Gdzieś w oddali, na zamglonej polanie zawyło jakieś zwierzę. Mógłby być to pies Gregora, wilk albo nawet pieprzony wilkołak. Co do tego ostatniego nie jestem pewien, ale przy aktualnym stanie rzeczy nic nie jest mnie w stanie już zadziwić na tym świecie.
─ Tak, jesteś Jeźdźcem Bez Głowy. Ichabodem Cranem, zamordowanym przez Broma Van Brunta. Zza grobu szukasz zemsty i, jak mniemam, łepetyny, której cię pozbawiono ─ Odpowiedziałem z ironią.
─ Nie kpij, chłopcze… To, że nie masz nic do stracenia, nie znaczy, że możesz sobie folgować, gdzie ci się podoba i zasłaniać się swoim standardowym mechanizmem obronnym na świat pod tytułem „miej wszystko w dupie”. ─ Zdziwiła mnie u prawie 200-letniego upiora znajomość takiego języka, ale cóż zrobić, wszyscy muszą iść z duchem czasu. Nawet upiory.
─ Jednakże co do twojej jakże hm… uroczej odpowiedzi, masz rację w dwóch przypadkach. Jestem Jeźdźcem Bez Głowy. I jestem Ichabodem Cranem. Ale nie tylko nim! ─ głos widma przybrał wydźwięk echa chóru w auli. Brzmiał tak, jakby kilka osób recytowało te same słowa.
─ Jesteśmy Zastępem Sprawiedliwości, Legionem Dusz. Oblubieńcami Śmierci.
Światło przed domem jakby przygasło, a okolicę rozświetlił zielonkawy blask Jeźdźca. Zrobiło się upiornie, w końcu trudno się dziwić. Stał przede mną prawdziwy duch! Otrząsnąłem się z transu i spytałem:
─ A co z morderstwem? I po co mi to wszystko mówisz? Zawsze dzielisz się swoją historią i tożsamością z ofiarami, zanim ich wytniesz swoim toporem zniszczenia czachy +7?
─ Chyba nigdy ci ta pyszałkowatość nie wyjdzie z nawyku, prawda? Topór zniszczenia czachy… To jest narzędzie sprawiedliwości na niegodziwców…
─ Znaczy na skurwieli?
─ NIE PRZERYWAJ NAM CHŁOPCZE, ostrzegamy cię ostatni raz! ─ Mógłbym przysiąc, że pomimo braku głowy upiora widziałem czerwone ogniki tam, gdzie powinny być jego oczy.
─ O czym to ja… a tak! Na niegodziwców! Więc daruj sobie ironię, to ostrze zabiło dostatecznie dużo zła na ziemi, żeby okazać mu chociaż minimum szacunku. ─ Głosy rozbrzmiały tonem podobnym do szczęku stali podczas bitwy. Gdzieś za nimi kryło się zagrożenie i chęć przelania krwi.
─ Morderstwo? – kontynuował duch. ─ Jakie morderstwo? To z legend? Bajeczka wymyślona na kolanie jakiegoś beznadziejnego wierszoklety. To był uczciwy pojedynek. Który był z góry przesądzony. Mieliśmy, czy raczej chcieliśmy przegrać.
─ Przegrać? Chciałeś… to znaczy chcieliście przegrać?
─ Tak. Widzisz, w legendzie kryje się ziarno prawdy. I to jest własnie to ziarno, moja przegrana. Nie znasz prawdziwych realiów tamtych czasów. Nie znasz przyczyny powstania Jeźdźca. Nadszedł mój czas. Nasz czas! Wkrótce to zrozumiesz. A zatem, czy jesteś gotów usłyszeć naszą prawdziwą historię?
─ Wiem, że cię denerwuję, o Straszny, ale czy o czymś nie zapominasz? O obowiązkach? Ścinanie w imię sprawiedliwości? Przecież widzę cie dlatego, że przyszedłeś po moja głowę… Chyba że to twoja nowa technika: „opowiem ci historię, aż umrzesz z nudów”?
─ Ciężki nam się trafił przypadek – powiedział o dziwo jeden głos. Brzmiał jak stereotypowy stary mędrzec z filmów fantasy, który musi uczyć młokosa o magii i mieczach.
─Nie, Ikarze. Widzisz nas nie dlatego, żeby umrzeć, lecz dlatego, iż zostałeś wybrany na naszego następcę, aby dołączyć do naszego grona.
─ Czyli i tak umrę…
─ Każdy kiedyś umiera. Zostaniesz upiorem wtedy, gdy nadejdzie twój czas.
─ Wiec nie byłem skurw… znaczy niegodziwcem?
─ Nie bardziej niż połowa czy ¾ społeczeństwa. ─ Głos był spokojny, wręcz uspokajający, gdyby nie to, że wydobywał się z nie wiadomo czego. Przecież to coś nie ma głowy! Będę musiał go kiedyś o to zapytać… Hej, mam na to sporo czasu, bo spędzę z nimi całą cholerną wieczność! ─ Dobra, dawaj koleś tą historię.
Naraz rozległo się donośne KRA! Ironia, nie boję się ducha bez głowy na widmowym koniu, a przestraszyłem się… No właśnie, czego?
─ W samą porę Edgarze. ─ Czy ja wyczułem zadowolenie w jego głosach? Głosie? Jakkolwiek. Popaprane to wszystko.
Z pobliskiego drzewa zleciało coś do nas. Było duże, pierzaste i upiornie białe. Wylądowało na barku Jeźdźca.
─ Ikarze, to jest Edgar, nasz ulubiony kruk.
─ KRA! – ptak znów dał o sobie znać.
─ Eeee? Miło mi? ─ Kruk, jakby reagując na moje przywitanie, spojrzał na mnie. Zauważyłem, że jedno skrzydło ma spowite w takiej samej poświacie jak sam Jeździec. Pokręcił trochę głową, spojrzał na upiora i potem znowu na mnie. Jeździec drgnął, co w jego przypadku mogło oznaczać kiwniecie głową – której oczywiście nie miał. Ptak rozpostarł skrzydła i ze świstem przypominającym ostatni oddech poległego zleciał w górę. Widziałem go mimo ciemności panującej na zewnątrz. Nagle poświata zaczęła zbliżać się w moim kierunku. Zdecydowanie za szybko. Odskoczyłem, ale ptak nie zamierzał uderzyć, tylko zwolnił prędkość, a następnie usiadł mi spokojnie na ramieniu i zawołał
─ KRA!
─ Lubi cię ─ zachichotało chóralnie ciało.
─ Ekhem… To co z tą historią? ─ Musiałem jakoś ukryć zmieszanie.
─ I To się nazywa entuzjazm! Podobasz mi się chłopcze ─ powiedział tubalny głos. Inny niż wcześniejsze.
─ Siadaj wygodnie, ty też Edgarze. ─ Kruk jak zawsze wydał niezawodne i znaczące chyba niemal wszystko
─ KRA!
─ I posłuchaj historii powstania Jeźdźca Bez Głowy. Naszej historii ─ odpowiedział podniośle chór duchów.
─ A właściwie to mojej ─ odpowiedział głos brzmiący najstarzej, pełen cierpienia, wyrzeczeń i czegoś jeszcze. Nie potrafiłem tego określić, ale stało w kontraście do pozostałych. Byłem pewien, że oznacza coś dobrego. Inne dusze wycofały się w głąb, ustępując mu miejsca. „Szacunek musi być” ─ pomyślałem. W końcu był to głos Ichaboda Crane`a. Pierwszego Jeźdźca Bez Głowy.
W kolejnym tygodniu ukaże się następna część opowiadania.
Autor tekstu: Miłosz Koenig