facebook

Wpisz wyszukiwaną frazę i zatwierdź, używając "ENTER"

Introligatorstwo odchodzi już w zapomnienie?

Bez pracy tych rzemieślników na naszych półkach nie leżałyby książki w takiej formie, jaka jest każdemu z nas znana. To on zajmują się oprawą druków oraz naprawą tych książek, które uszkodził czas. Często pisma, którymi się zajmują są niezwykle istotne z historycznego punktu widzenia. Dzięki tym osobom miłośnicy książek mogą odkrywać na nowo wspaniałe i kunsztowne druki oraz cieszyć się nimi przez następne lata.

Introligatorstwo, bo o nim mowa, jest dosyć zapomnianym i pomijanym zawodem. Jego historia zaczęła się w Indiach 2500 lat temu i trwa do dzisiaj. Obecnie nie należy do grona najlepiej płatnych oraz łatwych zawodów, gdyż rozwój prasy wyprał introligatorów-rzemieślników na drugi plan. Niewielu już zostało prawdziwych introligatorów, tych tworzących z pasji i miłości do książek, a przy tym mających szerokie umiejętności i fach w ręku. O problemach z jakimi współcześnie mierzy się ten zawód, o technikach pracy i własnej historii miałam przyjemność porozmawiać z introligatorem z Katowic  – Teodorem Olszewskim.

Fot: Michalina Skwara

MS: Od ilu lat zajmuje się Pan zawodem?

TO: Zakład przejąłem po ojcu. Najpierw miał on pracownię we Lwowie, a po zakończeniu II wojny światowej, wskutek korekty granic, a w zasadzie zabrania nam terenów wschodnich, przeniósł się do Gliwic. Potem, po roku, do Katowic i tu założył ten zakład. W tym miejscu działa nieprzerwanie od 1945 roku. Ojciec prowadził go do 1992 roku. Od tego czasu przejąłem go po nim i prowadzę do dzisiaj.

Całą wiedzę nabywał Pan od taty?

Tak. Tak przy okazji, ojciec był przewodniczącym komisji egzaminacyjnej w sprawach rzemiosła. Mieliśmy tu sporo uczniów do nauki zawodu. Potem zmieniły się warunki, głownie fiskalne (było to opodatkowane), i nie opłacało się tego prowadzić. Zawsze trzeba część materiałów przeznaczyć na zniszczenie zanim chłopcy i dziewczyny się nauczą. Także zaprzestaliśmy tego i od tego czasu na zasadach umowy o pracę zatrudniamy pracowników.

Ile osób obecnie tu pracuje?

Dwie osoby – są to wyszkoleni uczniowie w naszym zakładzie. Nie jest to już rodzinny biznes.

Czyli Pańska rodzina nie idzie w ślady introligatorstwa?

Nie. Jeżeli już mi się znudzi, albo nie będę w stanie prowadzić zakładu chcę zostawić go nieodpłatnie mojemu pracownikowi. On jednak nie chce tego przejąć, bo warunki jakie dzisiaj są, jakie stworzył rynek za pomocą zarządzeń państwa, różnych ustaw ograniczających małe i mikrofirmy, przejąć się tego nie opłaca. Gdybym nie był na emeryturze to niejednokrotnie zamknąłbym zakład. De facto dopłacam do tego interesu.

Więc prowadzi Pan to już jedynie z zamiłowania?

Tak, gdyby nie to, to już dawno pracownia introligatorska w tym miejscu nie istniałaby. Bodźców materialnych specjalnie nie ma – pozostaje tylko zadowolenie. Jak już wspomniałem, jestem na emeryturze, a zakład jest pewnym obowiązkiem, który daje mi radość i dzięki niemu przynajmniej nie siedzę w domu. (śmiech)

Introligatorstwo to zawód, który powoli wymiera – zgodzi się Pan z tym twierdzeniem?

Tak, to prawda. Oczywiście, że tak. Po pierwsze, zmieniły się zainteresowania ludzi, zmieniły się pokolenia. Weszło pokolenie wychowane na nośnikach elektronicznych, rzadkiej zaglądają do książek. Mało kto z tego pokolenia książki lubi, nie mówię już, żeby uwielbiał. Dawne oprawy całych zbiorów bibliotecznych, prywatnych kolekcji – dzisiaj już się to nie zdarza. Obecnie osoby decydują się na renowację książek z zamiłowania do nich. Głównie moi klienci to pokolenie starsze lub osoby, które zachowały jakąś pamiątkę swojej rodziny. Ja staram się przywrócić temu dawny stan. Ponadto była niegdyś grupa studentów, którzy oprawiali prace magisterskie czy doktorskie. Z chwilą jak weszły tzw. szybkie oprawy (myślę o bindowaniu, termobindowaniu), introligatorzy utracili sporą część pracy. Takie okładki są bowiem gotowe – zrobione na ilość stron pracy. I to jest szybka, tania oprawa. Do mnie trafiają natomiast takie prace, które są grubsze, rozleglejsze, gdzieś około 120-150 do 500 stron, a czasami więcej. Punkty ksero nie są w stanie oprawić takich prac. To jednak powoduje to, że przychody z działalności są mniejsze. Po drugiej stronie są kolosalne podwyżki cen energii elektrycznej, gazu, podatku od nieruchomości, opłata telefonów, utrzymanie strony internetowej, plus oczywiście pensje dla pracowników. Ja już najczęściej zadowalam się jedynie własną emeryturą. Nie mówię, że nie zdarzają się lepsze miesiące, bo takowe występują, jednak już coraz rzadziej.

Ile dziennie ma pan klientów?

Nie ma nikogo. Wczoraj była jedna Pani, przyniosła dwa słowniki. Klientów są tu ilości śladowe. Powinienem ich chyba witać kawą bądź ciastem. (śmiech) Podtrzymuje się oprawą rejestrów prokuratury oraz zleceniami z Urzędu Miasta w Katowicach. Wykonuję również teczki dla policji, dla Urzędu Miasta, karty dań dla restauracji. Od czasu do czasu dostaję zlecenia w zakresie wykonania okładek na listy gratulacyjne bądź nominacyjne. Niegdyś robiłem także notatniki i kalendarze z drewna litego oraz skóry. Taka oprawa jest najstarszą znaną oprawą introligatorską. Stąd też powstał powiedzenie, że czyta się książkę od deski do deski. Z przodu umieszczało się pierwszą, na końcu ostatnią, stąd to się wzięło.

Z jakimi książki ludzie przychodzą do pana najczęściej?

Z przeróżnymi, (tu pokazuje książki do renowacji: stary śpiewnik, słowniki, książkę I. Kraszewskiego Chata za wsią”) takie ewenementy, klasyczne pozycje, czy też książki kucharskie. 

Nie ma Pan dosyć książek?

Nie mam dość. Najbardziej lubię czytać historyczne lub te od Łysiaka. Są dni, kiedy wracam do domu zmęczony – wtedy daje sobie spokój, nawet telewizora nie włączam. Raczej przeglądam Tik Toka w telefonie, tam zawsze coś tam znajdę.

Ile zniszczył Pan książek?

Nie udało mi się do tej pory żadnej zniszczyć. (śmiech)

A na początku pracy?

W zawód wchodziłem pomału, ojciec robił – ja się przyglądałem. Miałem najpierw przygotowanie z boku, widocznie leżała mi taką działalność

To było we krwi.

O właśnie! Praca z pokolenia na pokolenie.

Ile najdłużej zajęła Panu praca nad książką?

Trudno powiedzieć, trzeba sobie robić przerwy. Technologicznie wymaga to czasu – muszą być zachowane reżimy czasowe, żeby np. wysechł klej, nie da się tak łatwo tego oszacować.

Najlepszy materiał w jaki się oprawia książkę? Czy mam rację twierdząc, że to jest skóra?

Tak, skóra. Skóra z kozła, ewentualnie bydlęca. Koźle łatwiej się formują, ponieważ jest ona miękka i delikatna. Częściej natomiast używa się bydlęcych.

Jaką najstarszą książkę Pan oprawiał?

To na pewno była Biblia z XVII w. Nie wiem kto był autorem, ani gdzie była wydana, ponieważ zajmowałem się nią już bardzo dawno temu. Z doświadczenia wiem, że najlepiej zachowują się księgi kościelne, gdyż ludzie o nie dbają.

Co pan sądzi o zwykłych oprawach w tekturę?

Nie opłaca się ich wykonywać ze względu na koszt pracy. Najtańsze oprawy to jest tworzywo sztuczne, imitujące skórę na podkładzie papieru – bierze się tekturę, smaruje klejem, przykleja, zawija w odpowiednich miejscach i… jest okładka. To są najtańsze oprawy. Sama tektura za chwilę się poplami, pobrudzi i pozawija.

Na grzbietach starych książek często widzimy poprzeczne zgrubienia. Co to jest i skąd się one wzięły?

Nazywa się to zwięzami. Przy czym nazwy tej się nie używa. W introligatorstwie jest bowiem sporo nazw przejętych z języka niemieckiego, a na zwięzy mówi się bindy, od niemieckiego binden, czyli związać, ponieważ boki kartek ręcznie wiązało się ze sobą za pomocą sznurka. Stąd w tych miejscach, na grzbiecie książki powstawały zgrubienia, które zakrywało się skórą. Najlepszym materiałem do oprawy bindów jest skóra koźlęca, gdyż jest najbardziej plastyczna. Dzisiaj one już nie występują, a jeżeli zauważymy takie zwięzy na grzbiecie nowych wydań w książek, to stanowią one tylko element ozdobny. Nie służą już jak dawniej wzmocnieniu szycia arkuszy papieru.

Jak robi się litery na książce?

Litery robi się na prasie. Litery ruchome są różnych wielkości i różnego kroju. Wkłada się je w ramkę, mocuje, a następnie składa napis. Niezbędna jest nam do tego maszyna. Podgrzewa się ją do 90 stopni. W następnym kroku bierzemy formę, nośnik złota i zaciskamy maszynę. Pod wpływem temperatury i nacisku złoto zostaje wtopione w skórę. Ruchome czcionki robimy na matryce. Po zrobieniu projektu matrycy, wysyłam ją do zakładu grawerskiego, ja zamawiam w Poznaniu. Dalszy proces wtapiania wygląda podobnie.

Na koniec pytanie podsumowujące – jaka jest praca introligatora?

Hmm… Jest ona bardzo żmudna, niezbyt dobrze płatna. Żeby być introligatorem trzeba mieć dość dużo cierpliwości i skupienia. Jednak praca ta uspokaja. Jak człowiek jest nią pochłonięty, potrafi zapomnieć o całym świecie w koło i to naprawdę wycisza.

Tekst: Michalina Skwara

Post dodany: 15 grudnia 2023

Tagi dla tego posta:

druk   introligatorstwo   Katowice   książka   książki   Michalina Skwara   wywiad   zawody  

Używając tej strony, zgadzasz się na zapisywanie ciasteczek na Twoim komputerze. Używamy ich, aby spersonalizować nasze usługi i poprawić Twoje doświadczenia.

Rozumiem, zamknij to okno