesje.
Światoholiczka.
Usuwam upchniętą między „r” a „d” literkę „l”. Powstaje wordaholic. Słowoholiczka.
To zastanawiające, że w języku polskim dysponujemy aż takim bogactwem przysłów i frazeologizmów, które uwypuklają znaczenie słowa. Koniec języka za przewodnika. Co w sercu, to na języku. Znaleźć wspólny język…
Loesje znalazła.
I nie jest to tylko angielski.
Wszystkie hasła oznaczone imieniem Loesje stanowią jej własność.
Autorka tekstu: Dominika Gnacek