Jaka była Pani najbardziej brutalna sprawa?
Najmocniejsza sprawa miała miejsce kilka miesięcy po tym, jak trafiłam do fundacji. Moja klientka wyszła za mąż i jej partner został później zabity. Jego rodzina wymusiła na niej aborcję, wskutek czego ta popadła w bardzo głęboką depresję, z której pomagał jej wyjść przyjaciel ze szkoły. Był on z innego tejpu (rodu), więc jej rodzina – w szczególności wuj, który był tu osobą decydującą (jej ojciec już nie żył) – nie chciał go zaakceptować i wydać im zgody na ślub. Ona i tak sprzeciwiła się i wyszła za niego za mąż. W dniu ślubu została porwana i następnie przez kilka lat była przetrzymywana w piwnicy przez swojego wuja i jego rodzinę. Jej matka nie mogła się z nią w ogóle widywać. Odwiedzać mógł ją jedynie jej brat, który de facto popierał decyzję wuja i sam nie szczędził jej przemocy fizycznej. Zresztą zaraz po tym, jak została porwana ze swojego ślubu, wuj i kuzyn dotkliwie ją pobili „na wszelki wypadek” – gdyby okazało się, że jest w ciąży, to chcieli mieć pewność, że poroniłaby. Trafiła na wiele tygodni do szpitala i w jej dokumentacji medycznej, która później była kluczową kwestią w postępowaniu przed Naczelnym Sądem Administracyjnym, znajdował się zapis, że została przymusowo wypisana z połamanymi kończynami i niezaleczonymi ranami na żądanie wuja. Bardzo ciekawe jest to, że pomimo iż jest to Federacja Rosyjska, to w republice wchodzącej w jej skład – Czeczenii – naprawdę każdy dokument można uzyskać za pieniądze – zaczynając od prawa jazdy poprzez paszport biometryczny po dyplom prawnika. Miałam klienta, który mówił mi, że ma wykształcenie wyższe prawnicze, a okazało się, że dostał jako prezent dyplom na 18 urodziny. Inna klientka uzyskała wyrok sądu czeczeńskiego o pozbawienie praw rodzicielskich swojego syna i jego żony dzięki czemu dzieci trafiły pod jej opiekę i mogła je sprowadzić do Polski. Czeczeńska moc koperty. W takiej rzeczywistości matce tej kobiety udało się wyrobić paszport dla córki. Ten fakt posłużył później jako argument wykorzystywany przez organy obu instancji (Szefa Urzędu do Spraw Cudzoziemców i Radę do Spraw Uchodźców) i sąd pierwszej instancji, które wskazywały, że córka nie mogła być przetrzymywana w piwnicy wuja, jeśli wyrobiono jej paszport biometryczny, do którego trzeba udostępnić organom odciski palców. Jest naprawdę szereg raportów organizacji międzynarodowych wskazujących szczegółowo, ile kosztuje wyrobienie paszportu biometrycznego w Czeczeni. Podczas Iftaru matce udało się przekonać sąsiadów, żeby wpuścili ją do domu szwagra, bo nie widziała córki od kilku lat. Tym sposobem zabrała ją stamtąd i razem z synem, tym samym synem, który bił siostrę w trakcie odwiedzin u niej, najpierw uciekli do Moskwy, a później na granicę białoruską w Terespolu. Cudzoziemka pierwsze pół roku w Polsce spędziła na oddziale psychiatrycznym, będąc na tak silnych lekach, że nawet jako jej prawniczka nie miałam z nią w ogóle kontaktu. Gdy wyszła ze szpitala, przez rok nie wychodziła z domu. Pamiętam z protokołu przesłuchania uchodźczego, jak wyliczała ile razy i w jaki sposób próbowała popełnić samobójstwo będąc w niewoli u wuja. W obu instancjach przed organami administracyjnymi odmówiono jej nadania statusu uchodźczyni – muszę tu podkreślić, że na samym początku, kiedy przyjechała do Polski, pod wpływem swojego brata, absolutnie nie było mowy o tym, by wyjawić władzom polskim, co było prawdziwym powodem ucieczki z kraju pochodzenia. Wskazała strażnikom granicznym, że brat jest chory i był bojownikiem, a teraz jest prześladowany przez władze Czeczeni. I dopiero później, podczas przesłuchania przez Urząd do Spraw Cudzoziemców, wyjawiła prawdziwe przyczyny wyjazdu z Czeczenii. Przesłuchanie odbyło się przez Skype’a, bez udziału psychologa. Uważam, że w takich okolicznościach osobiste przesłuchanie cudzoziemca jest niezwykle ważne: to, czego nie widzi kamera, może być niezwykle istotne – jesteśmy w stanie tak wiele rzeczy przeoczyć, mimo że wszystko słyszymy. Pamiętam jedno przesłuchanie w siedzibie Urzędu do Spraw Cudzoziemców podczas pierwszych miesięcy epidemii COVID-19. Klientka miała lateksowe rękawiczki.
Była tak potwornie zestresowana i przytłoczona tym, że po raz kolejny musi wymieniać wszystkie tortury, których doświadczyła, że zaczęła tak nerwowo przebierać palcami, że na sam koniec przesłuchania z tych rękawiczek nic nie zostało. Takich detali nikt nie zobaczy na Skypie. Oczywiście – wracając do sprawy więzionej uchodźczyni – należy sobie zadać pytanie, kto w towarzystwie brata, który jest oprawcą, wyjawi prawdziwe powody swojej ucieczki, kiedy organy nie gwarantują czegoś podstawowego: możliwości złożenia wniosku bez uczestnictwa osób trzecich, w szczególności członków rodziny. Zazwyczaj wniosek o ochronę składa się na granicy grupkami lub rodzinami. Wyobraźmy też sobie, że nawet dla osoby nieznającej takiego tabu kulturowego w relacji mężczyzna-kobieta, traumatycznym może być samo mówienie o tym, że jest się ofiarą gwałtu, wymuszonej aborcji, o swoich próbach samobójczych, z dokładnością co do miejsc, dat, okoliczności. Rzadko zdarza się, by ktoś zawracał sobie głowę tym, by przesłuchującym kobietę była funkcjonariuszka czy urzędniczka – również kobieta. Nie zapewnia się swobody wypowiedzi bez uczestnictwa członków rodziny, oczekując, że wszystkie formy przemocy, której się było poddawanym, rozpiszą z podziałem jak w formularzu o ubieganie się o ochronę międzynarodową: na przemoc fizyczną, psychiczną, ze względu na płeć. To jest sprawa, która do dzisiaj się toczy. Pomimo to wciąż nie brakuje mi determinacji, żeby w końcu ta kobieta i jej matka, która ją uratowała – otrzymały status uchodźczyń w Polsce.
Trochę wyprzedziła Pani moje pytanie, ale chciałam zapytać o to, czy zauważyła Pani coś charakterystycznego w psychice kobiet, które w przeszłości były poddawane torturom? Czy cierpią na szczególnie charakterystyczne zachowania lub syndromy? Jak one się w ogóle zachowują w Pani towarzystwie?
Pamiętam klientkę z sąsiedniego kraju, która była świetnie wykształcona. Później okazało się, że jest ofiarą przemocy ekonomicznej. Na skutek namów swojego partnera zgodziła się na dziecko, ustalając przy tym, że skupi się na jego wychowaniu, bez zajmowania się pracami domowymi – które dotychczas współfinansowała ze swoich zarobków. Po czasie miała wrócić do pracy. W pewnym momencie zaczęły się jednak przytyki: ,,po co ci nowe rajstopy, dopiero co jedną parę kupiłaś’’; ,,czy musisz iść z koleżankami do kawiarni, zamiast napić się kawy w domu’’? Takie małe, zdawałoby się, uszczypliwości, prowadzą do klasycznej formy przemocy ekonomicznej. U kobiet, które doświadczyły przemocy, często trzeba sporo czasu, nim po pierwsze uświadomią sobie: „jestem ofiarą”, a po drugie – odważą się powiedzieć o tym komuś. Dlatego też najczęściej klientki-uchodźczynie nie wspominają w ogóle podczas przesłuchań o przemocy ze strony swoich krewnych, doznanej w kraju ich pochodzenia. Nierzadko musi minąć sporo czasu, by zdecydowały się o tym komukolwiek powiedzieć i w końcu przed organem prowadzącym postępowanie w sprawie udzielenia ochrony wyjawić powody ucieczki. Zdarza się, że ze strony czeczeńskiej diaspory doznają z tego powodu wykluczenia albo w ogóle chcą się od niej odciąć, ukrywając nawet swoje pochodzenie.
A czy jest coś charakterystycznego w zachowaniu kobiet pochodzących z Czeczeni w stosunku do mężczyzn, co miała okazję Pani zaobserwować? Panuje tam jednak islam.
Podam przykład akurat moich koleżanek – jedna jest Czeczenką, a druga jest z kraju muzułmańskiego. Czeczenka nie podawała nigdy mężczyznom ręki. Kiedy na spotkaniu mąż znajomej podał jej rękę na przywitanie – ona nie odwzajemniła gestu i ta druga koleżanka zapytała ją wtedy: „Co ci zależy? Gdy jesteś w Czeczenii, to obowiązują cię takie a nie inne zasady, ale tutaj w Polsce to może być dla kogoś raniące”.
Jakie są Pani doświadczenia związane z przejawem agresji ze strony swoich klientów lub poniżającego traktowania chociażby z uwagi na płeć? Jest Pani w końcu kobietą. Czy odczuła Pani to kiedyś osobiście?
Oczywiście. Choćby już fakt bycia kobietą-prawniczką niektórym się w głowie nie mieści. Cudzoziemcy są tacy jak my: jedni są uczynni, otwarci, gościnni, inni to antysemici, mizogini, osoby homofobiczne. Mam taką metodę, że gdy ktoś gdzieś w mojej obecności wygłasza opinie o zabarwieniu np. antysemickim, to wtedy ja odpowiadam: „No to co Pan na to, że teraz Pan rozmawia z prawniczką Żydówką?”. Ile razy byłam muzułmanką w tramwaju, gdy padały antyislamskie hasła, trudno mi policzyć (śmiech). Dla takich postaw nie znajduję i nie chcę znajdować zrozumienia. To, że ktoś doświadczył okropieństw wojny nie uprawnia do tego typu zachowań, które przynoszą jedynie kolejne ofiary przemocy. Mogę tutaj nawiązać do okresu studiów, gdzie w ogóle w programie nauczania nie było żadnych podstaw psychologii, która przydaje się wszystkim prawnikom – każdy z nich obcuje z żywym organizmem, klientem, w szczególności karniści, prawnicy od spraw rodzinnych, czy w końcu ci zajmujący się prawem humanitarnym.
Czyli główne przejawy dyskryminacji były ze strony mężczyzn?
Raczej tak, nie przypominam sobie, żebym jej doświadczyła ze strony kobiet.
A czy kiedykolwiek odczuła Pani społeczne potępienie ze strony naszych rodaków w związku z ukierunkowaniem swojej praktyki zawodowej na pomoc niesioną obcokrajowcom? Czy tzw. mowa nienawiści dosięgnęła również Panią?
Raczej zaskoczenie. W szczególności ze strony znajomych, obcokrajowców, których poznałam czy też spotkałam podczas podróży lub w czasie studiów. Ich reakcja to najczęściej: „Jak to w Polsce uchodźcy? Czym ty się tam zajmujesz – przecież nie macie żadnych imigrantów, bo wszystkich w przedbiegach cofacie” – więc się śmieją, że muszę udowadniać, że mam w ogóle dla kogo pracować. Jeśli chodzi o Polaków, to nie, nigdy, nawet wśród osób, które nie wstydzą się swoich rasistowskich przekonań. Jest to zazwyczaj ciekawość. Choć obserwuję od kilku lat, i zapewne nie jestem w tym osamotniona, że społeczne przyzwolenie na głośne mówienie o swoim antysemityzmie czy homofobii wzrasta, i zapewne nie tylko mnie to przeraża. Jednak wobec mnie samej nigdy się nie spotkałam się z żadna agresją – raczej z pytaniem, czy nie boję się z „nimi” pracować.
Ostatnie już pytanie. Tym razem od strony prawnej: czy polskie przepisy – nasze prawo krajowe – chroni wystarczająco prawa uchodźców? Jaki obraz daje praktyka stosowania przepisów o ochronie międzynarodowej w postaci chociażby przyznania statusu uchodźcy lub udzielenia ochrony uzupełniającej? Czy sądy, urzędy lub też straż graniczna są przychylne dla takich osób?
Nie, nie, nie, nie, nie i nie (śmiech). Powiem w ten sposób: gdyby stosowano się do obowiązujących przepisów, nie byłoby źle. Problemem jest to, że decyzje są w mojej opinii sporządzane na bardzo niskim poziomie merytorycznym. Niech świadczy o tym fakt, że często pierwszych stron nie muszę nawet czytać, bo jest to klasyczne „kopiuj-wklej” – nie mówię tu o uzasadnieniu prawnym, ale faktycznym. Na przykład tzw. eskalacja zeznań. Odkąd w lutym 2016 roku po raz pierwszy przeczytałam decyzję uchodźczą, do teraz w większości decyzji pojawia się ten argument za odmową udzielenia ochrony: „bo cudzoziemiec powiedział coś podczas drugiego przesłuchania przed Urzędem do Spraw Cudzoziemców, czego nie wspomniał składając wniosek przed Strażą Graniczną”. Znaczy się wymyślił sobie historię, żeby zwiększyć szansę na uzyskanie ochrony. Czytając uzasadnienie w ogóle co do zasady nie ma się wrażenia, że ktoś zapoznał się z całością akt i zgromadzonego materiału dowodowego, w tym raportów organu z kraju pochodzenia cudzoziemca, m.in. o przestrzeganiu praw człowieka, w szczególności praw kobiet. Dlatego najczęściej do akt załączam wiele raportów, orzecznictwo sądów krajów europejskich i UE, tłumaczę je od razu na polski, podkreślam najważniejsze fragmenty mające znaczenie dla danej sprawy, żeby zwiększyć szanse, że ktoś zadając już sobie trud przeanalizowania sprawy, będzie miał na tacy wiarygodne źródła. Przeraża mnie, że nierzadko organy i sądy w swoich decyzjach i orzeczeniach wyjmują z kontekstu zawarte w raportach, reportażach o regionie czy orzeczeniach tezy, wykorzystując je seryjnie w kolejnych sprawach. Znając całość tych pozycji, czasem mam ochotę skontaktować się z autorem takiego raportu czy książki i zapytać, jak się czuje, gdy jego praca zostaje w ten sposób wykorzystywana przez polskie organy i sądy.
Tekst: Martyna Grysla