Spektakl w reżyserii Szymona Kaczmarka, będący adaptacją ostatniej części trylogii Zygmunta Miłoszewskiego, to kryminał z krwi i kości – jest trup, morderca, śledztwo, poszlaki, mnóstwo niewiadomych, zaskakujące zwroty akcji i coraz bardziej napięta atmosfera. Spektakl łączy tradycyjną grę na scenie z video (pod pieczą Pawła Szymkowiaka), które czasem stanowią prezentację pobocznego wątku, a czasem ukazują nam to, co nagrywały kamery. Gniew na deskach teatru miał swoją premierę 15 października 2021 roku i obecnie jest wystawiany w Teatrze Zagłębia.
Spektakl opowiada o prokuratorze Teodorze Szackim, który przenosi się ze swoją nastoletnią córką do Olsztyna. Narzeka na nudne i monotonne zbrodnie popełniane w Warmii, aż w końcu zostaje wezwany do – z pozoru – kolejnej zwyczajnej i nieszczególnie interesującej sprawy. Okazuje się jednak, że stanie się ona najbardziej kluczową w całej jego karierze.
Kluczową rolę w historii odgrywa przemoc domowa, która prezentowana nam jest pod postacią kilku wątków. Poruszany jest motyw znęcania psychicznego, fizycznego, samooskarżania się pokrzywdzonej („jestem taka roztrzepana, więc może to dobrze, że tak jest”), obojętność świadków, np. sąsiadów, obojętność wymiaru sprawiedliwości. Istotną sprawą jest też problem samosądów, pod którego parasolem mieści się o wiele więcej mroku, niż można sobie wyobrazić. Spektakl porusza także temat patriarchatu, o którym wypowiadają się w różny, mniej lub bardziej bezpośredni sposób, niektóre bohaterki. Podważona zostaje także moralność – czy jako świadek, ofiara i oprawca dalej reagowalibyśmy w ten sam sposób? Spektakl ukazuje także wiele wad całego systemu prawa, biurokracji, błędów organów śledczych. Sam główny bohater – prokurator! – często irytuje się tym, jak niewiele można zrobić.
Im dalej w las, tym bardziej historia staje się nieoczywista i zagmatwana. Czy zwłoki na pewno należą do Niemca i czy na pewno są tak stare, jak się wydawało? Gdybym chciała pociągnąć domysły choć odrobinę dalej, już zdradziłabym zbyt wiele – wśród licznych fałszywych tropów, naprawdę nieliczne okazują się prowadzić do przestępcy.
Historia nie jest ani czarno-biała, ani przy całej swojej powadze pozbawiona humoru. Bohaterowie nie stronią od żartów, pojawiają się humorystyczne scenki, często mamy do czynienia z typowym czarnym humorem. Komizm niektórych bohaterów stanowił też przyjemne rozluźnienie po dłuższych chwilach napięcia.
Postacie pojawiające się na scenie w większości wzbudzają sympatię, w szczególności przypadła mi do gustu nieco „szurnięta” patolożka (Agnieszka Bałaga-Okońska), pani psychiatra (Maria Bieńkowska), a także inteligentny pan profiler (Grzegorz Kwas). Być może podobne kalki postaci pojawiają się w wielu kryminałach, niezależnie od tego, czy są spisane, nakręcone czy wystawiane na scenie, ale myślę, że jest to jedna z tych kalek, które są po prostu znane i lubiane. Bohaterowie nie tracą przez to oryginalnego charakteru. Dużą sympatię wzbudza także zabawny pan z Urzędu Stanu Cywilnego (Aleksander Blitek). Nawet postacie, które darzymy głęboką antypatią, w niektórych momentach proszą się o współczucie. Zdecydowana większość aktorów w swoich rolach wypada naprawdę wiarygodnie, a na szczególną uwagę zasługuje tutaj Michał Bałaga, który wciela się w głównego bohatera.
Bardzo podobała mi się dopracowana scenografia spektaklu, którą zajęła się Kaja Migdałek. Bunkier i wszystkie gabinety, a także las, dzięki odpowiedniej zmianie rekwizytów i oświetlenia nabierały osobnego, własnego charakteru. Szczególną uwagę zwróciłam na to, że dzięki lustru zawieszonemu w prosektorium mogliśmy nie tylko patrzeć na całokształt sceny, ale także na to, co leży na stole – szkielet. To, czego nie mogliśmy zobaczyć, siedząc niemal na tym samym poziomie, co aktorzy, zostało nam pokazane w inny, przemyślany sposób.
Kostiumy, o które zadbała Marta Śniosek-Masacz, współgrają z postaciami i ich charakterami, dodając im naturalności i wiarygodności. Są to ubrania i stylizacje dopasowane do współczesnej rzeczywistości, które dodatkowo podkreślają to, co bohaterowie sobą reprezentują. Klimatyczna muzyka, którą zajął się Kamil Tuszyński, świetnie współgrała z tym, co działo się na scenie i potęgowała emocje.
Jedyne, co moim zdaniem nie było szczególnie potrzebne, to tłumaczenie niektórych rzeczy widzom – myślę, że samodzielne spojrzenie na przedstawiane problemy poruszałoby mocniej. Rozumiem jednak, że ma to ścisły związek z przekazem spektaklu i te wstawki (a także świetna przemowa początkowa) są nieodłącznym elementem inscenizacji.
Otwarte zakończenie uwypukla zresztą puentę spektaklu – zawsze mamy wybór.
Tekst: Patrycja Czyżowska