Kilka tygodni temu byłem w areszcie. Ale spokojnie, tylko na dwie godziny, bez wchodzenia w konflikt z prawem. Całe życie mieszkam obok takiego miejsca w Sosnowcu, jednak nigdy go nie odwiedziłem. Możliwość zobaczenia katowickiego aresztu od środka umożliwiły mi zajęcia na studiach.
Do miejsca docelowego przy ulicy Mikołowskiej dotarłem piechotą wraz z moimi znajomymi z uczelni. Przy parkingu spotkaliśmy dr. Chylińskiego, który był inicjatorem całego wydarzenia. Szybko przedostaliśmy się wraz z inną grupą studentów na teren aresztu. Najpierw musieliśmy zostawić w specjalnych szafkach wszystkie urządzenia elektroniczne i inne niepotrzebne w czasie „wycieczki” przedmioty ze względów bezpieczeństwa.
Następnie do akcji wkroczył kapitan Wojciech Brzoska, który w areszcie zajmuje się aktywnością kulturalną „podopiecznych” – jak sam mówi o osadzonych w budynku przy Mikołowskiej. Kapitan Brzoska – absolwent kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim – stara się zapewniać możliwość spotkań z pisarzami czy muzykami, którzy opowiadają o swojej twórczości lub dają koncert dla aresztantów. Na jednym z korytarzy widać fotografie przedstawiające mniej lub bardziej znanych artystów. Ten fragment budynku przypominał mi część szkoły podstawowej – ładne zdjęcia, wszystko równo powieszone na ścianach z dokładnym opisem. Potem weszliśmy do biblioteki – tam w oczy rzucały się modele samochodów strażackich, wykonane przez osadzonych. Również analogia do czasów szkolnych – za młodu także wykonywaliśmy prace ręczne.
Chodziliśmy po całym areszcie, mogliśmy zajrzeć do pustych cel, zobaczyć z góry spacerniak, na którym akurat znajdowali się aresztanci. Poruszając się po budynku, w pewnym momencie zauważyłem dwóch więźniów rozmawiających przez budki telefoniczne. Jeden z wieloma tatuażami przykuł moją uwagę.
W końcu dotarliśmy do kaplicy, gdzie miała odbyć się druga część wizyty w areszcie. Mogliśmy podziwiać tam artystyczne dzieła jednego z osadzonych – m.in. namalowane na ścianach podobizny Jana Pawła II czy Siostry Faustyny, a także wypalane w drewnie stacje drogi krzyżowej. Kaplica posłużyła jako miejsce prezentacji stworzonej przez pracownicę Instytutu Pamięci Narodowej. Jej wykład dotyczył egzekucji skazanych na śmierć przez ścięcie na gilotynie. Dostaliśmy od niej kartkę z opisem, jak kilkadziesiąt lat temu wyglądał przebieg wykonania wyroku – od momentu otworzenia celi po czynności kata. Skazani zostawiali swoje ubrania, ich ostatni posiłek składał się z chleba, kawy i 3 papierosów, które im przysługiwały. Mogli też napisać list do bliskich, kilka ostatnich słów w ich życiu. Egzekucje odbywały się o północy. Od pracownicy IPN dostaliśmy także książeczki, w których były dane zgilotynowanych w katowickim areszcie. Imię, nazwisko, zawód, wiek – wszystko w kolejności alfabetycznej, uporządkowane datami. Na slajdach mogliśmy oglądać kilka bardziej znanych postaci, które w ten sposób zostały stracone. Jednym z nich był ksiądz Jan Macha, który po kilku miesiącach posługi kapłańskiej został aresztowany. Działał w ruchu oporu (był to czas II wojny światowej). Pokazano nam także stare plany miasta – szczególną uwagę zwróciłem na budynek aresztu, który został zaprojektowany w kształcie litery „Y”. Wyjaśniono, że jest to najlepsza forma budowli ze względu na możliwość zapobiegania niebezpiecznym wydarzeniom na terenie placówki. Podczas spotkania w kaplicy panowała poważna atmosfera, kolejne slajdy dawały do zrozumienia, jak okrutne były to czasy.
Nie było to wesołe doświadczenie. Wszyscy w skupieniu słuchali o gilotynach, kacie, księdzu Masze oraz innych, których spotkał ten sam los. Mam nadzieję, że już nigdy nie przekroczę progu żadnego aresztu. Kraty, liczne zabezpieczenia, wąskie korytarze, ciasne cele. Po dwóch godzinach pobytu w tym miejscu odzyskaliśmy nasze rzeczy i „wyszliśmy na wolność”. Oni zostali. Na tydzień, miesiąc, pół roku. Ale jednego mogą być pewni – nie zostaną potraktowani gilotyną o północy.
Autor tekstu: Bartłomiej Gregorczyk