Sława, pieniądze, muzyka, trudności. By porozmawiać o tych i innych tematach, pewnego październikowego wieczoru spotkałem się z przedstawicielami robiącego coraz większą karierę zespołu Hertz Klekot: Jakubem Żemłą (wokal i bas) i Wiktorem Tomaszewskim (klawisze i wokal).
Dawno, dawno temu…
Cieszyn. Uniwersytet Śląski. Wydział Artystyczny. Kierunek: edukacja artystyczna w zakresie sztuki muzycznej. Tam poznało się kilku młodych studentów, którzy postanowili wspólnie tworzyć muzykę. „Za taką symboliczną datę początku zespołu należy uważać 13 maja 2013 roku. To był początek dnia, czyli północ i to była inauguracja Cieszynaliów, czyli naszych juwenaliów. Zagraliśmy wtedy swój pierwszy koncert w klubie studenckim Panoptikum. Zagraliśmy wtedy jeszcze pod pierwszą nazwą. Nazywaliśmy się wtedy »Festiwal Muzyki Muzycznej. Powitajmy ich brawami!«” wspomina Kuba. Pierwotna nazwa, choć mająca swój urok, a także genezę, o czym później, sprawiała jednak pewne problemy organizacyjne. Toczyły się na ten temat dyskusje. „Jak już sami my nie pamiętaliśmy nazwy po którymś browarze, to był problem” ze śmiechem opowiada Wiktor. Muzycy dodają, że obecna nazwa, Hertz Klekot, także nie jest idealna, ale organizacyjnie znacznie lepsza niż poprzednia. Warto jeszcze na początku wspomnieć, że przez cztery lata zmieniła się nie tylko nazwa, ale także skład zespołu. Oprócz Kuby i Wiktora od początku do grupy należy Dominik Kwaśniewski (instrumenty perkusyjne). Zakładał ją także Grzegorz Kozioł, obecnie członek zespołu Rastafajrant, a na gitarze najpierw grał Zachariasz Więzik. Od dwóch lat jednak zamiast niego gra Kuba Adamus.
Zmianie nazwy towarzyszyła także generalna zmiana koncepcji. Pierwotna nazwa zespołu nie była bowiem przypadkowa. Kluczowe znaczenie miało słowo „festiwal”. „Mieliśmy takie założenie, że będziemy mieć różne sety, które będą proponowały różne gatunki muzyczne. Nawet nazwy były tych zespołów!” wspomina Wiktor. Jakub dopowiada: „Pierwszy składał się z czterech piosenek w stylu rock i ten zespół nazywał się RockUŚ. Z przymrużeniem oka, ze względu na to, że na naszym uniwersytecie wszędzie próbuje się wrzucić to »UŚ«. Potem były utwory w stylu reggae-ska i to był… BakUŚ. Był zespół disco-dance-pole dance i on się nazywał… DanceUŚ?!” Wiktor ze śmiechem przyznaje, że mogło tak być, ale zaraz potem stwierdza, że być może ten zespół nazywał się Pole-dance. Chłopaki nie drążą i wokalista podejmuje opowieść: „Na samym końcu była gwiazda festiwalu, w którą wcielał się Grzegorz »Kac« Kozioł. Mieliśmy takie dwie propozycje. Pierwszą był KrzysztUŚ KrawczUŚ, czyli dwa covery Krzysztofa Krawczyka (»Ostatni raz zatańczysz ze mną« i »Parostatek«). KrzysztUŚ KrawczUŚ występował z zespołem Parowóz. My wtedy się przebieraliśmy za marynarzy… Ja na pierwszym koncercie w ogóle byłem w samych kąpielówkach. Drugą propozycją był Kazik Staszewski. Wiktor dodaje: Michał Wiśniewski był raz gwiazdą festiwalu, jak pojawił się jego nowy przebój, „Filiżanka”. My wtedy akurat graliśmy Cieszynalia 2014.” Nawiasem mówiąc, muzykom udało się na nich zagrać kilkakrotnie. Dziś Jakub podsumowuje tamten okres jako projekt parakabaretowy i dodaje, że wtedy przebierali się nie tylko na występy (jak to ma miejsce obecnie, co można łatwo zauważyć), ale także podczas występów, między poszczególnymi częściami.
Ciągłość i zmiany
Nie da się ukryć, że z tamtego okresu w twórczości zespołu do dziś pozostało mocno humorystyczne zabarwienie. Wiktor zauważa jednak, że nie tylko ono. „Przeszła ta międzygatunkowość zespołu. Nasz repertuar nie zamyka się w jednym gatunku, a w wielu. To też wywodzi się właśnie stamtąd. Ale dlaczego koncepcja występu imitującego festiwal została w ogóle przez chłopaków porzucona? W 2013 roku w wyjściowym składzie zagraliśmy serię suportów w największych klubach muzycznych południowej Polski przed zespołem Bracia Figo Fagot. Wtedy doszliśmy do wniosku, że ta konwencja przebieranek…” opowiada Kuba, a Wiktor, wchodząc mu w słowo, zdradza wprost: „pieprzenia się z tym jest dużo”. Faktycznie, taka forma występu wymagała przerw, a koncert musi mieć ciągłość.
Następnym krokiem po zmianie koncepcji musiała być zmiana nazwy. „Stworzyliśmy pierwszy teledysk, »Picca drajwera« i stwierdziliśmy, że nikt tego nie zapamięta. Zmieniliśmy nazwę zespołu, ale to też nie było proste, bo prawda jest taka, że mało się nie rozeszliśmy przez tę nazwę. My się tak pokłóciliśmy, że dobrze, że dzieliła nas odległość, bo byśmy się pobili przecież.” ujawnia Wiktor. „Jak robiliśmy teledysk, wiedzieliśmy, że będzie zmieniona nazwa, ale nie mogliśmy wpaść na nic mądrego. W końcu nasz gitarzysta mówi »No to Hertz Klekot niech bydzie«. On jest stanowczy, to napisał wszystkim SMS »Została wybrana nazwa«” uszczegóławia Kuba. Na pytanie o jej genezę odpowiada, że są różne interpretacje, ale do żadnej z nich nie przykłada większej wagi. Zauważa jednak, że zespół kosztuje go tyle nerwów i serca, że czasem naprawdę „dostaje hertz klekotu”.
Skąd się biorą przeboje?
Pytam artystów o inspiracja muzyczne. „Zwykle jest tak, że albo ja, albo Wiktor przychodzimy już z gotowym numerem, z zamysłem, tekstem i potem poszczególne partie każdy sobie wedle uznania komponuje” opowiada wokalista, choć pytanie dotyczyło przecież czegoś innego. Klawiszowiec, bardziej na temat, mówi: „Siedzieliśmy przy muzie, słuchaliśmy różnych gatunków i wyszukiwaliśmy jakieś takie charakterystyczne motywy i staraliśmy się słuchać ich. Na pewno słuchaliśmy dużo Erica Claptona, który nawiązywał do tych rockowych wstawek. Generalnie słuchaliśmy wtedy klasycznych, fajnych numerów. Kuba od razu uściśla: tego nie słychać w naszej twórczości. Wiktor chętnie opowiada też o swoich osobistych inspiracjach: Na przestrzeni lat to się cały czas zmienia. Ja na pewno bardzo dużo patrzę na moich obecnych mistrzów, na »łąkiłanię« potężną, bo ich uwielbiam. Zespół Łąki Łan bardzo mnie inspiruje. Zresztą oni też bardzo podobny mają punkt widzenia na całą muzykę – takie mam wrażenie. Na pewno czerpiemy też od wielu artystów, nawet często niechcący.”
Przy okazji wraz z chłopakami zamieniliśmy kilka słów na temat tego, co jest inspiracją, a co motywacją. Kuba nie ukrywa, że na tę drugą, oprócz szlachetniejszych pobudek, składają się też pieniądze. „Wszyscy jesteśmy zawodowymi muzykami i chcemy z tego żyć” mówi, a Wiktor dodaje, że intensywnie nad tym pracują. Ostatnio wydali płytę zatytułowaną „Największe Przeboje”. Nie da się jednak ukryć, że póki co projekt ten raczej wymagał nakładów niż przynosił środki. Na moje pytanie o finansowanie płyty i ewentualne dofinansowanie Wiktor ze śmiechem odpowiada: „Mieliśmy z czterech źródeł dofinansowanie. Od Kuby Żemły z kieszeni, ode mnie z kieszeni, od Dominika Kwaśniewskiego w dwóch ratach i od Kuby Adamusa.” W pewnym sensie jednak muzycy mieli trochę lżej pod tym względem niż mogłoby być, bowiem z ośmiu utworów, które zostały zrealizowane w studiu muzycznym Feelin’ good w Nowej Wsi, cztery zrealizowano w ramach głównej nagrody zdobytej podczas Kęckich Nocy Rockowych. Realizatorem był wówczas Remigiusz Hadka, znajomy muzyków. W końcu najlepiej pracuje się z tym, kogo się zna.
Dzięki temu, wygranej w festiwalu oraz poprzez wyłożenie własnych pieniędzy płytę w końcu udało się ją nagrać. Skąd jednak nazwa „Największe przeboje”? „Z jednej strony to są, jakby nie było, nasze największe przeboje, najlepsze numery, jakie stworzyliśmy. Z drugiej strony, ze względu na ten pomysł »Festiwalu Muzyki Muzycznej« tworzyliśmy te numery jako potencjalne przeboje, czyli proste, chwytliwe refreny (średnia długość refrenu, to jest trzy i pół słowa), żeby łatwo było zapamiętać.” wyjaśnia Jakub, sypiąc przy okazji przykładami i dodając, że refren piosenki „Translator uczuć” w ogóle nie ma słów, ponieważ jego rolę pełni samotna partia akordeonu.
Wiktor żartuje, że ta płyta jest ich ostatnią, teraz muszą nagrać wcześniejsze. „Na pewno nie będziemy w pierwszej kolejności robić kolejnej płyty. Jak jechaliśmy tutaj do ciebie, to myśleliśmy o tym, żeby powypuszczać kilka singli – od razu dodaje poważnie – 5 października zagraliśmy wyjątkowy koncert w ramach projektu »Inicjatywy na familokach«. Nasza koleżanka, Klaudia Szostok, wpadła na pomysł serii projektów »Popołudnia na familokach« i zaprosiła nas, a koncert był wyjątkowy ze względu na to, że prócz swoich autorskich numerów zagraliśmy przygotowane specjalnie na tę okazję kilka śląskich pieśni ludowych w nietypowych aranżacjach” opowiada z kolei frontman zespołu Hertz Klekot. Wśród nich znalazły się między innymi: utwór „Karliku, Karliku” w stylu reggae/dance, „Poszła Karolinka” w stylu rapcore oraz „Już zachodzi słoneczeko” (pieśń powstańcza). „Udało nam się wszystko połączyć, że te piosenki plus nasze autorskie stanowiły jedną całość, jedną historię, której głównym bohaterem był Karlik. Spotkało się to z bardzo ciepłym przyjęciem i chcemy kontynuować to śląskie dzieło. Chcemy nagrać kilka śląskich piosenek w tych nietypowych aranżacjach. Mamy zamiar wydać taki singiel 4 grudnia, w święto Barbary, ważne na Śląsku. Miejmy nadzieję, że nam się to uda. Materiał nagramy w katowickiej Katofonii. Wygraliśmy Pierwszy Śląski Przegląd Zespołów Studenckich, który odbył się na rynku w Katowicach w czasie trwania Festiwalu Piwa. Udało nam się wygrać ten festiwal i nagrodą główną była właśnie realizacja materiału w Kakofonii.” Kuba płynnie przechodzi do zdradzania najbliższych planów. Dodaje też, że oprócz tego zamierzają niebawem nagrać kilka nowych utworów (potencjalnych hitów) w stylu reggae/rock. „Reggae, rock, dance” poprawia Wiktor i zaraz rozwija: „My się nie zamykamy do jednego gatunku. Często w ramach jednego numeru mieszamy te gatunki. Nie chcemy w ogóle być klasyfikowani jako jakiś gatunek. To jest nasze założenie.”
„Jeśli mielibyśmy znaleźć jakiś wspólny mianownik do naszego projektu, to są to wszystko potencjalne przeboje. Jeśli chodzi o jakieś charakterystyczne brzmienie, to wysuwają się na pierwszy plan instrumenty klawiszowe jak swego czasu w zespole Kombi (przez jedno „i”) ze Sławomirem Łozowskim jako liderem. Naszym Sławomirem Łozowskim jest Wiktor Tomaszewski – z humorem wtrąca się znów wokalista – Na koncercie co prawda nie ma ośmiu klawiszy, ośmiu syntezatorów, ale ma już trzy.”
„Mam już trzy, pracuję nad tym. Tylko i wyłącznie ograniczenia techniczne blokują mnie przed tym, żeby dokupywać kolejne, bo i tak nie mają na przykład łącz [w domyśle organizatorzy – przyp. aut.]. Ostatni koncert kiedyś grałem na dwóch zamiast na trzech” podejmuje wątek Wiktor. Muzycy przy tej okazji z sentymentem wspominają byłego członka zespołu, Kazuyoshiego (keyboard marki Yamaha PSR 1100). Śmieją się też, że to on był pomysłodawcą wielu piosenek (w końcu w jakimś celu posiadał wbudowaną bazę podkładów).
Kolejnym tematem, który musiał się pojawić, jest tryb pracy zespołu. Chłopaki wpadają w ledwie wyczuwalne zakłopotanie, trochę się śmieją. Wreszcie zdradzają, że starają się spotykać raz w tygodniu i rozpoczynać próbę między „Teleexpresem”, a głównym wydaniem „Wiadomości”. Choć ciągle przedstawiają się jako zespół z Cieszyna (bo w końcu tam się poznali i zjednoczyli muzycznie), obecnie widują się raczej bliżej centrum województwa. Zaczynają od zagrania całego swojego dotychczasowego materiału, a następnie przedstawiają sobie nawzajem swoje nowe pomysły. Po próbie każdy pracuje nad nimi już samodzielnie i nagrywa swoje partie.
Koncertowanie koncertowaniem, a jeść trzeba!
Choć chłopaki z Hertz Klekot zarabiają już na swojej muzyce, to jeszcze nie są na etapie utrzymywania się wyłącznie z niej. Czasy beztroskiego studiowania już zostawili za sobą. Jak więc sobie radzą?
„Ja żebrzę” odpowiada od razu Kuba. Tak naprawdę jednak zdarza mu się (i nie tylko jemu) grywać na weselach. Wśród innych prac podejmowanych przez muzyków znajduje się między innymi sprzedaż wycieczek zagranicznych (zwłaszcza do Bułgarii – w końcu jeden z największych przebojów Hertz Klekot to „Niezapomniane wakacje w Republice Bułgarii”, znany także pod skróconym tytułem „Bułgar”) oraz uczenie dzieci gry na instrumentach i praca związana z nagłaśnianiem imprez czy staż w Centrum Kulturalno-Edukacyjnym.
Mimo wszystko kariera zespołu nabiera tempa. „W tym, 2017 roku wygraliśmy trzy festiwale. Jeden to był przegląd kapel studenckich w Gliwicach i tam główną nagrodą był występ na głównej scenie Igrów [juwenaliów Politechniki Śląskiej – przyp. aut.]. Tydzień później graliśmy na głównej scenie Juwenaliów Śląskich. To była główna nagroda w przeglądzie FAZA. Zagraliśmy na jednej scenie z zespołem Łąki Łan. Nasz humor jest studencki i nieprzypadkowo wygrywamy te studenckie przeglądy.” Kuba podsumowuje najważniejsze wydarzenia kończącego się roku. Trzeci z festiwali to, wspomniany wcześniej, Pierwszy Śląski Przegląd Zespołów Studenckich, towarzyszący Śląskiemu Festiwalowi Piwa. Przez wrodzoną skromność wokalista, wymieniając sukcesy, nie wspomina o nagranej płycie, a przecież dzięki niej w ogóle doszło do naszej rozmowy („Suplement” objął ją patronatem medialnym). W końcu jednak wypowiada się na jej temat, uznając ją za element zamykający pewien okres i otwierający kolejny. Zdradza też, że za szatę graficzną albumu odpowiedzialna była Martyna „Genji” Strzelczyk, doktorantka PWSFTviT w Łodzi. Przy okazji wokalista po raz kolejny zachwyca się wykonaną także przez nią sesją fotograficzną zespołu.
A po co to wszystko?
„Ja mam marzenie takie, żebym doczekał kiedyś takiego momentu, żebym przyjechał sobie busem na koncert, nie musiał jechać samochodem, mógł się elegancko piwka napić, żeby mnie ktoś odwiózł z powrotem. Żeby wyciągnął ktoś z bagażnika sprzęt, zaniósł i rozłożył, w którymś momencie zapukał do garderoby i powiedział: »Wiktor, masz rozstawiony sprzęt już na prawej stronie. Sprawdź, czy jest spoko, czy pasuje« Wtedy powiem, że jestem zrealizowanym muzykiem” opowiada Wiktor, szczerząc się przy tym od ucha do ucha. „Marzeniem moim byłoby granie koncertów, utrzymywanie się z tego” skromnie dorzuca do tego Kuba. Przyznaje, że jest kilka miejsc, w których chcieliby zagrać, punktów, które każdy szanujący się zespół powinien zaliczyć. Wymienia zwycięstwo na festiwalu w Opolu, Bursztynowego Słowika i Słowika Publiczności na festiwalu w Sopocie, triumf na Festiwalu Piosenki Wojskowej w Zielonej Górze. Sami spróbujcie zgadnąć, o czym mówił serio. Wspominając o miejscach, w których zespół chciałby zagrać, wokalista nie ucieka od polskich klasyków: Spodka i Sali Kongresowej, ale dokłada do tego też kopalnię w Wieliczce. Wiktor natomiast podpowiada jeszcze koncert z NOSPR, co wzbudza w nas ogólną wesołość z uwagi na obecną popularność takiej koncepcji.
Na koniec rozmawiamy o zespołach z różnych krajów, które robią karierę międzynarodową, a temat bierze się stąd, iż zauważamy, że Polska nie ma silnych przedstawicieli muzyki pop na skalę światową. Przy wymienianiu artystów z innych państw w końcu pojawia się zespół Leningrad. Wtedy Kuba zdradza jeszcze: „Próbuję przemycić pewne treści zespołu Leningrad, jeśli chodzi o samo show na scenie, pewien luz, podejście do sztuki muzycznej. Taki pop, pscyhopop. Maleńczuk dwadzieścia lat temu zrobił taką płytę z Pudelsami, »Psychopop«. To też jest trochę to, co my robimy, czyli taki pop, ale z przymrużeniem oka. Coś jest krzywego. Próbujemy przemycić niepopularne treści w popularnej otoczce.”
Zespołowi życzę więc powodzenia w tej misji i dziękuję za rozmowę. Wam, Drodzy Czytelnicy, z całego serca polecam zapoznanie się z twórczością zespołu Hertz Klekot. Serce się od niej raduje i od razu mocniej bije.
Tekst: Michał Denysenko
Zdjęcie: Martyna „Genji” Strzelczyk