facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Recenzja sztuki „Kamienie”

„Typowe małżeństwa odliczają rocznice ślubu, oni odnotowali dokładnie 53 wojny. Typowe małżeństwa jadą w wymarzoną podróż do egzotycznych krajów, oni pojechali w sam środek walk…” – tak brzmi fragment opisu sztuki Kamienie, na którą wybrałem się dzięki uprzejmości Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego. Działo się!

Nie ukrywam, że wybierając się na spektakl miałem już pewne… oczekiwania? Może raczej „pytania” – zastanawiało mnie, w jaki sposób wyglądać będzie teatralna adaptacja książki Grażyny Jagielskiej Miłość z kamienia, którą nieco wcześniej umieściłem w bibliografii swojej pracy licencjackiej i to zaraz obok kilku reportaży Wojciecha Jagielskiego – męża autorki. Nie zdawałem sobie sprawy, że tak trudny do zwyczajnego przyswojenia, a tym bardziej aranżacji na scenie temat może zostać wystawiony w tak sugestywny i dający do myślenia sposób!

Pisanie i opowiadanie o wojnie to, przepraszam za truizm, rzecz niezwykle trudna. Ale książka, o którą oparta jest sztuka Kamienie pokazuje, że jeszcze trudniejsze jest życie osoby związanej z kimś, kto o wojnie opowiada. Twórcom Kamieni udało się jednak bardzo trudne zadanie – stworzenie dzieła, które docenią zarówno ludzie w jakiś sposób zaznajomieni z problematyką i mający za sobą lekturę Miłości z kamienia, jak i ci podchodzący do tematu bardziej „na świeżo”. Przedstawiona na deskach teatru historia jest bowiem w pewnym sensie nieco bardziej uniwersalna. Główni bohaterowie to nie „Wojciech” i „Grażyna”, a „On” i „Ona”. Co ciekawe, sztuka kończy się w momencie, w którym książka ma tak naprawdę swój początek (aktorzy ilustrują przede wszystkim pewne retrospekcje, które doprowadziły ostatecznie do tego, że u Grażyny Jagielskiej stwierdzono zespół stresu pourazowego).

Zaskoczony byłem niezmiernie, jak szybko zapomniałem, że mam przed sobą aktorów teatralnych – zamiast tego widziałem po prostu grane przez nich postaci, targające nimi emocje, a to mówi chyba w kwestii gry aktorskiej samo za siebie.

Nie sposób nie wspomnieć o tym, w jaki sposób wykorzystano dosyć nietypową w swej konstrukcji „scenę kameralną” Teatru Śląskiego. Począwszy od tego, że aktorzy już w momencie zajmowania przez publiczność miejsc stali na scenie, co zamazywało granicę między tym, co jeszcze nie jest przedstawieniem, a co już nim jest, aż do naprawdę spektakularnego wykorzystania tak jednak ograniczonej przestrzeni. Byłem pod ogromnym wrażeniem, jak trójka aktorów z ledwie kilkoma rekwizytami była w stanie w tak przejrzysty sposób zainscenizować tak bogatą w treść i głębię sztukę! Nawet kilkukrotne złamanie tak zwanej czwartej ściany było tutaj zorganizowane naprawdę zgrabnie i wciągało publiczność w burzliwy świat małżeństwa Jagielskich jeszcze bardziej, zamiast ją tym bardziej od niego izolować.

Wszystko to, o czym napisałem, współgra ze sobą – dynamiczne, naturalne dialogi, sugestywność (mimo minimalizmu!) rekwizytów i gestów, dopełniająca tego wszystkiego gra świateł – wszystko to dostarcza naprawdę ogromnych wrażeń, zostawiając widza po spektaklu dosłownie wciśniętego w fotel, z potem na czole i mętlikiem w głowie.

Nie ma sensu streszczać tego, co dzieje się na scenie, bo trzeba to po prostu zobaczyć i doświadczyć, a element zaskoczenia i nawet dezorientacji jest, wydaje mi się, kluczowy w odbiorze sztuki. Gorąco polecam przy najbliższej takiej okazji zapoznać się z historią małżeństwa Jagielskich, a jednocześnie historią o wiele bardziej uniwersalną. Niemniej – na pewno dojrzale zrealizowaną i pełną emocji. Mógłbym w mądrych słowach opisać, o czym Kamienie są, ale myślę, że każdy zwróci tam uwagę na coś innego. Niezależnie od tego – zdecydowanie warto się wybrać!

 

Autor tekstu: Jakub Paluszek
Zdjęcia: Teatr Śląski

Post dodany: 23 kwietnia 2017

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno