Niezwykle utalentowany malarz, rysownik, pasjonat muzyki i filmu, człowiek uzdolniony artystycznie na wielu płaszczyznach – takie słowa często padały z ust Wiesława Banacha, dyrektora Muzeum Historycznego w Sanoku. Zdzisław Beksiński – to o nim można było usłyszeć wyżej wymienione pochwały, które są prawdą, a nie czymś wymyślonym na potrzeby reklamy.
Wernisaż wystawy twórczości Beksińskiego miał miejsce 9 czerwca w Muzeum Historii Katowic. Znaczna twórczość artysty znajduje się w Sanoku, jego mieście rodzinnym. Inicjatywę, aby zorganizować wystawę w Katowicach, podjął Łukasz Szostkiewicz – kurator. Na wstępie spotkania wszyscy uczestnicy zostali zaproszeni do sali, w której to Banach skrupulatnie opowiedział o życiu Beksińskiego. Nie wszyscy zdawali sobie sprawę, że malarz zajął się swoim rzemiosłem w wieku 37 lat. A co działo się wcześniej? Otóż Beksińki, jak już wcześniej wspomniałam, był duszą artystyczną. Na początku bardzo interesował się filmem i nawet chciał pójść do szkoły filmowej, lecz po dezaprobacie ojca zrezygnował – został więc architektem. Ten architektoniczny rys znajdzie swoje odzwierciedlenie również w jego pracach malarskich. Artysta przez całe swoje życie fotografował i uczył się tej sztuki. Jego modelką była małżonka – Zofia Beksińska – i to ona występuje na większości fotografii. Beksiński uwielbiał również muzykę i chciał nagrywać swoją – miał różne przygody ze zdobywaniem taśm magnetofonowych i przerabianiem ich. Później natomiast przyszedł rysunek. Głównie stonowany, techniką ołówka na kartonie tworzył figury bardzo przypominające twórczość Brunona Schulza. Jest w nich coś masochistyczno-erotycznego, poddaństwo, niemoc. Rysunki te wbrew pozorom są podobne do kubistycznych fantazji, szczególnie Pabla Picassa – choć Beksiński jest surrealistą, jak wiadomo i kubizm, i surrealizm należą do awangardy historycznej. W międzyczasie artysta zaczyna się zastanawiać, czy nie warto byłoby pisać – tak powstaje mały zbiorek jego opowiadań o umiarkowanej wartości artystycznej. W końcu przychodzi malarstwo – i już nigdy nie odchodzi. Towarzyszy mu do końca życia.
Większości z tych informacji można było dowiedzieć się dzięki panu Banachowi, który po swojej ponad półgodzinnej prezentacji zaprosił na wystawę. Miejsce to od samego wejścia przyciągało tajemniczością. Pomalowane na czarno ściany, na których prezentowały się obrazy, wyglądały z jednej strony schludnie i surowo, a z drugiej zachęcająco do poznania tajemnicy, czegoś głębokiego. Na środku sali znajdowała się rzeźba artysty – tak, Beksiński również rzeźbił, ale było to o wiele trudniejsze z powodu ograniczonej dostępności materiałów w czasach Gomułkowskich. Rzeźba przedstawiała klęczącą osobę, wyglądającą, jakby czekała na wyrok śmierci. Naokoło porozwieszane obrazy ustawione były według kolorystyki, tematyki i lat powstania. Na wstępie można było ujrzeć jaskrawe kompozycje, przesycone barwami, jak gdyby zaczerpniętymi z ekspresjonizmu; dalej znajdowała się ściana z rysunkami, a po przejściu do drugiej, mniejszej salki, na środku stała gablotka z listami Beksińskiego oraz rodzinnymi pamiątkami. Na ścianach dodatkowo zostały zawieszone ekrany ze słuchawkami, dzięki którym można było posłuchać informacji na temat obrazów, ale też zobaczyć filmy z Beksińskim (które sam nagrywał). Jedyne, co mogło przeszkadzać, to nieco źle ustawione światło, które odbijało się od farby olejnej, ograniczając bardzo kąt widzenia. Myślę, że kwestia oświetlenia lepiej została zrealizowana na wystawie w Nowohuckim Centrum Kultury w Krakowie, gdzie obrazy były podświetlane od tyłu, a w pomieszczeniu panował mrok.
Emocji, jakie towarzyszyły przy kontemplacji twórczości Beksińskiego, nie da się opisać. Człowiek może stać godzinę przed jednym obrazem i wodzić wzrokiem po linii pędzla. Zastanawiać się, jak to jest możliwe, że istniał ktoś tak fantastycznie rozumiejący sztukę. Sam artysta mówił, że nie należy doszukiwać się sensu i kontekstu w obrazie – przecież gdy słuchamy koncertów Mahlera, też nie zastanawiamy się w tym czasie nad interpretacją, tylko CHŁONIEMY muzykę. I chciał, aby tak była pojmowana jego sztuka. Beksiński zdecydowanie był człowiekiem skrytym i nieśmiałym, czego nie można powiedzieć o jego spuściźnie artystycznej – bez wątpienia nie da się obok niej przejść obojętnie i krzyczy do nas zewsząd, przelewa się, pęcznieje elementami i angażuje. Dzięki katowickiemu muzeum można się o tym przekonać.
Autorka tekstu i zdjęć: Anna Kubica