Niedawno zespół, którego słucham od lat, odwiedził katowicki Mega Club, a ja miałam przyjemność uczestniczyć w tym wydarzeniu. Był to finał jesiennej trasy łódzkiej grupy COMA, promującej nowy album Metal Ballads vol. 1 – który w porównaniu z poprzednim eksperymentalnym krążkiem 2005 YU55 jest nieco łatwiejszy w odbiorze i między innymi dlatego przypadł do gustu szerszej publiczności. Dlaczego tak sądzę? Bo widziałam, jak dobrze bawili się ludzie i jak niesamowicie pozytywna energia towarzyszyła każdemu zagranemu przez kapelę kawałkowi.
Koncert rozpoczął się od piosenki z pierwszego albumu, do której osobiście nie mam zbyt dużego sentymentu. Nigdy nie rozumiałam fenomenu Leszka Żukowskiego… aż dotąd. Po raz pierwszy od dłuższego czasu faktycznie wsłuchałam się w tekst tego utworu i zrozumiałam wszystko. Jakby ktoś przetłumaczył słowa tej piosenki na język polski. Nie wiem, co sprawiło, że właśnie wtedy dostrzegłam wartość tego numeru. Może to fakt zbliżającego się końca roku. W tym czasie wszystko bardziej niż zwykle analizuję, nadaję rzeczom oraz sytuacjom magicznego wymiaru. Chyba cała otoczka wokół grudniowego miesiąca sprawia iluzję jakiejś tajemniczej siły, która zmusza mnie do przewartościowania pewnych spraw. Ten świąteczno-sylwestrowy szał daje wycisk mojej psychice i uwrażliwia mnie na proste rzeczy.
Tyle emocji, a przecież to dopiero początek koncertu. Może was zaskoczę, tak było do samego końca. Grupa przeplatała znane, starsze kawałki z tymi premierowymi. Wszystko fantastycznie się uzupełniało i nie było momentu, w którym publika wyglądałaby na znudzoną lub zawiedzioną nowym repertuarem. Miałam wrażanie, że świeże utwory trafiają do nas, słuchaczy, jakby były znane już od lat. I nie działo się to raczej przez zbiorowe ulegnięcie grudniowej iluzji, a faktyczną precyzję i lekkość skomponowanych numerów.
Mam wrażenie, że najnowszy krążek zespołu jest swojego rodzaju powrotem do korzeni, do klasycznego rocka. Jednak nie jest to zwykłe cofnięcie w czasie. Te znajome nam sprzed dekad brzmienia doskonale współgrają z dobrze wszystkim fanom znanym, oryginalnym comowym charakterem. Trudno wybrać jeden najlepszy utwór tej płyty. Kawałki oczywiście różnią się od siebie w warstwie tekstowej i muzycznej, ale na pewno nie – energetycznej. Są równe, mocne i prawdziwe. Teksty pisane przez lidera grupy traktują o tym, co jest teraz, ale także starają się podejrzeć przyszłość. Poddają pod wątpliwość ważne kwestie w towarzystwie kontrastującej lekkiej i dynamicznej muzyki. Choć nie jest mi łatwo dokonać wyboru, to chyba najbardziej porwały mnie dwa utwory: Proste decyzje i Uspokój się. Na żywo brzmiały fenomenalnie.
Pod koniec tego muzycznego wydarzenia mieliśmy okazję usłyszeć Skaczemy w całkiem nowej aranżacji muzycznej, która – przyznam szczerze – spodobała mi się bardziej od oryginału. Fanom udało się także przekonać zespół do drugiego bis-u i zagrania przez większość wyczekiwanego numeru pod tytułem Sto tysięcy jednakowych miast.
Światła, muzyka i dobra energia płynąca od chłopaków z zespołu, jak i samej publiczności, spowodowały, że uległam iluzji tego wydarzenia. Może ten grudniowy szał nieco zniekształca mój obiektywizm, ale naprawdę bawiłam się świetnie. Warto chodzić na takie koncerty, gdzie publika i artyści nadają na tych samych falach, liczy się dobre brzmienie i można na chwilę dać się unieść.
Autorka tekstu: Adrianna Helena Mrowiec