Jest sobie Wydział Matematyki, Fizyki i Chemii. Wejdziecie tam, nieopatrznie zaczniecie studiować matematykę, nie daj Boże jeszcze ją skończycie i po was. Do końca życia będziecie w szkołach wbijać dzieciom do głów twierdzenie Pitagorasa, studentom na uczelni tłumaczyć, jak liczyć te przeklęte całki, lub w najlepszym wypadku szukać jakiejkolwiek pracy. Tak będzie, prawda?
Bzdura! Zacznijmy od końca. Matematyka uczy logicznego, analitycznego myślenia, student poznaje rozmaite algorytmy, a jednocześnie uczy się myśleć nieszablonowo, więc nawet wielkie firmy z branż: informatycznej, finansowej czy inżynieryjnej chętnie zatrudnią absolwentów tego kierunku. Ktoś musi modelować, szacować, prognozować, wyciągać wnioski i odprawiać całą magię tego typu. Władcy liczb nadają się do tego w sam raz. Oczywiście, dyplom matematyka pracy nie gwarantuje. Jak zresztą żaden. Trzeba być otwartym, chętnie i szybko się uczyć, na własną rękę poszerzać kompetencje i przede wszystkim po prostu być dobrym. Jak we wszystkim.
Praca z kosmosu
Powyżej nie napisałem niczego odkrywczego. Każdy choć trochę interesujący się tematem wie, że zdolni matematycy mają przed sobą szerokie perspektywy. Znacznie ciekawsze są sytuacje, w których absolwent zaczyna zawodowo zajmować się czymś zupełnie niezwiązanym z ukończonymi studiami, w dodatku nie z przymusu. O przykłady nietrudno. Najbardziej jaskrawy, który od razu przychodzi mi do głowy, to Piotr W. Cholewa, tłumacz literatury anglojęzycznej i działacz społeczności fanów fantasy. Najbardziej znany jest z tłumaczenia serii Świat Dysku Terry’ego Pratchetta, dokonywanego na tyle błyskotliwie i z inwencją (niektóre anglojęzyczne żarty są naprawdę trudno przetłumaczalne), że, jak to ujął ostatnio jeden z moich przyjaciół-fanów serii, nie wiadomo, ile tak naprawdę w polskich przekładach tych książek jest Pratchetta, a ile Cholewy. Dobrze, a co z tą matematyką? Otóż PWC, jak go się czasem określa, najwyraźniej jest lub był z nią związany bardzo mocno, skoro nawet posiada tytuł doktora matematyki. Nawiasem mówiąc, zdobył go właśnie na Uniwersytecie Śląskim.
Kolejny fantastyczny przykład kogoś, kto po studiach matematycznych podążył inną drogą, to mój dobry kolega jeszcze z liceum, ale także ze studiów, Ireneusz. Jeszcze na studiach zafascynował się szyciem i przed obroną licencjatu znalazł zatrudnienie w salonie sukien ślubnych. Zaczął się dokształcać w tym zakresie, a całkiem niedawno otworzył w samym centrum Katowic własną pracownię projektowania i krawiectwa na miarę, Ireneus Atelier. Co ma do tego matematyka? Dobre pytanie. „Studia uczą porządku. Generalnie uczą logicznego myślenia, wyciągania wniosków, analizowania każdej sytuacji z różnych stron i przede wszystkim niebrania wszystkiego, co ktoś mówi, za pewnik, dopóki się tego nie udowodni i nie wyjaśni” – przydaje się to w każdej pracy – tak odpowiedział mi sam Irek, gdy wreszcie znalazł chwilę mimo zapracowania. Dodał też, że obecnie w pracy nie wykorzystuje wprost wiedzy i umiejętności wyniesionych ze studiów, ale stara się stosować „zasadę ograniczonego zaufania”, wpojoną mu podczas trzech lat na uczelni, a zatem nie przyjmować niczego na wiarę, ale wszystko sprawdzać jak najdokładniej i być precyzyjnym. „Pracuję w zupełnie innej branży, ale hasło Po studiach ścisłych czy matematyce działa na ludzi bardzo dobrze, czują, że rozmawiają z kimś konkretnym, inteligentnym i generalnie godnym zaufania w biznesie” – wspomniał jeszcze młody przedsiębiorca, rozważając korzyści, jakie czerpie z posiadania tytułu licencjata matematyki.
Nie ma co się czarować, w jego wypowiedzi pojawiły się też słowa krytyki. Najważniejsze to chyba te, że mimo wszystko za dużo było skupiania się na suchej teorii i definicjach, a za mało stawiania przed studentem problemów, wskazywania mu narzędzi do ich rozwiązania i ewentualnie wspierania w drodze do odpowiedzi. Właśnie dlatego Irek stwierdził, że dla niego pisanie pracy licencjackiej było najlepszym elementem całych studiów. Napomknął też o tym, że może przydałoby się więcej interakcji z innymi dziedzinami nauki. To uprawnione stwierdzenie, bo przecież matematyka, królowa nauk, jest wykorzystywana w niemal wszystkich innych dyscyplinach naukowych.
Tragedia?
Głosów krytyki jest więcej. Asia w ubiegłym roku ukończyła studia I stopnia na tym kierunku i sądzi, że jedyne, do czego przygotowuje matematyka na naszym uniwersytecie, to ewentualna dalsza kariera naukowa. Jako jedyną użyteczną rzecz, której nauczyła się podczas trzech lat studiów, wymienia radzenie sobie ze stresem, a i to bez przekonania. Kasia, inna absolwentka Uniwersytetu Śląskiego, poniekąd się zgadza. Mówi, że dzięki ukończeniu tych studiów znacznie łatwiej jej na obecnych. To o tyle ciekawe, że akurat ona zdobyła już tytuł magistra matematyki. Czymś musiała się więc kierować przy wyborze studiów drugiego stopnia.
Pewną wskazówką jest to, że wraz z Olą, koleżanką z obecnych studiów na Uniwersytecie Ekonomicznym i niżej podpisanym snuje ona plany o karierze w aktuariacie (w dużym skrócie: dziedzina nauki zajmująca się szacowaniem ryzyka), w dodatku na szeroką skalę. Zadania przygotowywane przez Komisję Nadzoru Finansowego, składające się na odpowiednie egzaminy, nie wydają się aż tak straszne, bo cała trójka z podobnymi zagadnieniami miała już do czynienia w mniejszym lub większym stopniu. Ola zauważyła zresztą przytomnie, że nierzadko pojawiają się oferty pracy, chociażby z banków, w których jako pożądane wykształcenie wymienia się studia na kierunku matematyka.
Zdrowy rozsądek
Prawda, jak to ma w zwyczaju, leży pośrodku. Matematyka na Uniwersytecie Śląskim jak każdy kierunek ma swoje wady i zalety. Pojawiają się przedmioty wybitnie użyteczne (jeśli umie się zrobić użytek ze zdobytej wiedzy), a także arcyciekawe. Czasami nawet trafiają się takie, które łączą ze sobą obie te cechy. Bywają też jednak wykłady, na których powieki same opadają. Zdarzają się barwni prowadzący, których wspomina się jeszcze długo po odebraniu dyplomu, tacy, którzy zawsze służą pomocą, i wreszcie ci, którzy zupełnie zniechęcają do nauki. To w końcu tylko ludzie. Są różni.
Najważniejsze w tym wszystkim są dwie rzeczy. Pierwsza: po matematyce można robić zupełnie wszystko. Ograniczeniem jest fantazja, której, wbrew pozorom, tym dziwnym ludziom liczącym całki wcale nie brakuje. Tłumaczenie zwariowanej sagi fantasy? Projektowanie ubioru i krawiectwo? Czemu nie! Te studia w żaden sposób nie determinują przyszłej kariery absolwenta. Po prawdzie to żadne tego nie robią. Tu jednak wkracza druga kwestia, a mianowicie to, że absolwent matematyki z choćby odrobiną oleju w głowie, zawsze poradzi sobie w życiu. Znajdzie zatrudnienie w przemyśle, informatyce, finansach czy czymkolwiek innym. Liczby są wszędzie i ktoś musi sobie z nimi radzić. Jeśli więc wszystkie szalone pomysły na życie i biznes nie wypalą, czego nikomu nie życzę, matematyk zawsze ma plan B.
Tekst: Michał Denysenko
Artykuł pochodzi z magazynu „Suplement” (październik/listopad 2017).