Chyba wszyscy, będąc dziećmi, marzyliśmy o dorosłości. Chcieliśmy prowadzić samochód, chodzić późno spać, oglądać filmy dla dorosłych, wychodzić na imprezy. No i nasze marzenie się spełniło! Tylko czy aby na pewno właśnie tak ją sobie wyobrażaliśmy?
Zabawki przeszły na emeryturę już dawno temu. Szkołę zastąpiła uczelnia, a po studiach przywita nas biuro lub inne miejsce, w którym upływać będzie większa część naszego życia. Nastał czas podejmowania decyzji, wypełniania różnych obowiązków, samodzielnej egzystencji. Witamy w dorosłości. A teraz wyobraź sobie, że spotykasz na ulicy człowieka, który mówi, że potrafi cofać czas. Powróciłbyś do beztroskich lat swojego dzieciństwa?
Film w reżyserii Marca Forestera, pod polskim tytułem Krzysiu, gdzie jesteś? (2018), zabiera nas właśnie w taką podróż. Zdecydowałem się na nią pod koniec wakacji 2018 roku. W sali uzbierało się kilkanaście osób: matek, ojców, a nawet dziadków – oczywiście z dziećmi bądź wnukami, którzy, podobnie jak ja, postanowili przenieść się w inny świat. Dla dzieci był to świat bajki, możliwość ponownego spotkania z Kubusiem. Dla dojrzałych, szansa na obudzenie w sobie dawno uśpionego dziecka.
Fabuła koncentruje się na dorosłym już Krzysztofie Robinie (granym przez Ewana McGregora). Odebrał on solidne wykształcenie, ożenił się, był na wojnie – zostawiając żonę w zaawansowanej ciąży (rola odgrywana przez Hayley Atwell) – a później dawał z siebie wszystko dla firmy, produkującej walizki. Jednak w czasie powojennym, mało kto pozwalał sobie na wakacyjne wyjazdy, stąd w biznesie pojawiły się kłopoty. I tak zamiast z rodziną, Krzysztof spędzał czas w biurze. Ot, zwykłe dorosłe życie, które zna prawie każdy z nas. Gdyby jednak film zawierał tylko tę część historii, z pewnością można by go nazwać niedochodowym. Przecież nie idziemy do kina, aby oglądać smutną rzeczywistość. Stąd już na początku pomyślałem z ulgą, że w tej historii będzie happy end. Gwarantował go Kubuś! On nic się nie zmienił. Dalej jest uwielbiającym miód, przyjacielskim, ufnym i głupiutkim misiem, który jednak, wbrew pozorom, całkiem logicznie rozumuje.
Niekiedy mówi się o kimś, że zdziecinniał. Z dwojga złego, wolę to, niż określenie mianem zdziadziałego. Spotkało to niestety bohatera filmu.
Dorosły Krzysztof stracił radość z tego, co robi, a co gorsza, zgubił gdzieś po drodze samego siebie. I wtedy na pomoc ruszył jego przyjaciel z dzieciństwa. Nie wywołało to jednak takiej reakcji, jakiej byśmy się wszyscy spodziewali. No bo wyobraź sobie, że przychodzi do ciebie miś, którym bawiłeś się ostatni raz jakieś 30 lat temu. Co robisz? Obojętnie odprowadzisz go tam, skąd przyszedł? A tak właśnie zrobił Krzysztof. Pokazuje to w jak złej kondycji się znajdował. Na szczęście Kubuś i reszta przyjaciół ze Stuwiekowego Lasu poradzili sobie. Dzięki ich miłości oraz oddaniu, Krzysztof wraz z żoną i córką ponownie odwiedzają las. Tym razem nie chce go już porzucić i przewartościowuje swoje życie.
W ostatnich latach wytwórnie filmowe coraz chętniej fundują nam powrót do dzieciństwa. Na ekrany kin co chwilę wchodzi odświeżona wersja klasycznych animacji. Niekwestionowanym królem takich powrotów po latach jest oczywiście Disney. Wytwórnia ta sukcesywnie stara się odświeżać swoje animacje, tworząc z nich filmy aktorskie. Niestety – jak do tej pory – poza dwoma, może trzema filmami, reszta jest już grą na sentyment i kasowy sukces. Oficjalna wersja o szacunku do widzów oraz chęci sprawienia im radości brzmi bardzo ładnie i szlachetnie. Prawda jest jednak taka, że najbardziej lubimy to, co już znamy, i przemysł filmowy o tym wie. Powrót do Stuwiekowego Lasu udał się jednak twórcom – zarówno od strony technicznej, jak i fabularnej. Film Krzysiu, gdzie jesteś?, poza oczywistą dedykacją dla dzieci, jest również skierowany do dorosłych. Porusza bardzo ważną kwestię – wyboru, przed którym wszyscy, prędzej czy później, staniemy: być czy mieć? Stawia pytania kontrolne, które każdy z nas powinien sobie od czasu do czasu zadać: czy kariera lub praca nie pochłania mnie do tego stopnia, że zaniedbuję rodzinę, przyjaciół? A może o niektórych po prostu już zapomniałem? Czy nie stałem się zbyt poważny, zadaniowy, zgorzkniały?
Dorosłość wiążę się nie tylko z prawami, ale przede wszystkim obowiązkami. Mam świadomość, że to zdanie nie wywoła aplauzu u wielu dzieci. Dla pocieszenia dodam, że u wielu dorosłych (w tym mnie), również. Bycie dzieckiem nie jest jednak takie złe. To właśnie wtedy najwydajniej pracuje nasza wyobraźnia. Nasz entuzjazm i wiara w ludzi sięgają zenitu. Mamy nadzieję, że zmienimy ten dziwny świat. Z wiekiem to wszystko słabnie i nierzadko dajemy się wstawić w ramy, które nas nie mieszczą.
Na koniec muszę wspomnieć o jednej sytuacji, która do dziś tkwi w mojej pamięci. Pokazała mi, że granice wieku nie istnieją. Pod koniec filmu, kiedy mimowolnie rozejrzałem się dookoła po sali, dostrzegłem w świetle ekranu łzę, spływającą po policzku pana po siedemdziesiątce, który przyszedł na film z wnukiem. Myślę, że im obu podobała się ta podróż do magicznego świata wyobraźni.
„I tu właśnie ich zostawimy… i tu spotkamy ich znowu. Bo chłopiec i jego miś, zawsze będą razem w tym niezwykłym miejscu zwanym Stumilowym Lasem”…
Tekst: Dawid Hornik