Szaleniec, wizjoner, bogacz, a może romantyk? O Elonie Musku – człowieku, który spełnia kosmiczne marzenia, rozmawiałam z Karolem Wójcickim – popularyzatorem naukowym, który nierzadko chodzi z głową w gwiazdach.
„Stamtąd na Marsa i w stronę gwiazd” – tak Elon Musk napisał o mieście, które zamierza stworzyć, przekształcając Boca Chica w stanie Teksas na Starbase. Już teraz SpaceX ma tam swoją siedzibę, w której realizują się fantazje milionów ludzi na całym globie.
AW: Elon Musk w styczniu stał się najbogatszym człowiekiem na świecie. Jak myślisz, jakie jest jego największe marzenie?
KW: Musk wielokrotnie mówił o tym, że marzy mu się polecieć na Marsa. Choć może niekoniecznie jemu samemu, bo nieczęsto widywałem jego wypowiedzi, w których deklarowałby, że będzie jednym z pasażerów. Jednak niewątpliwie to, co robi, pozostaje ucieleśnieniem jego marzenia, żeby wysłać tam ludzi. To zresztą nie tylko jego idea. Jestem przekonany, że bardzo wielu z nas ją podziela. Natomiast Musk jest w tej wyjątkowej sytuacji, że gdy inni mogą sobie głównie fantazjować, on sporą część życia poświęcił na to, aby te plany dzisiaj móc realizować. Teoretycznie każdy może je mieć, ale takie ambicje, jak uczynienie człowieka gatunkiem międzyplanetarnym, są zarezerwowane dla osób z odpowiednimi środkami i charyzmą. Pociągnąć tak niezwykły projekt to wcale nie prosta sprawa.
Załogowy lot na Marsa jest z pewnością największym marzeniem Elona Muska, choć można by nawet powiedzieć, że tutaj chodzi o coś więcej. Sam lot na Czerwoną Planetę to tak naprawdę pierwszy krok. Elon cały czas wspomina, że zależy mu, by gatunek ludzki zaczął żyć także poza Ziemią, a to się nie uda, gdy ograniczymy się tylko i wyłącznie do jednej krótkiej wizyty, jak w przypadku lądowania na Księżycu. Tu raczej jest mowa o założeniu całych miast na Marsie. SpaceX chce sprawić, że podróż na tą planetę będzie rzeczą tak rutynową, jak, na przykład, z Warszawy do Nowego Jorku.
Niedawno mogliśmy podziwiać lądowanie łazika Perseverance na Marsie. Czy dzięki tej misji NASA Elonowi będzie łatwiej zrealizować swoje plany związane z tą planetą?
Tu trzeba rozróżnić dwa tory, które prowadzą do wspólnego celu. Mam poczucie, że one się jakoś specjalnie nie zazębiają − biegną równolegle i tych punktów wspólnych nie mają zbyt wiele.
Jednym jest bezzałogowa eksploracja Czerwonej Planety, prowadzona przez amerykańską agencję kosmiczną NASA, która wysłała łazik Perseverance na jej powierzchnię. Łazik ma za zadanie badać to, co się działo na Marsie w przeszłości, ale też odpowiedzieć nam na pytania dotyczące obecnego statusu i warunków. Te informacje okażą się przydatne dla każdego, kto myśli o jakiejkolwiek eksploracji Marsa. To, co my dzisiaj o tej planecie wiemy, jaka jest gęstość jej atmosfery, jakie tam panują prędkości wiatru, jakie posiada ciśnienie atmosferyczne, odkryliśmy dzięki sondom amerykańskiej czy europejskiej agencji kosmicznej, które już od lat badają bezpośrednie sąsiedztwo Ziemi, ale również powierzchnię Czerwonej Planety. Jest to pewien wkład w ogólną wiedzę ludzkości na jej temat, z której wizjonerzy, planujący tam polecieć, będą mogli skorzystać.
Równolegle do wspomnianych przedsięwzięć odbywają się przygotowania Muska do jego misji. Skupiają się one przede wszystkim na konstrukcji rakiety i skafandrów, zapewnieniu całej logistyki. Jest to rzecz dużo większa. Badania Czerwonej Planety dostarczają nam sporo wiadomości o niej samej, ale te najważniejsze dotyczące tego, co się na Marsie aktualnie dzieje, są zaledwie garścią potrzebnych informacji, które już tak naprawdę mamy. Łazik Perseverance z pewnością poszerzy zakres naszej wiedzy, ale nie sądzę, że w jakimś znaczącym stopniu ułatwi lot na Marsa firmom takim, jak SpaceX.
Jednak w kontekście najnowszej misji NASA pozostaje jeden element, który mógłby się ku temu przyczynić. Chodzi mi o trwający tam eksperyment. Perseverance stał się przełomowy, bo skupia się też na tym, co na Marsie będzie. Sprawdza on na przykład, czy uda się przemiana marsjańskiego dwutlenku węgla w tlen, potrzebnego nie tylko ludziom, ale i maszynom, dla których stanowi funkcję utleniacza do paliwa rakietowego. Poza tym przeprowadza eksperyment polegający na badaniu wpływu promieniowania kosmicznego i słonecznego na różnego rodzaju materiały, które mogą w przyszłości być wykorzystane do budowy skafandrów kosmicznych. Działania te stanowią małe cegiełki budujące naszą ogólną znajomość Czerwonej Planety i pewnie zostaną wykorzystane. Jednak żeby na Marsie wylądować, trzeba zrobić dużo, dużo więcej, niż po prostu posiąść wiedzę. Ta praca wciąż jest przed Elonem Muskiem.
W ostatnim czasie odbywają się testowe loty rakiet Starship, które w przyszłości wyniosłyby ludzi na Marsa. Czym one się różnią od tych dotychczas nam znanych?
Chyba wszystkim. Musk jest tego rodzaju człowiekiem, którego śmiało możemy nazywać wizjonerem. Wprowadza nam pewną rewolucję w lotach kosmicznych, sprawiając, że rakiety jedynie na pierwszy rzut oka przypominają to, do czego byliśmy przyzwyczajeni. Obecnie zakres ich możliwości się znacznie poszerzył.
Era lotów w kosmos trwa już od 60 lat. W tym czasie rakiety kosmiczne miały to do siebie, że były jednorazowego użytku. Oczywiście po drodze pojawiały się próby wykorzystania ich niektórych elementów wielokrotnie. Jednak największe koszty wyniesienia ładunków wiązały się ze skonstruowaniem rakiety, która po jednej wyprawie była spisana na straty. To się zmieniło za sprawą Elona i firmy SpaceX, a przede wszystkim ich Falcon 9, które stały się pierwszymi w pełni odzyskiwanymi rakietami, zdolnymi do wykonania, co najmniej, kilkukrotnych lotów w kosmos. SpaceX uczyniło ten biznes, bo sądzę, że można użyć takiego słowa, dużo bardziej opłacalnym na skutek obniżenia kosztów. Dzięki temu podnieśli też swoją konkurencyjność na rynku.
W przypadku Starshipa możemy mówić o czymś jeszcze większym, dlatego że to będzie naprawdę wielka rakieta. Jeśli wsadzimy ją na jej pierwszy stopień, tzw. Super Heavy, którego budowa wciąż trwa, będziemy mieli do czynienia z rakietą przewyższającą swoimi możliwościami Saturna V, stając się największym takim środkiem transportu skonstruowanym kiedykolwiek przez człowieka. Rewolucyjne są nie tylko jej rozmiary czy możliwość pomieszczenia nawet kilkudziesięciu ludzi, ale również system, który musi zapewnić wylądowanie na powierzchni Czerwonej Planety, a później także na Ziemi.
W przeszłości załogowe statki kosmiczne, które odbywały serię misji Apollo, były konstrukcjami modułowymi, gdzie każdy element, moduł, posiadał trochę inną funkcję. Dysponowaliśmy więc rakietą nośną, wynoszącą całość na orbitę. Astronauci najpierw korzystali z modułu dowodzenia i modułu serwisowego, w którym podróżowali na Księżyc. Dzięki modułowi lądownika mogli osiąść na planecie, po czym jedną jego połowę tam zostawali, a za pomocą drugiej wzlatywali w górę i potem tylko w samej kapsule, ciasno zapakowani, wracali na Ziemię. Mieliśmy zatem różne elementy, które służyły do różnych celów. Teraz wszystko wygląda inaczej. Starship to konstrukcja, która jest i rakietą nośną, i modułem, i lądownikiem jednocześnie. Wznosi się też z powierzchni Marsa. Każdy etap odbywa się na jej pokładzie i to jest coś, czego do tej pory rzeczywiście nie praktykowaliśmy.
Niełatwo okiełznać tego typu projekt, ale Musk udowadnia nam już od wielu lat, że nawet najbardziej zwariowane idee wdraża w życie. Wprawdzie, czyni to w dosyć nietypowy sposób − ktoś może zwrócić uwagę, że co chwila wybuchają mu te rakiety. Jest to jednak zawsze bardzo cenna lekcja. W końcu jako dzieci niejednokrotnie się przewróciliśmy podczas nauki chodzenia. Elon idzie dokładnie tą samą drogą.
Gdybyś miał możliwość, chciałbyś postawić nogę na Czerwonej Planecie?
Chęć bym miał. Co do możliwości, będzie to dosyć kłopotliwe. Teraz stoi mi na przeszkodzie jedno poważne ograniczenie – moja córka mi nie pozwala. Ma siedem lat i uznała, że to nie jest dobry pomysł, żeby tata leciał gdziekolwiek w kosmos, więc póki co ja na taki lot się wybrać nie mogę. Może kiedy dorośnie, to zmieni zdanie.
Na szczęście ja żyję z tym komfortem psychicznym, z tą myślą, że dzisiaj podróż kosmiczna nie musi być zarezerwowana dla współczesnych herosów, tych pilotów oblatywaczy, tych astronautów, wybieranych spośród najdzielniejszych i najmężniejszych. Może obdzieramy kosmos z elitarności, ale właśnie dążymy do tego, by każdy miał okazję za kilkadziesiąt tysięcy dolarów wzbić się w gwiazdy. To jest dla mnie cały czas szansa. Raczej nie stanę na Księżycu lub Marsie, bo nie sądzę, by pojawiły się takie możliwości jeszcze za mojego życia, ale kto wie, czy za 15, 20 lat nie będzie podróży na orbitę. Na taki lot orbitalny chętnie bym się wybrał.
Wiemy, że w najbliższych planach Muska znajduje się rozwinięcie kosmicznej turystyki. Niedługo SpaceX zamierza zorganizować pierwszy w pełni komercyjny lot. Czy już wiadomo, kto go wykupił?
Rzeczywiście szykujemy się w tym roku na takie wydarzenie. W jego przypadku mamy do czynienia nie tylko z prywatną firmą, ale też z ludźmi, którzy zapłacili za miejsca w rakiecie. Według mojej wiedzy na pokładzie znajdzie się czterech astronautów − na pewno jeden izraelski, jeden amerykański i jeden kanadyjski przedsiębiorca, a do tego amerykański emerytowany astronauta, który będzie pilotował statek.
Co ciekawe, w pierwszym locie miał wziąć udział sam Tom Cruise. Razem z reżyserem nowej części serii Mission: Impossible planowali kręcić w rakiecie sceny do filmu. Byłoby to chyba jedno z najbardziej medialnych wydarzeń, jeśli chodzi o loty kosmiczne. Supergwiazda kina akcji w kosmosie przyciągnęłaby uwagę ludzi. Jednak albo ten pomysł został odsunięty w czasie, albo całkiem zniesiony, bo na razie nie widziałem go w harmonogramie na 2021 rok.
Przejdźmy do Starlinków, które po raz pierwszy zostały wystrzelone w kosmos w maju 2019 roku. W jakim celu firma SpaceX tworzy tę „mega konstelację”?
Elon Musk, czyniąc loty kosmiczne względnie tanimi, dał możliwość sobie i innym realizowania wyjątkowych projektów. Mowa tutaj na przykład o budowie mega konstelacji satelitarnej. Starlink jest właśnie takim projektem. Na orbicie ma zostać umieszczonych kilkanaście tysięcy satelitów, których celem będzie stworzenie globalnej sieci komunikacyjnej, zapewniającej dostęp do szerokopasmowego internetu, niezależnie od miejsca zamieszkania. Nieważne, czy to będzie centrum dużego miasta, czy jego przedmieścia, tereny górskie, zakamarki bieszczadzkie, pustynia Sahara, środek oceanu czy szczyt Mount Everestu. Niezależnie, gdzie się znajdziemy, jeśli będziemy dysponowali odpowiednią anteną, odbierzemy sygnał internetu. Trochę tak, jakbyśmy zostali podpięci pod światłowód. Powszechny dostęp do internetu to wyzwanie dla współczesnego świata, w którym prędkość przepływu danych nierzadko pozostawiała wiele do życzenia, czyniąc ogrom ludzi wykluczonymi cyfrowo. Ja sam mieszkam na przedmieściach Warszawy, a mam z tym często bardzo duży problem. Czasami naziemna infrastruktura w takich rejonach bywa przeciążona. Kilkanaście dni temu byłem już tak zrezygnowany, że zakupiłem internet od Elona Muska i właśnie czekam na dostawę. Co prawda, póki co taka inwestycja kosztuje kosmiczne pieniądze, ale nowa technologia zawsze na początku jest kłopotliwa i droga.
Musk, tworząc zupełnie nowy rodzaj technologii, daje rozwiązanie, które jeszcze kilka lat temu, za sprawą wysokich kosztów lotów kosmicznych, byłoby nie do zrealizowania. Liczba startów rakiet, uwzględniając nawet, że wynoszą one po 60 satelitów jednocześnie, wciąż byłaby bardzo duża. Teraz można to robić przy wielokrotnym wykorzystaniu rakiet i to jest dobry przykład, jak jedna rewolucyjna technologia za chwilę przynosi kolejną − odzyskiwalne rakiety wielokrotnego użytku są w stanie pomóc nam stworzyć ogólnoświatową sieć szybkiego internetu, niezależną od infrastruktury naziemnej, a tym samym bez ograniczeń terytorialnych.
Pozostaje pytanie, co się stanie ze światem, jak będzie on wyglądał i jakie rozwiązania zostaną wprowadzone, gdy z każdego miejsca uzyskamy dostęp do szerokopasmowego internetu? To fascynująca wizja tego, co podobne rewolucje mogą uczynić. Musimy poczekać parę lat, żeby zobaczyć pierwsze efekty, ale w Polsce już w tym roku będziemy mogli z takiego internetu korzystać.
Podchodzisz do tego z wielkim entuzjazmem, jednak na temat Starlinków można znaleźć sporo negatywnych opinii. Jak reagujesz na pogłoski, że zepsują widok nocnego nieba?
Z dużym spokojem. Rzeczywiście jest tak, że pojawienie się na nieboskłonie większej liczby satelitów może utrudnić pracę profesjonalnych astronomów. Mają oni znacznie bardziej wygórowane potrzeby, jeśli chodzi o jakość nieba, niż większość ludzi, nawet miłośników astronomii, spoglądających w gwiazdy.
Problemy ze zbyt dobrą widocznością Starlinków były trochę chorobą wieku dziecięcego. Astronomowie zgłaszali swe uwagi, Elon Musk się w nie wsłuchiwał, wprowadzając pewne rozwiązania, które miały uczynić te satelity dużo mniej widzialnymi – i to zostało zrobione. Dzisiaj zauważamy ten kosmiczny pociąg tylko w początkowej fazie jego lotu, kiedy satelity są rozmieszczane na orbicie, ale już na swoich docelowych miejscach ich wypatrzenie bywa trudniejsze.
Tego typu satelity można zaobserwować jedynie w specyficznych warunkach. Muszą przelatywać nad obszarem Ziemi, na którym w danej chwili panuje noc i jednocześnie być w takiej pozycji względem Słońca, żeby pozostawały w zasięgu jego światła. Warunki te nie występują cały czas. Na przykład w okresie zimowym często ich nie widujemy. Zaczynają się one pojawiać na wiosnę, a latem widzi się je lepiej. Dzieje się tak na umiarkowanych, średnich szerokościach geograficznych, gdzie nocy astronomicznych w okresie letnim po prostu nie ma. Są zbyt krótkie i zbyt jasne, żeby astronomowie mogli spokojnie pracować, dlatego do profesjonalnych zadań wybierają oni raczej szerokości zbliżone do równika. Tam dużo trudniej jest o obserwacje takich satelitów.
Nie ma tutaj dobrego rozwiązania. Z jednej strony kładziemy na szali pracę astronomów, często bardzo ważną. Starlink może zakłócać poszukiwanie obiektów typu Near Earth Object, czyli potencjalnie przelatujących blisko Ziemi, a co za tym idzie, teoretycznie mogących jej zagrozić. To rzeczywiście wpłynie trochę na pracę astronomów. Z drugiej jednak strony mamy na szali rozwój technologii i ciężko jest znaleźć tutaj zdrowy kompromis poza takim, że Musk po prostu postara się ograniczyć widoczność tych satelitów.
Historia ludzkości widziała już podobne projekty. Jako gatunek, który udoskonala swoje wynalazki, zmieniamy nasze otoczenie i naszą planetę w sposób często nieodwracalny. Przykładem takich zmian było powstanie sieci dróg. To fascynujący temat, który dzisiaj można porównać do funkcjonowania sieci Starlink i jej ingerencji w otaczające nas środowisko naturalne. Już od czasów starożytnych zaczęliśmy budować drogi. Sieć dróg szczególnie w ostatnim stuleciu bardzo się rozbudowała i pocięła naszą planetę na setki tysięcy czy na miliony nawet mniejszych obszarów. Tworzą one pewne zamknięte ekosystemy, z których zwierzęta nie migrują, nie przemieszczają się. Ścieżki ich wędrówek zostały poprzecinane i to nieodwracalnie wpłynęło na naszą planetę i zmieniło jej wygląd.
Z drugiej strony zadajmy pytanie, czy jesteśmy dzisiaj w stanie wyobrazić sobie świat bez tej zmiany, która zaszła kilkadziesiąt lat temu, czyli bez powstania gęstej siatki dróg ułatwiających komunikację? Zastanówmy się, jakby dzisiaj wyglądał świat, gdybyśmy nagle z dróg zrezygnowali i pozwolili na swobodną migrację zwierząt?
Żadne z tych rozwiązań nie jest idealne. Będziemy się coraz częściej mierzyli z tego typu problemami i dylematami, ale ja nie jestem akurat zdania – a podkreślam tutaj, że to jest zdanie moje osobiste i bardzo wielu moich kolegów zajmujących się astronomią go kompletnie nie podziela i ja ich zdanie szanuję – nie jestem zdania, żebyśmy byli w stanie to jakoś pogodzić i że na przykład trzeba by zaniechać tego projektu, bo nagle przestaniemy widzieć gwiazdy. To nie jest tak, że je przestaniemy widzieć, ich obserwacja w tylko niektórych, profesjonalnych obszarach astronomii stanie się trochę trudniejsza, ale wciąż nie niemożliwa.
Idąc tym tropem, podobnym problemem są przecież samoloty, które zostawiają na niebie świetlisty ślad i tak samo wpływają na pracę takich obserwatoriów. Może nie w takim stopniu jak satelity, ale one też tam są, a ruch lotniczy co prawda w ubiegłym roku zmalał, ale wcześniej miał tendencję tylko wzrostową. Co teraz mamy zrobić? Zabronić latania? Opinia, którą tu wygłaszam jest bardzo niepopularna, ale staram się poza chodzeniem z głową w gwiazdach stąpać też czasem twardo po ziemi.
Wiemy, że Musk jest też prezesem firmy Tesla, która produkuje samochody na prąd. Czy Twoim zdaniem mamy do czynienia z kolejną rewolucją światowego transportu?
Nie jestem ekspertem w dziedzinie rynku motoryzacyjnego, lecz dostrzegam pewne trudności, które z tego płyną. Jasne, fajnie jest mieć samochody elektryczne, które mogą nam się wydawać dużo bardziej zdrowe dla środowiska, ale rozwiązaniem różnych problemów nie jest zmiana samochodów spalinowych na elektryczne, choć oczywiście to ograniczy w dużym stopniu emisję dwutlenku węgla do atmosfery. Problemem jest, czym my napędzamy te samochody? Skąd pochodzi prąd, którym je ładujemy? Co go wytwarza? Czy są to odnawialne źródła energii, elektrownie atomowe, czy może jednak elektrownie węglowe, bo jeśli zamienimy nagle w Polsce wszystkie samochody spalinowe na elektryczne, a będziemy napędzali je prądem z węgla, to rewolucji w tym raczej nie będzie.
Czy to będzie rewolucja dla motoryzacji? Szczerze mówiąc, nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Z pewnością to jest bardzo niezwykła technologia. Tutaj raczej zwracałbym uwagę nie na sam sposób napędu takich samochodów, ale na to, co one potrafią. Samochody elektryczne Muska to niezwykłe systemy nawigacyjne i systemy bezpieczeństwa, które pewnie za parę lat staną się standardem. Zaawansowany autopilot, czujniki wspomagające kierowcę, a czasami chroniące go w drastycznych momentach, w których człowiek nie byłby w stanie wystarczająco szybko albo prawidłowo zareagować. Maszyna, która się nie męczy, nie ma słabości, może podejmować różne trudne i szybkie decyzje. Te rozwiązania, które pojawiają się w pojazdach marki Tesla wciąż raczkują, nie są niezawodne, ale gdybym parę lat temu pomyślał sobie, że za niedługo można będzie wsiąść do samochodu, który sam nas zawiezie do celu, to bym uznał to za science fiction. Dzisiaj takie rzeczy się dzieją i to jest niezwykłe.
A kolej Hyperloop? Podobno dzięki niej dojechalibyśmy z Warszawy do Krakowa w 18 minut.
Takie pojazdy, które poruszają się przy znikomym tarciu, tutaj też przy znikomych oporach ruchu, to nie jest nowa koncepcja, aczkolwiek w przypadku Elona Muska podana jakby na nowo. Z tego, co pamiętam były podejmowane próby skonstruowania takich rozwiązań, nawet nie przez samego Muska, ale przez różne podmioty, które korzystały z tej koncepcji, również w Europie. Póki co były to odcinki dosyć eksperymentalne i zdecydowanie krótkie. Mam takie poczucie, że akurat tu nie ma parcia na wdrożenie tej technologii, które by sprawiło, że jakoś szybko stałaby się rzeczywistością i zmieniła nasz świat. Jej koszty wciąż są raczej zbyt wysokie, aby stały się opłacalne, jeśli chodzi o szersze użycie. Zresztą dzisiaj chyba nikt za bardzo nie narzeka, że jedzie do Krakowa 2,5 godziny, a nie 18 minut.
Innym ciekawym pomysłem Muska jest połączenie ludzkiego mózgu z komputerem poprzez wszczepienie do głowy specjalnych elektrod. Myślę, że dla wielu osób brzmi to strasznie, a jeśli nie strasznie, to przynajmniej niezwykle dziwacznie. A co Ty myślisz o tym projekcie?
Ludzie jakoś boją się takich haseł, które rzeczywiście na pozór mogą wydawać się dziwacznymi koncepcjami, ale my tutaj mówimy po prostu o bezpośrednim połączeniu różnych urządzeń elektronicznych z naszym mózgiem. Teraz w zasadzie często utrzymujemy to połączenie w sposób równie ciągły, tylko nie bezpośredni. Warto sobie zadać pytanie, przyjrzeć się i pomierzyć, jak wiele godzin spędzamy ze smartfonem w dłoni, jak często mamy słuchawkę wsadzoną do ucha, ile czasu spędzamy na wpatrywanie się w ekran komputera w ciągu dnia, jak długo jesteśmy zintegrowani z technologią. Czym by się to różniło zatem, jeślibyśmy po prostu niektóre z tych urządzeń mieli podpięte do naszego mózgu, jak nie tylko tym, że zmieni się sposób połączenia? Telefonu nie będziemy musieli trzymać w dłoni, po prostu będziemy mogli o nim pomyśleć. Nie będziemy musieli widzieć monitora komputera albo tablicy na Facebooku naszymi oczami, tylko po prostu byśmy je odbierali w jakiś naturalny sposób, intuicyjnie. Mówimy o zmianie interfejsu, ale raczej nie mówimy o zmianie sposobu użytkowania tej technologii, bo my jesteśmy już teraz bardzo z nią zintegrowani. Oczywiście to nie jest obowiązek, to jest wybór. Możliwość, którą ktoś może mieć, która może dać nam też wiele różnych szans.
Spięcie mózgu z urządzeniami elektrycznymi to nie tylko kwestia zaspokojenia potrzeby naszej rozrywki. Jest to na przykład też monitorowanie stanu zdrowia ludzi przewlekle chorych albo wręcz wpływanie na pracę ich mózgu tak, aby w znaczącym stopniu podnieść komfort ich życia. Ten projekt może się wydawać dla wielu ludzi straszny, ale ja znowu uważam, że to jest pewnego rodzaju szansa, która może być dla wielu bardzo dużą okazją. Powiedzmy sobie szczerze, w wielkich miastach nikt Starlinków nie będzie potrzebował, ale są obszary tego świata, w których mogą one przynieść prawdziwą rewolucję i myślę, że podobnie będzie w temacie programu Neuralink.
Podczas jednej z transmisji live z próbnego lotu Starshipa powiedziałeś: „Jeśli można mówić o romantyzmie w kwestii budowy rakiet, to Elon Musk z pewnością takim romantykiem jest. I nie tylko zresztą z tego powodu”. Co miałeś na myśli?
Gdy patrzymy na kształt rakiety Starship, przywodzi ona na myśl wizje dawnych rakiet, takich pojawiających się w powieściach czy filmach science fiction, które były snute jeszcze przed erą lotów kosmicznych w latach 20., 30., 40. ubiegłego wieku. Elon Musk w jednym z wywiadów przyznał, że gdy projektowali Starshipa, to nie musieli mu nadawać takiego kształtu. Ten czubek miał mieć trochę inną formę niż to, co znamy dzisiaj, ale ktoś mu na Twitterze zwrócił uwagę, że gdyby bardziej go zaostrzyć, gdyby zrobić go bardziej aerodynamicznym, to bardziej przypominałby takie piękne rakiety science fiction. Elon więc tylko dlatego to zrobił, bo mógł. To jest fascynujące, że on robi różne rzeczy, bo po prostu może, bo ma taką możliwość i to jest fajne, że to, co my też oglądamy, co śledzimy, nad czym się zachwycamy, dzięki czemu i ja mogę robić kolejne transmisje, to jest też przejaw tego, że ten facet – Elon Musk wie, że robi to nie tylko dla siebie. Te wszystkie zwariowane projekty, te rakiety, które buduje… On to robi też z myślą o milionach ludzi na całym świecie, którzy dzielą z nim wizje, a nie mają możliwości spełnienia marzenia i on ich słucha. To nie tak, że jest zamkniętym w swoim świecie, otoczonym swoimi ekspertami specjalistą, który wie wszystko najlepiej. Jest otwarty na tych ludzi, czasem rozmawia z nimi na Twitterze, jest w kontakcie, czasem się wymienia memami, żartuje, angażuje się w różne dziwne akcje. On dla nas wszystkich spełnia to wspaniałe marzenie o realizacji lotów kosmicznych, o jakich my śniliśmy.
Elon daje mojemu pokoleniu dzisiaj tę radość, której mogli doświadczać nasi rodzice albo dziadkowie, śledząc programy typu Apollo, które zabierały ludzi w kosmos. Ten romantyzm został utracony na wiele lat. Zginęła ta wspaniała wizja podboju kosmosu, a loty kosmiczne stały się pewną rutyną. Kolejnych lotów wahadłowców nikt nie oglądał, bo były już mało ekscytujące. Aż nagle się okazało, że za sprawą tego faceta, który pokazuje rzeczy niezwykłe, ale też pokazuje je zawsze na żywo, nie ukrywa niczego, jak coś mu się popsuje, to mu się popsuje, nie boi się porażek, bo one czynią go silniejszym i robi to dokładnie w stylu dawnych agencji kosmicznych, które teraz stały się dużo bardziej zachowawcze, bo pieniądze niestety stały się też tym czynnikiem bardzo ograniczającym.
NASA nie może sobie pozwolić na eksplozję kolejnej albo nawet pierwszej rakiety, bo dla niej to będzie nie tylko wizerunkowy, ale też finansowy blamaż. To będzie katastrofa, która będzie ją kosztowała naprawdę bardzo wiele. Dlatego jest bardzo zachowawcza w swoich działaniach. Podczas niedawnej próby silników rakiety SLS, gdy doszło do różnych problemów próba ta została przerwana i nie wiemy, kiedy zostanie wznowiona i jak to wpłynie teraz na rozwój tej rakiety. A co się stało, gdy Elonowi nie poszedł test silników? Zrobił dwa kolejne tego samego dnia, potem te silniki wymienił, a potem rakieta poleciała. Wszystko po to, żeby nauczyć się jak najwięcej.
To kosztuje oczywiście bardzo dużo, ale Elon ma ten komfort, że pieniędzy mu akurat na to nie brakuje. A tworząc sieć Starlink dodatkowo będzie ich zarabiał naprawdę całą masę i to będzie finansowało te jego zwariowane pomysły. Jego zwariowane pomysły, ale będące realizacją marzeń milionów ludzi na całym świecie, również moich. Dlatego uważam, że to jest absolutny romantyk, bo on realizuje swoje marzenia. Czasem w sposób może trochę oderwany od tej naszej szarej codziennej rzeczywistości. On wydaje się zupełnie od tego oderwany, jakby nie zdawał sobie sprawy, że po raz kolejny eksplodowała jego rakieta, pewnie warta miliony dolarów – no i co? No i zbuduje nową i poleci nią i zobaczy, jak to będzie działało. Za to go wszyscy kochają.
Myślisz, że Musk w tym roku nas jeszcze czymś zadziwi?
Jak przyjedzie do mnie kurier z zestawem Starlink, założę go w ogrodzie i zobaczę, jak ta antena się rusza i nagle na moim komputerze zobaczę kosmiczne wyniki internetu – to będzie dla mnie już pewnego rodzaju przełom. To jest fantastyczne, że w ogóle mogę o tym myśleć, że każdy może teoretycznie sobie na to pozwolić. Jest to kilkukrotnie droższe od standardowej łączności typu LTE, ale powiedzmy sobie szczerze, to jest internet z kosmosu. Do tej pory oczywiście były takie możliwości, ale raczej typu, żeby wysłać jednego tweeta, będąc na Mount Evereście, a nie żeby tam obejrzeć cały sezon ulubionego serialu w 4K i HD, a taka różnica będzie między innymi podczas używania takiego internetu.
Oczywiście będziemy się też bardzo uważnie przyglądali rozwojowi projektu Starship. On jeszcze nas zaskoczy. Mam taką nadzieję, że do końca roku ten projekt nie będzie już eksperymentem, a pewnego rodzaju rutyną. Musk i jego firma bardzo szybko się uczą, ale to też dzięki temu, że robią bardzo wiele testów i wyciągają z nich wnioski. Mam nadzieję, że niedługo będziemy już ziewali przy tych lądowaniach, ale to nam tak naprawdę otworzy drogę do kolejnego kroku, jakim będzie lot na orbitę takiej rakiety i lot docelowo już na Marsa. Bardzo chciałbym to zobaczyć, może nie w tym roku, ale ta przyszłość nie jest już tak odległa.
Ja bardzo kibicuję Elonowi. Uważam, że to jest jedna z najbardziej nietuzinkowych postaci początków XXI wieku i jestem przekonany, że zapisze się na kartach historii tak grubą czcionką, jak niektóre wybitne osobistości wieku XX jak Albert Einstein, Neil Armstrong, jak Wernher von Braun, bo mam wrażenie, że on ma w sobie trochę z tych wariatów.
A za co Ty tak uwielbiasz astronomię?
Jest tak wiele rzeczy w astronomii, które mnie kręcą, że wskazanie jakiejś jednej bywa bardzo trudne. Astronomia jest bardzo fajnym oderwaniem od tej naszej codziennej rzeczywistości. Gdy człowiek w ciągu dnia musi myśleć o rachunkach, o polityce, o różnych trudnościach, bo przyszło nam w ostatnich zwłaszcza miesiącach i latach żyć w świecie, w jakim żyjemy – dosyć niezwykłym, to możliwość wyrwania się nagle pod ciemne niebo, gdzieś na jakąś odległą łąkę albo w ogóle w Bieszczady, bycie sam na sam z tym fenomenem kosmicznym daje trochę spokoju głowie, która bardzo tego spokoju teraz potrzebuje.
Ja też potrzebuję czasami czegoś wręcz odwrotnego – bardzo silnych emocji, które niebo może dać. Pogoń za różnymi wyjątkowymi zjawiskami, takimi jak zaćmienia słońca czy zorze polarne, to jest też coś bardzo ważnego dla mnie i takiego dającego niezwykłego powera. Można by wymieniać bardzo wiele różnych rzeczy, za które ja lubię astronomię, aczkolwiek wskazanie jednej byłoby wyjątkowo trudne.
Z wielkim entuzjazmem prowadzisz największy w Polsce astronomiczny fanpage na Facebooku Z głową w gwiazdach. Poza tym – w jaki jeszcze sposób dzielisz się swoją pasją?
Żyję przede wszystkim tym, ale praca popularyzatora nauki czy astronomii to praca bardzo wszechstronna. Dzielenie się swoją fascynacją kosmosem i obserwacją nieba na fanpage’u to jest jedno. Drugie to bieżące komentowanie wydarzeń astronomicznych w polskich mediach, gdy tylko tego potrzebują. Staram się też spotykać z różnymi szkołami w całej Polsce. Kiedy nie było pandemii, można to było robić osobiście, teraz robimy to wirtualnie. Dzięki ostatniemu bardzo silnemu wsparciu tego projektu społeczności Z głową w gwiazdach na serwisie Patronite każdy może dołożyć swoją cegiełkę i sprawić, że mogę robić to częściej, starając się utrzymywać moją działalność. Człowiek samymi lajkami na Facebooku dzieci nie wykarmi, trzeba gdzieś zarabiać te pieniądze, więc ja poza tym, że prowadzę Z głową w gwiazdach muszę też pracować. Na szczęście często mogę łączyć moją pracę z pasją, aczkolwiek im więcej mogę zarobić na tym, co robię każdego dnia, tym więcej mogę sobie pozwolić na różne tego typu działalności i projekty. Te działalności, mające na celu przybliżenie ludziom kosmosu, a raczej podzielenie się z nimi moją fascynacją tak, żeby oni sami te kosmiczne projekty zgłębiali, to jest rzecz, którą ja bardzo lubię i cieszę się, że mogę ją cały czas robić.
Tekst: Anna Wach