Przez trzy kolejne lata nie potrafiłem zapomnieć o nieznajomej i o tajemniczych podróżnikach. O jednym z nich dowiedziałem się, gdy przechodziłem akurat koło domu Annabelle. Usłyszałem wtedy płacz dziecka. Jak szybko zabrzmiał, tak szybko się skończył. Po nim nastąpił jednak dźwięk, który zmroził mi krew w żyłach. Krzyk matki próbującej rozpaczliwie ratować dziecko. Wbiegłem do domu, żeby sprawdzić, co się stało. Moje obawy się potwierdziły. Dziecko było martwe. Nie było żadnych widocznych przyczyn.
Gdy w domu zbierało się coraz więcej osób, w tym lekarz, wyszedłem z Annabelle na świeże powietrze, aby ją uspokoić. Kątem oka dostrzegłem coś, czego nigdy bym się nie spodziewał. Postać, która nawiedzała mnie od trzech lat w koszmarach. Odchodzący podróżnik w kapturze. Ten sam, którego goniłem, gdy zniknęła moja idealna partnerka. Żadna kobieta później nie potrafiła dorównać jej nawet w połowie wiedzą, a co dopiero urodą. Postać niosła coś w rękach, jakieś małe zawiniątko.
Musiałem działać szybko. Posadziłem rozpłakaną matkę i zawołałem kogoś z rodziny pod pretekstem, że muszę coś załatwić w szkole. I znów, jak trzy lata temu, popędziłem na koniu za oddalającym się wędrowcem.
– Tym razem mi się nie wywiniesz – powtarzałem w duchu. – Tym razem mgła ci nie pomoże!
Dogoniłem podróżnika na granicy osady. Zastanawiające było to, jak szybko drań potrafił się poruszać w takiej długiej szacie i z pakunkiem w rękach. W oddali widziałem całą wioskę, wszystko, co stało mi się drogie. I to, czym mogłoby się stać pewnego pięknego, czerwcowego dnia, gdyby nie ten człowiek przede mną.
– Zatrzymaj się! – krzyknąłem.
– Odważny jak na śmiertelnika… – wypowiedział prawie bezgłośnie mój adwersarz. – Cóż jest przyczyną tego spotkania?
Tym razem głos zabrzmiał głośniej i wyraźniej. Wyczułem także nutę gniewu, ale i ciekawości.
– To ja tu zadaję pytania! Kim jesteś i co robiłeś pod domem Annabelle?!
– To, co nakazuje mi obowiązek.
– Obowiązek?
– Tak, głupi śmiertelniku! Obowiązek! Od zarania dziejów istnieję jako ta, która jest przeciwnością tego, czym jesteś ty. Jestem Śmiercią! – Na te słowa koń zaczął wierzgać jak opętany. Strącił mnie z siodła. Pociemniało i nadeszła mgła. Usłyszałem płacz, ten sam, który słyszałem parę chwil temu.
Przerażony, ale nadal zdeterminowany stawić czoła wszystkiemu, czym jest ta kreatura, zapytałem – Czy chodzi o dziecko Annabelle? Co ono ci zrobiło?!
– Nic. Ja tylko przychodzę, gdy nadchodzi odpowiedni czas. A czas tego dziecka właśnie minął. Nie martw się śmiertelniku. Jest już w lepszym świecie.
Kiedy to mówił, zawiniątko na rękach zadrżało, poruszyło się i jego dusza odpłynęła ku górze. Drżąc na całym ciele z powodu obrotu sytuacji, wstałem z ziemi. Patrzyłem jeszcze przez chwilę w miejsce, gdzie przed momentem widziałem roześmianą buzię chłopca, który ledwo przyszedł na świat. Poczułem ukłucie zazdrości, że może faktycznie jest on w lepszym miejscu. Nie dałem jednak za wygraną. Jeszcze nie teraz. Wciąż pamiętałem chwile spędzone z ukochaną nieznajomą.
– Życie nie jest tak cudowne, jak wygląda po śmierci, ale ma swoje dobre momenty. Czy skoro jesteś Śmiercią i wiesz wszystko o zmarłych, to czy wiesz, co się stało w tej Dolinie sprzed trzech laty? I o pewnej kobiecie, która odeszła z innym nieznajomym?
– Tak… Rzeczywiście byłam tu wtedy.
Wyczułem w tych słowach smutek. Czyżby Śmierć współczuła swoim ofiarom?
– Więc czy możesz mi coś o niej opowiedzieć? Jak miała na imię? I czemu odeszła?
– Nie pamiętasz imienia kogoś, o kogo pytasz? Wy, śmiertelnicy, potraficie być naprawdę dziwni… Odeszła, bo nadszedł jej czas. Jej czas w Sennej Dolinie minął. A nazywała się… Morrigan.
Ostatnie słowa nie rozbrzmiały z jej ust. Usłyszałem je całym sobą. Jakby moc tego imienia przytłoczyła całe moje życie. Wtedy wszystko do mnie wróciło. Wszystkie chwile z nią spędzone – tak krótkie, a tak piękne. I uczucia, gorące jak w pierwszym i ostatnim dniu znajomości.
Wiedziałem też, że wszystkie te informacje dotarły do Śmierci.
– Czy… czy kiedyś ją jeszcze zobaczę?
– Kochałeś ją? Po jednym dniu?
– Tak. Nadal kocham.
– Jesteś w stanie poświecić wszystko, czego zażądam, aby chociaż jeden raz zobaczyć swoją wybrankę?
– Tak! Jeśli jest szansa, zrobię wszystko. – Wiedziałem, że postępuję lekkomyślnie, ale wspomnienia uderzyły z podwojona siłą.
– Czy będziesz mi służyć jako narzędzie zemsty na niewinnych? Czy gdy nadejdzie Twój czas, Ichabodzie Crane, powstaniesz jako Widmowy Jeździec, będący ostrzem sprawiedliwości? Będziesz mnie wspierać w ciężkim obowiązku odbierania życia? Czy zrobisz to wszystko, aby spotkać się z ukochaną?
– Po stokroć tak, moja Pani! – Czułem, jak mrok gęstnieje jeszcze bardziej, a moja rozmówczyni staje się coraz większa, potężniejsza. Lękam się jej, ale równocześnie jest taka piękna. Ta moc. Chcę jej służyć.
– A więc stało się, Ichabodzie. Gdy nadejdzie odpowiedni czas, przyjdę po Ciebie, a Ty będziesz mi służyć dopóty, dopóki nie znajdziesz godnego następcy.
– Czy… mogę zobaczyć Morrigan? Gdzie ona jest?
Postać, której przysiągłem wierność, której złożyłem mroczne zaślubiny, ściągnęła kaptur.
Zobaczyłem twarz, która nawiedzała mnie w marzeniach sennych. Ten uśmiech i błysk w oku poznałbym zawsze i wszędzie.
– Jestem tutaj, ukochany.
***
– Czekaj, że co proszę? Czy Ty… czy ona…
– Tak. Pokochałem Śmierć.
Siedziałem osłupiały. Edgar nie wydał swojego irytującego „KRA”. Stworzenie na polanie umilkło zupełnie. Nawet wiatr ucichł. Wszystko to ze smutku i szacunku dla nieśmiertelnych kochanków.
Część pierwszą znajdziecie TUTAJ, a część drugą TU.
Autor tekstu: Miłosz Koenig