Wegetarianie, weganie, czego to ludzie jeszcze nie wymyślą… Nie wydziwiaj, zjedz mięsko.
Nadal żyję
Przeszedłem na wegetarianizm ponad 3 lata temu. Trochę się pozmieniało w moim życiu. Parę zmian pewnie było związane z praktykowaniem nowej diety, większość jednak wynikała po prostu z tego, że wieku 19-22 lat bywa w życiu bardzo kolorowo. Czasem są to różne odcienie szarości, czasem bardziej optymistycznych kolorów; w moim przypadku była to cała paleta barw. Jednak moim zasadom etycznym cały czas pozostaję wierny; w 2020 roku nadal nie widzę powodu, dla którego miałbym w XXI wieku spożywać ciała zwierząt. Nie chcę wchodzić tutaj w kolejną filozoficzno-logiczną dysputę między zwolennikami i przeciwnikami jarskiej idei. Chciałbym się zastanowić, dlaczego wegetarian spotyka tak dużo nieprzyjemności ze strony społeczeństwa, a weganie są jedną z najbardziej znienawidzonych grup społecznych.
Nie lubimy wegetarian
Jak każde inne zjawisko, to także ma swoje przyczyny. Nie oznacza to jednak, że przejawy negatywnych zachowań czy nawet nienawistnych znajdują usprawiedliwienie. Gdy przechodziłem na wegetarianizm, słyszałem bardzo wiele przytyków i wyzwisk kierowanych w moją stronę. Ale nawet nie to było najbardziej męczące. Poziom irytacji podwyższał się u mnie z każdym momentem, w którym ludzie – po dwóch miesiącach odkąd dowiedzieli się, że nie jem mięsa (i ryb!) – nadal patrzyli na to, co teraz jem, pytali, kiedy skończę ten „cyrk” i polecali, „żebym się w końcu ogarnął”. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że będę musiał sobie wyrobić do tego dystans, bo będzie mnie to spotykało przez cały (jak na razie) czas bycia wege. Ciekawił mnie zawsze pewien fakt, a mianowicie paradoks, jaki dostrzegałem – wielu ludzi jedzących mięso, czyli dokładających się siłą rzeczy do okrutnego przemysłu mięsnego, ale i ogólnie zabijania zwierząt, zamiast szanować tych, którzy minimalizują skalę tego strasznego procesu, nie znoszą ich i nie akceptują, wyzywają i szydzą.
Chyba wyszło zdrowiej
Przez 19 lat mojego życia nikt (oprócz moich kochanych rodziców) nie interesował się tym, co miałem na talerzu, a potem w układzie pokarmowym. Nikt nie pytał, czy mam zbilansowaną dietę, odpowiednią ilość węglowodanów, białka, tłuszczy, czy dostarczam mojemu organizmowi w posiłku odpowiedniej ilości tej czy tamtej witaminy. Nikt nie mówił, żebym poszedł do dietetyka czy dietetyczki. Co ciekawe, mało kto wiązał moją bardzo szczupłą sylwetkę z dietą. 11 lutego 2017 roku wszystko się zmieniło. Nagle wszyscy zaczęli przejmować się o niedobory tego czy tamtego w mojej diecie. Okazało się, że są to ci sami ludzie, którym bardzo często wyniki nie wychodziły za dobrze, którzy nie wiedzieli, że biała mąka jest wiele mniej wartościowa dla naszego organizmu niż brązowa, nie mieli pojęcia również, czym są antyoksydanty – tak obficie zawarte w owocach i warzywach, i tak niezbędne dla naszego zdrowia. „Dowiedziałem się” między innymi, że jestem chudy, ponieważ nie spożywam mięsa. Nie miałem siły tłumaczyć, że moja waga nie zmieniała się już od około dwóch lat i że na diecie „mięsnej” również nie przekroczyłem typowej dla mnie granicy 65 kg.
Rozmowy przy talerzu a psychologia
Zarazem nie chciałem nikogo nigdy specjalnie przekonywać do mojej diety i idei z nią związanej, mimo że, gdy ktoś pytał, zawsze odpowiadałem, skąd ten wybór. A jednak bardzo często kiedy inni, z którymi spożywałem dany posiłek, dowiadywali się, że w przeciwieństwie do ich talerzy na moim nie znajdzie się kotlet schabowy, zaczynali od razu debatę na ten temat. I przez kolejne minimum 20-30 minut słuchałem ich opinii na temat wegetarianizmu, a często i ataków na wegetarian, w tym na mnie. Przecież ja nikogo o to nie prosiłem! Ja o tym rozmawiać nie chciałem! Po około pół roku od zmiany diety, siadając do posiłku, nie myślałem o tym, czy jest to posiłek wegetariański i czy teraz czynię dobrze, bo nie jem mięsa. Nie pamiętałem o tym, bo się do tego przyzwyczaiłem. Tym bardziej męczyły mnie dyskusje na temat niejedzenia mięsa w momencie, gdy ja chciałem tylko spokojnie zjeść obiad. Czy naprawdę to zjawisko nadal jest dla nas aż tak egzotyczne, że prawie wszyscy muszą o to pytać? Czy może jednak coś innego jest tego przyczyną? Może niektórych „mięsożerców” (czy też lepiej „wszystkożerców”) swędzi fakt, że istnieją ludzie, którzy nie są odpowiedzialni za śmierć 192 miliardów zwierząt lądowych rocznie? Wielu pewnie zaprzeczy, ale to dlatego, że mam na myśli coś w rodzaju podświadomego poczucia winy. Może to jest przyczyna tego, że nie potrafimy przejść obok tego tematu obojętnie. Na hasło „wegetarianizm” zaraz słyszę „ja to ich nie rozumiem, głupota!”, „bez mięska to długo nie pociągniesz” czy też „co oni w ogóle jedzą”, od innych zaś „ja też właściwie jestem wege – mięso jem tylko 3 razy w tygodniu” albo „też planuję być wege, właściwie to już prawie w ogóle nie jem mięsa”. Każdy musi wyrazić swój stosunek do sprawy. Psychologowie wskazują na zjawisko występowania „mięsnego paradoksu”, polegającego na tym, że jedne zwierzęta kochamy, dbamy o nie i się nimi opiekujemy, a drugie zabijamy i zjadamy (a przecież świnia to jedno z najinteligentniejszych zwierząt na świecie!). Paradoks ten może powodować takie emocje jak irytację. I to chyba dość dużą, bo według wyników badań opublikowanych przez BBC bardziej od wegan w społeczeństwie nienawidzi się tylko narkomanów…
Źródła:
A. Tylikowska: Czy wszyscy zostaniemy weganami? (https://www.polityka.pl/jamyoni/1714802,1,czy-wszyscy-zostaniemy-weganami.read?fbclid=IwAR3hVGPaRT4XmZ9vcwIa3BNOk3O92i_lywJklDSeuuE9zMokyYBWHXJ-i5c)
Weganie wzbudzają w społeczeństwie ogromną niechęć. Większą – tylko narkomani (https://www.tvp.info/46516799/weganie-wzbudzaja-w-spoleczenstwie-ogromna-niechec-wieksza-tylko-narkomani?fbclid=IwAR156kZh3nOtrkQUsCWViqvgXhdDoaxB8ooshEJuipLJTLzMm6a8mOhOMDM)
Tekst: Bartosz Chytryk