„Witaj, synu kulawego knura i portowej wywłoki!”
Na chwiejnych nogach jest już trzecią z serii książką Marcina Pełki o przygodach upadłego rycerza Ulricha von Bauma. Zdania internautów są zgodne, że pozycja ta nie zwala z nóg, a jedynie często do nich nawiązuje – na co wskazuje uparte powtarzanie tytułu powieści przy każdej sposobności. Jest to zbiór 20 opowiadań, które czasem są wulgarne, czasem sprośne, momentami nawet zabawne, ale przede wszystkim lekkie i niewymagające. Czytelnik może całkowicie „wyłączyć się” przy tej lekturze i prawdopodobnie dlatego można spotkać komentarze, że jest ona „tak zła, że aż dobra”.
Niektórzy fani polskiej fantastyki czuli się rozczarowani tym, że powieść nie przypomina Wiedźmina – mimo widocznych aluzji do dzieła. Książka rzeczywiście różni się od poważniejszych pozycji Sapkowskiego. Można się wręcz dziwić, że te dwie książki są do siebie porównywane, gdyby nie to że jednak zaistniały pomiędzy nimi pewne podobieństwa. Na chwiejnych nogach jest zbiorem opowiadań, których protagonistą jest wzgardzany przez społeczeństwo błędny rycerz. Błędny rycerz, ale i mistrz miecza, który poświęca czas na walkę z potworami w Wielkim Borze, gdzie mało który śmiałek odważy się zawędrować. W jego przygodach towarzyszą mu wierni przyjaciele, a po głowie ciągle krążą myśli o ukochanej. W tym miejscu cechy wspólne z Wiedźminem się jednak kończą.
Zaczyna się natomiast komediowy aspekt książki, która – należy pamiętać – jest satyrą i nawiązuje do wielu dzieł literatury i rzeczywistych postaci. Nasz rycerz nie został odrzucony przez społeczeństwo z powodu mutacji, które pomagałyby mu w walce, lecz ze względu na swoje pijaństwo. Wierni kompani pomagają mu jedynie osuszać butelki albo wykradać je mieszkańcom pobliskiego miasta. To właśnie dla nich bohater zapuszcza się do Wielkiego Boru, nie bodaj z powodu misji ratowania świata przed złem. Jego przyjaciele są mieszkającymi tam potworami – za wyjątkiem jednego, który co prawda jest człowiekiem, ale przede wszystkim znakomitym bimbrownikiem. Ten pustelnik nawet jarzębinę potrafi obrócić w trunek i to jemu kompania stale zawdzięcza dobry nastrój. Sceny walki z monstrami, z którymi akurat się nie przyjaźni, są imponujące, jednak zdarza się, że rycerz przesypia ich fragmenty i zadanie dokańcza dnia kolejnego – już na porządnym kacu.
Nie można zapomnieć o miłości głównego bohatera, Anke, żonie jabłkowego Dietra, która prowadzi gospodę pod nieobecność męża, a czas wolny spędza w ramionach naszego protagonisty. Choć może raczej trzeba napisać, że to on ląduje w jej ramionach, ponieważ w książce wielokrotnie podkreślano, że aparycja kobiety uniemożliwia całkowite jej objęcie.
Tak jak wspomniałam, książka ta wszelkie nawiązania do świata rzeczywistego wprowadza w celach humorystycznych i po to właśnie została napisana – aby bawić. W powieści można znaleźć wzmianki o karierze niejakiego Mariusza z Pudzianowa oraz nawiązania do innych sław kulturystyki i sztuk walki. Pytanie tylko, czy opowiadania te rzeczywiście śmieszą. Z jednej strony wszystko jest tak jak powinno – w każdym z nich możemy znaleźć niespodziewany zwrot akcji, który ma na celu wyśmiać lub skomentować dzieła innych artystów albo popularne wątki literackie. Z drugiej jednak strony żarty te często są niskich lotów i zamiast rozbawić czytelnika, tylko wprowadzają go w zakłopotanie.
Książka jest dosadna i sprośna, nie omija żadnych kontrowersyjnych tematów, co więcej, specjalnie je uwzględnia i uwypukla. Miło jest jednak czasem poczytać książkę dla samego czytania, ponieważ żadne z opowiadań donikąd nie zmierza, nie łączą się one ze sobą fabularnie ani nie wymagają dużo uwagi. Każde należy przeczytać, uśmiechnąć się do siebie pod nosem i przejść do kolejnego. Krótkie, lekkie i niewymagające, ale – trzeba przyznać autorowi – nie są przewidywalne. Rycerz z tańczącym jeleniem w herbie zawsze wymyśli, jak rozwiązać problem, tak by całkowicie zaskoczyć czytelnika. Albo problem rozwiąże się sam, gdy rycerz będzie przechodzić od stanu całkowitej do bardziej umiarkowanej nietrzeźwości (bo trzeźwy nie jest nigdy, a już na pewno nie z wyboru).
Nie mogę powiedzieć, że bardzo polecam pozycję albo że gorąco namawiam do jej przeczytania, ale na pewno nie zniechęcam. Nie jest to też pierwsza książka autora z Ulrichem von Baumem w roli głównej. Można wysłuchać jej również w wersji audio, np. w Audiotece. Może nie jest to najlepszy zbiór opowiadań, jaki istnieje, ale zasługuje, żeby dać mu szansę i pośmiać się trochę z przygód czasem pechowego, a czasem wręcz przeciwnie, rycerza, pogromcę wielkich kleszczy i postrachu sprzedawców alkoholu.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Novae Res.
Tekst: Alicja Tomczyk